Mirrorball

56 7 0
                                    

Betty

Chciałam by wiedział, że byłam tylko odbiciem tego co chcieli we mnie widzieć. Odbiciem wszystkiego co o mnie sądzili.

Spekulowali o moich kochankach, przyjaciołach i tym co robię gdy znikam z ich pola widzenia. Spekulacje powodowały, że wbrew siebie i swego światopoglądu chciałam kontynuować ten miejski folklor. W pewnym sensie dawałam im powód by już i tak martwe życie tego miasta choć przez krótką chwilę mogło znów oddychać.

Byłam jedynym powodem do ich spotkań, wspólnych plotek i wierzę w to co im serwowałam. Łykali wszystko. Nawet jeśli byłaby to najbardziej wymaigowana z rzuconych głupot. 

Gdy staję się niedostępna dla reszty. Na każdej z imprez, czy to eleganckich czy zwykłych potańcówek. Byłam wtedy tylko i wyłącznie znaną i nie lubianą Panią ze wzgórza o której wszyscy mówią. Najbardziej znienawidzoną osobą w tym małym nadmorskim mieście. Nawet nie żałowałam, że nie mówią mi tego wprost. Ich załganie nie znało granic. A mi to nie przeszkadzało. Póki nie pokazywałam im swojej prawdziwej twarzy.

Na każdym kroku starałam się by ludzie, którymi się otaczałam widzieli we mnie wszystko czego chcieli. By w odbiciu ich oczu ujrzeć to czego i czym nie mogli być.

Gdy po raz kolejny dałam się wyciągnąć James'owi na letnią imprezę w blasku księżyca na plaży chciałam po raz pierwszy być zwykłą, anonimową dziewczyną. Dlatego też namówiłam go na włożenie masek karnawałowych. Nie protestując zgodził się gdy tylko usłyszał moją propozycję.

Moja srebrna sukienka mieniła się w blasku świateł jakbym sama stała się tą wielką lustrzaną kulą. W odbiciu, której każdy mógł się przejrzeć. Jakbym była tylko na pokaz, okazjonalnie. Tak by każdy mógł mnie podziwiać, zamiast posiadać. A z dnia na dzień stawało się to coraz bardziej męczące...

- Chciałam byś wiedział, że jestem tą kulą u sufitu. Tego wieczoru pokaże ci każdą wersję Ciebie.- uśmiechnęłam się do niego. Po raz kolejny udając, że jestem szczęśliwa.

- Zatańcz ze mną kręcąc się wokół mnie niczym układ słoneczny dla swego słońca.- poprosił na co nie mogłam odmówić.

- Gdy wyciągnę Cię na środek parkietu nie będziesz mieć innego wyboru niż kontynuować ze mną ten taniec. A gdy   ujrzą takie zjawisko jak my nie będą w stanie oderwać od nas wzroku.

Pozwoliłam pociągnąć się w tłum. Szłam za nim nawet gdy wszyscy wokół się na nas oglądali. Pozwoliłam sobie wierzyć, że ten jeden raz jestem anonimowa.

Gdy muzyka zwolniła zaczęliśmy kołysać się do rytmu. Byliśmy stworzeni dla tego utworu. Nie trzeba było znać kroków by parkiet stał się oceanem, a my jednym okrętem, który płynął po falach dźwięku. Utwór, który został puszczony grał w mojej duszy. Jakbym była stworzona tylko i wyłącznie dla niego. Jakby to było nasze przeznaczenie. Nic prócz nas się nie liczyło. Byłam tylko ja, błyszcząca na tle nieba  i on moją nocą dla której świeciłam.

Kręciłam się wokół niego co jakiś czas puszczając jego dłoń. Tylko w tańcu potrafiłam okazać mu swoją jedność. Rozumieliśmy się bez słów,czy wcześniejszych treningów. Tą muzyka płynęła w nas, wskazując kolejny ruch partnera. To było tak niesamowite, że aż nierealne. Stawałam na palcach tylko po to by być widzianą tylko dla niego. Każdy obrót, piruet tylko po to by nie spuścił że mnie swego wzroku.

Pragnęłam tej atencji jak nigdy wcześniej. Obrót i znów lądowałam w jego ramionach. W mojej bezpiecznej przystani, w której mogłam być choć przez chwilę sobą. Bez udawania, bez zbędnego cenzurowania siebie.

- Mówią, że koniec jest bliski.

Powiedziałam gdy rozmowy wokół nas zaczęły napływać do mych uszu. Wcześniej nie pozwalałam by cokolwiek zepsuło nasz taniec. Nic nie miało prawa odbierać mi tej jedynej przyjemności. Zbyt wiele poświęciłam czasu aby można było to zepsuć.

- Mimo to Ty wciąż lśnisz tylko i wyłącznie dla mnie.

Posłał mi jeden ze swoich najcudowniejszych uśmiechów. Gdybym była młodsza to na pewno ugięłyby się pode mną kolana. Nie byłam już dzieckiem. Teraz jednak byłam już dorosła i umiałam odróżnić miłość od zauroczenia.

Byłam jego światłem do którego lgnął niczym ćma. Mogłabym być jego zgubą, tym co go zniszczy, lecz tym razem jedyne co chciałam mu ofiarować to tylko i wyłącznie siebie. Wraz ze swymi bliznami i nie chlubną  przeszłością. Nie byłam idealna. Nikt nie jest. Pomimo całego mojego chaosu, którym byłam. To dla James'a byłam perfekcyjna i jedyna...

- Chce byś wiedział, że dla ciebie jestem gotowa przebudować swój świat tylko po to byś był jego częścią. Tego kruchego i słabego świata...

- Jesteś tylko moja. A ja twój, na zawsze.

- Nie jesteś jak inni biesiadnicy tej maskarady. Upici gdy spoglądają w moją stronę. Cieszą się gdy moje krawędzie są skruszone. Najchętniej strzaskali by mnie,jednak Ty jedyny widzisz moją wrażliwą i prawdziwą  twarz.

- Słyszysz? Cisza wokół nas. Nic się nie liczy.- odezwał się a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z zagrożenia, które się zbliżało.

Wokół zapanował chaos. Ludzie rozbiegali się na wszystkie strony, a my tylko staliśmy i patrzyliśmy jak dobiega koniec tego zbiorowiska klaunów. Ktoś postanowił zakończyć w huczny i niespodziewany sposób tą imprezę.

W następnej chwili plandeka została podpalona. Płomienie trawiły wszystko na swojej drodze, a ja nie umiałam przestać się temu przyglądać. To było zbyt ekspresyjne by nie przyciągnąć uwagi kogoś takiego jak ja. Zachwycały mnie tonące w płomieniach materiały. To co zdawało się być trwałe i nie zaprzeczalnie użyteczne mogło prysnąć w przeciągu kilku sekund. Tak samo jak uczucie między nami.

Stałam wśród chaosu. Płomieni i poprzewracanych stołów z czymś co jeszcze nie dawno było przekąskami. Butelki z winem roztrzaskały się o kamienie spływając powoli niczym krew. To nie wyglądało jak koniec imprezy, tylko jak krwawa masakra. Konie rozbiegły się na cztery strony świata pozostawiając po sobie pustkę. Nic nie zostało prócz jednej nieszczęsnej kuli tracącej swój blask. Stałam wśród zgliszczy czegoś co było piękne, lecz przemijające...

Z daleka dobiegał dźwięk syren. Dławiłam się dymem. Upadłam nie mogąc złapać oddechu. Świat wokół tracił swą ostrość. Zanikał z każdą próbą nabrania powietrza. Myślałam, że właśnie nadszedł mój czas. Ostateczny koniec...

- Jestem przy tobie! Słyszysz?! Nie opuszczę Cię!

Jakby z oddali słyszałam jego głos. Wydawał się tak odległy, jakbym słyszała go po raz ostatni. Uśmiechnęłam się nie widząc już obrazu. Powoli odpuszczałam. Nie było sensu walczyć. Wszystko co miałam spłonęło. Nigdy nie byłam naturalna. Zawsze utrzymywałam dystans. A teraz skończył mi się czas i nie wiedział. Nie wiedział, że tylko ze względu na niego wciąż wierzyłam. Starałam się być lepsza. Wciąż utrzymywałam tą kruchą i słabą istotę, którą byłam. Tylko po to by na mnie spojrzał i powiedział, że jest mój.

Poczułam jak obejmuje mnie i unosi. Szedł gdzieś. Nic nie widziałam. Pozwoliłam by mnie uratował. By był moim zbawieniem.

- Wciąż jesteś na trapezie. Wciąż ryzykujesz. Po co, dla mnie? Nie warto. Już dawno oznaczyli mnie jako krwistą plamę...

Słabłam z każdą chwilą.

- Warto. Dla Ciebie zawsze będzie warto. Bo jesteś moją lustrzaną kulą. Pokażesz mi wszystko, albo nic mi nie zostanie. Jesteś moja i nie pozwolę Ci już tak szybko odejść. Nawet piekło nie stanie na drodze tego co do Ciebie czuję.

Pocałował mnie a ja nie miałam siły oddać tego pocałunku. Później był tylko mrok. Jedyne co słyszałam to jego modlitwy bym obudziła się gdy mój organizm dojdzie do siebie.

folklore ~ stories (inspired by the album) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz