Epiphany

31 5 0
                                    


Will

Nie wiedziałem kiedy znów będę mógł go ujrzeć. To stało się tak nagle. Jeden błąd mógł przekreślić wszystkie lata starania się by być przy nim. Bałem się, że teraz go stracę...

Wszystko co do tej pory robiłem, robiłem po to by był bezpieczny i szczęśliwy przy mnie. Tylko by wiedział, że nikt już go nie skrzywdzi. Miałem być przy nim do końca, a teraz koniec zdawał się być o wiele za blisko. Krawędź była znacznie bardziej widoczna i realna niż kiedykolwiek wcześniej. Zagrożenie było wręcz namacalne. Tak jakby wszelkie obawy i strach chowany głęboko pod skórą ujawniły się w najmniej odpowiednim momencie.

Bałem się jak nigdy przedtem. Mogłem być przy nim cały czas nie spuszczając go z oczu choćby na chwilę. Powinienem wiedzieć, spodziewać się tego po tym jak ostatnio się zachowywał. Mogłem przewidzieć, że coś mu się stanie.

Może nie pokazywał po sobie tego jak mocno wpływa na niego opinia mieszkańców, ale wiedziałem, że się nią przejmował. Znał każdą plotkę na swój temat. A jednak milczał, jakby istniały pewne rzeczy o których nie powinno się mówić...

Wystarczyło mi jedno spojrzenie na jego twarz by domyślić się o czym myśli, co czuje i co go trapi. Był dla mnie jak otwarta księga, z której mogę wszystko wyczytać. Nic nie mógł przede mną ukryć, aż do teraz.

Kilka godzin wcześniej

Coś nie pozwalało mi ponownie zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, by w końcu wstać i udać się do jego sypialni, która okazała się być tej nocy pusta...
Zaniepokoiłem się gdy nie znalazłem go w żadnym z pokoi. Wyszedłem na dwór i udałem się w stronę skał, pamiętałem, że czasami lubił się tam przechadzać. Zapaliłem latarkę i przechadzałem się wzdłuż nabrzeża. Właśnie wtedy go znalazłem...

Leżał na plaży oblewany przez morskie fale. Wyglądał tak niewinnie, a za razem śmiertelnie poważnie. Upadłem gdy skierowałem na niego światło. Jego całe ciało było poranione, a on sam wyglądał jakby się wykrwawił. Był strasznie blady i posiniaczony. Nie wytrzymałem i podbiegłem do niego. Nie myśląc złapałem go i przyciągnąłem do siebie. Objąłem drżącymi rękoma wypłakując się w nieruchome ciało. Bałem się, że go stracę. Wtedy poczułem płytkie oddechy i wydechy. Żył i tylko to się liczyło.

Mógł zostać w domu. Mógł nigdzie nie iść... Był tak lekkomyślny, że postanowił udać się na nocny spacer po nadmorskich skałach. Wiedziałem, że tam go znajdę, tylko nie wiedziałem, że będzie ledwo żywy...

Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem po pomoc. Przyjechali najszybciej jak tylko mogli, co dla mnie trwało wieki. Tak bardzo obawiałem się o niego, że liczyłem każdy oddech i uderzenie serca. Modliłem się o objawienie, jeden przebłysk ulgi...

***

Był już po wstępnych badaniach. Nawet nie pamiętam jakim cudem udało mi się być przy nim w szpitalu. Nie pozwoliłem by ktokolwiek mnie od niego odciągnął. Zbyt wiele razem przeszliśmy by któreś z ludzi mogło mnie od niego wyprosić bo nie byłem członkiem rodziny, ani małżonkiem. Miał tylko mnie, a ja jego. Nawet lekarze i ochrona nie była w stanie mnie odepchnąć.

Nie spałem w obawie, że gdy zamknę powieki on przestanie oddychać. Trzymałem jego dłoń przez plastikową torebkę bo nie pozwolono mi jej zdjąć. Może z obawy bakterii lub sterylności pomieszczenia? Nie wiedziałem. Wolałem nie wiedzieć. Nic nie było takie jakie się zdawało
Jedno było pewne będę z nim lub wogle. Dla niego służę i oddycham. Wraz z nim upadam... Jesteśmy jednością, której nie pozwolę rozdzielić nawet dla śmierci...

Przyglądałem się aparaturze monitorującej jego tętno, gdy do pomieszczenia wszedł lekarz. Położył papiery na nie wielkim stoliku przy łóżku stając obok mnie ułożył swoją dłoń na moim ramieniu.

folklore ~ stories (inspired by the album) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz