Rozdział 15

292 13 8
                                    

Lea siedziała przy oknie pociągu, udając, że słucha słów Effie. W rzeczywistości wciąż miała przed oczami spotkanie z prezydentem Snowem. Ciążyła na niej odpowiedzialność, której ta nie umiała sama znieść. Gdyby okoliczności były inne, powiedziała by o tym Chrisowi. Jednak nie mogła wiedząc, że nie rozmawiają normalnie od kilku tygodni. A od czego się to zaczęło? Trudno stwierdzić. Po koronacji udali się do Dystryktu Dwunastego, zamieszkali w alei zwycięzców, a ich uczucie jakby zniknęło. Można by powiedzieć, że to, co było prawdziwe na arenie, nie było prawdziwe w prawdziwym życiu. Może to kwestia ich różnych charakterów, albo środowisk, ale nie zmienia to faktu, że zamiast się obściskiwać zaczęli się kłócić bądź po prostu unikać, aż ich rozmowy ograniczyły się do spotkać na wywiadach i domu Haymitcha.
- Lea, kochanie, słuchasz mnie?- spytała nagle Effie, na co ta spojrzała ku niej oraz mężczyznom.
- Oczywiście.- odpowiedziała spokojnie dziewczyna, więc Effie kontynuowała swój monolog o ubraniach, jedzeniu, kulturze oraz ogólnym zachowaniu przed kamerami. Co to dla nich, skoro wszyscy sądzili, że udają swoją miłość. A może tak było? Może na arenie zostało to, co ich łączyło, a wrócili jedynie obcy sobie ludzie?
- Tak, jak mówiłam, cieszcie się tym wszystkim. Zasłużyliście by pławić się w blasku jupiterów.
- Jak?- zdziwiła się blondynka, na co wszyscy na nią spojrzeli.- Zabijając niewinnych ludzi?
- Lea.- rzucił Haymitch, ale ta nie wytrzymała i wyszła z wagonu, kierując się do ostatniego, skąd miała widok na tory, drzewa i wody, które ich otaczały. Siedziała na jednej z kanap przyglądając się widokom, gdy drzwi się otworzyły i dołączył do niej Chris.
- Nie chciałam urazić Effie. Przeproszę ją potem.
- Daj spokój.- rzucił siadając na kanapie.- Nie musisz jej przepraszać. Nikogo nie musisz.
- Ciebie muszę.- powiedziała, po czym spojrzała mu w oczy.- Za ten pocałunek i... wszystko inne.
- Jeśli chcemy jakoś przetrwać to tournee, to musimy chociaż udawać przyjaźń.- wyjaśnił.
- Niby jak, skoro od kilku miesięcy nie umiemy nawet normalnie porozmawiać?
- W innych okolicznościach byłoby to prostsze, ale...dużo się wydarzyło między nami. Arena, śmierć wielu nastolatków, wygrana, niby normalne życie. Myślę, że jeśli zaczniemy do nowa, to może...
- To może co?
- Wrócimy do normalnych relacji.- dokończył niepewnie, a wzrok Lea'i znalazł się poza pociągiem.- Przyjaźń polega na otworzeniu się.
- Przecież wiesz o mnie wiele.
- Tylko tyle, że masz mamę i brata, a poza tym dobrze się wspinasz i znasz się na roślinach. To niewiele jak na przyjaźń.
- To co chcesz wiedzieć?
- Może jaki lubisz kolor? Czerwony jak ogień, czy złoty jak broszka?- spytał, a ta uśmiechnęła się lekko.
- Niebieski.- odpowiedziała niepewnie.- A ty?
- Biały.- rzucił po chwili zamyślenia.
- Nie jesteś kreatywny.
- Przeciwnie, jestem jakże kreatywny.- wyjaśni, na co Lea prychnęła. Nagle jej wzrok spoczął na tunelu, którym przejeżdżali, a widząc przez sekundę znak jej kosogłosa na ścianie zamarła.- W porządku?- spytał ją Chris, jednak ta patrzyła wciąż w okno nie dowierzając.- Lea?- rzucił, łapiąc ją za dłoń. Lea ocknęła się i spojrzała na ich dłonie niepewnie. Wtedy chłopak zdał sobie z tego sprawę i zabrał dłoń powoli.- Wszystko gra?
- Tak.- odpowiedziała po chwili, jednak nie było to ani trochę szczere. Pod nieuwagę Chrisa wsadziła dłoń do kieszeni kurtki, gdzie znajdowała się jej broszka od brata. Ta sama, która przyniosła jej szczęście na arenie. A może to szczęściem było by tam umrzeć, a prawdziwe cierpienie dzieje się teraz?

Po wyjściu z pociągu, zostali wszyscy przewiezieni samochodem pancernym na plac. W owej drodze Effie i Haymitch wyjaśnili trybutom, co mają robić i kiedy.
- Przygotowałam wam kartki z wypowiedziami. Wystarczy, że będziecie to czytać, uśmiechać się i trzymać za ręce, a będzie dobrze.- wyjaśniła kobieta podając im kartki z tekstami.
- Dystrykt jedenasty.- przeczytała cicho Lea, a wzrok Chrisa spoczął na dziewczynie.- Mamy powiedzieć o Rue i Threshu?
- Tak.- wtrącił się od razu Haymitch.- W każdym z dystryktów będziecie wspominać poległych trybutów, współczuć ich rodzinie, a jednocześnie mówić, jak Kapitol jest łaskawy, że dał wam żyć razem.
- Ja mogę mówić.- zaproponował Chris, widząc przerażenie na twarzy Lea'i.- Jeśli chcesz.
- Dzięki.- odpowiedziała mu łagodnie, na co ten posłał jej delikatny uśmiech. Nie minęła godzina, gdy byli już gotowi do przemówienia. Lea patrzyła na twarze obecnych tam głównie ciemnoskórych ludzi, którzy przypatrywali się tej dwójce, jakby głośno pytając: nie kłamiecie? Tak, miała w głowie to pytanie odkąd rozmawiała z prezydentem Snowem. Musiała zrobić wszystko, by w dystryktach uwierzyli w jej uczucie do Chrisa. Co więcej, by Snow w to uwierzył.
- I ja...- mówił odkładając kartki od Effie do kieszeni.- i Lea wiemy, że gdyby nie Trash i Rue, dziś byśmy tu nie stali. To ogromna stara dla ich rodzin, jak i Kapitolu, który stracił...tak niezwykłych i tak odważnych młodych ludzi. Taka była Rue. I taki był Trash. Dziękuję.- dokończył, po czym rozległy się brawa, a Chris wycofał się wraz z blondynką, by wyjść ze sceny, jednak wtedy coś ją pchnęło. Podeszła do mikrofonu i wzięła głęboki wdech. Chris zatrzymał się, patrząc ze zdziwieniem na dziewczynę.
- Chcę tylko powiedzieć, że nie znałam Trasha. Nie zdążyłam go poznać, jednak to, co pamiętam, to fakt, że świetnie walczył. Był bardzo odważny.- powiedziała w stronę jego bliskich, którzy stali na podniesieniu.- Gdy zobaczyłam go przy rogu obfitości, przypomniał mi się mój brat, który jest równie odważny. Żałuję, że nie miałam szansy go poznać. Znałam jednak Rue.- dodała, idąc wzrokiem do jej rodziny.- Uratowała zarówno mnie, jak i Chrisa, za co będę jej do końca życia wdzięczna. Gdy o niej myślę, słyszę melodie powtarzaną przez głososkółki, ich piękny śpiew. I piękna, dzielna Rue, która była zbyt młoda...- urwała patrząc w oczy jej matki.- zbyt łagodna. A ja...a ja nie byłam w stanie jej ocalić, za co przepraszam.- dodała ze łzami w oczach, na co ciemnoskóra kobieta przytaknęła wdzięcznie. Nagle jeden z przybyłych mężczyzn ucałował trzy palce i uniósł je do góry. Znak szacunku. Zagwizdał jeszcze krótka melodie, tą samą, którą śpiewał Chris Rue. W jego ślady poszli inni przybyli, a po policzku Lea'i spłynęła łza. Wtedy strażnicy pokoju ruszyli do niego, wyciągnęli go z tłumu i postawili przed tłumem.- Nie!- krzyknęła Lea widząc, jak wyciągają broń. Już chciała biec do niego, gdy zatrzymały ją ramiona Chrisa.- Nie! Przestańcie! Zostawcie go! Proszę!- krzyczała, a gdy dwójkę zwycięzców zmuszono do powrotu do ratuszu, rozległ się strzał, na co Lea i Chris zamarli zszokowani.
- Na górę. Już.- powiedział do nich Haymitch, po czym pociągnął za sobą po schodach Lea'e. Chris ruszył za nimi, aż zamknęli się w trójkę na strychu.- Co to było? Macie jedno, proste zadanie.
- To moja wina. Wie, że nie chcę oglądać kolejnych śmierci.- mówiła pod nosem Lea.
- Kto?
- Prezydent Snow.- wyszeptała roztrzęsiona.- Był u mnie w domu. Boi się buntów w dystryktach, bo ludzie nie wierzą w naszą miłość.
- I nic nam nie powiedziałaś?- spytał ją Chris, który chodził w kółko.- Sukinsyn.
- Ciszej do cholery.- rzucił do niego Haymitch.- Macie sprawić, by uwierzyli?
- Tak.- odpowiedziała Lea poprawiając włosy.
- Dlaczego nie powiedziałaś?!- krzyknął nagle Chris.
- Nie wiem, bałam się. Groził mi i mojej rodzinie.
- No tak, a ja nie mam już kogo chronić?
- A co z tymi ludźmi? Kto ich ochroni?- odezwał się znów mentor, który patrzył w okno na tłum.- Kurwa.
- Błagam cię, pomóż mi. Pomóż mi przetrwać to tournee, wrócić do normalności.- błagała go blondynka, na co ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Co? Pobudka. Tournee się nie skończy po powrocie do domu. Już nigdy nie wysiądziecie z tego pociągu. Jesteście teraz mentorami.- mówił, a każde jego słowo dźgało Lea'e w serce.- Rok w rok będą wywlekać waszą historię, publikować szczegóły waszego romansu. Staliście się rozrywką dla mas, by zapomniały o prawdziwych problemach.
- To co teraz?- spytał go Chris.
- Macie się uśmiechać, czytać z kartki od Effie i żyć długo i szczęśliwie. Dacie radę?- rzucił głównie do Lea'i, która delikatnie przytaknęła gestem głowy. Choć jej łzy sprawiły, że serce Chrisa się łamało, ten nie ruszył się. Nie mógł uwierzyć w jej lekkomyślność. Dopiero Haymitch objął dziewczynę, by ta się uspokoiła. Nie na dużo się to zdało, bo stres i widok martwego mężczyzny miał prześladować ją przez kolejne noce.




W końcu! Wiecie jak to jest utknąć w martwym punkcie? Ja w takim właśnie utknęłam jakieś 10 dni temu. Ale jest nowy rozdział, a ja postaram się wrócić do pisania ♥️♥️♥️

𝐼𝑔𝑟𝑧𝑦𝑠𝑘𝑎 𝑠́𝑚𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon