beast AU | jestem tu

574 54 1
                                    

       O siebie walczy się całe życie, najczęściej - całkiem bezskutecznie, ponieważ nawet najsilniejszy w końcu ugnie się pod ciężarem tego, co musi poświęcić

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

       O siebie walczy się całe życie, najczęściej - całkiem bezskutecznie, ponieważ nawet najsilniejszy w końcu ugnie się pod ciężarem tego, co musi poświęcić. Lepiej walczyć, nie zwyciężając, niż zwyciężać, najwięcej tracąc. 

       Dazai zrozumiał to zbyt późno, gdy krew wieńczyła już jego zwycięstwo. Trzymał w ramionach bezwładne ciało kogoś, kto mógł nawet uchodzić przez te wszystkie lata za jego najprawdziwszego przyjaciela, o ile tylko nie pozostałby takim bezdusznym ślepcem - martwego Chuuyę. Nie zdążył, okrutny czas go zdradził, a Księga,  zdolna odwrócić bieg nieszczęśliwej historii, na długo gdzieś przepadła!

       Dziś jego wciąż zapatrzone w dal oczy, błądząc w poszukiwaniu czegoś, co dawno utracił, a czasu nie cofnie, już nie płaczą, tylko Słońce nie przestaje obłudnie śmiać mu się prosto w zmęczoną twarz, okalając swoim ostrym blaskiem strzeliste, czarne jak smoła budynki Portowej Mafii, gdzie ponury król chował się takimi ładnymi dniami jak ten.

       Był tchórzem i będzie nim także jutro i pojutrze.

        Dlatego, gdy rozstawał się z życiem w swoim ostatnim locie - locie całkowicie wyswobodzonego ptaka, który z połamanymi skrzydłami zmierzał wprost ku betonowym ramionom - nie odczuwał najmniejszego strachu. Wszystkie myśli gdzieś się rozpierzchły, jego wreszcie uwalniając z ziemskich trosk. Na potwierdzenie tych uczuć uśmiech do końca nie schodził mu z twarzy, choć był to wielce smutny uśmiech, taki, w którym szczęścia oczywiście brakowało wbrew wszystkim jego wcześniejszym słowom. 

        Dazai uśmiechał się do ostatniej sekundy, niewątpliwie tak samego siebie oszukując, jak tych nieszczęśliwców w górze, których uczynił odbiorcami swojej sztuki, nim na dole rozkwitły czerwone kwiaty, jakby kto zerwał róże i wtem je rozrzucił. Bez aplauzu, w głuchej ciszy.

       Śnieżka leżała bez tchu na ziemi. Była martwa.

        Sama Księga nie dawała szczęścia, bo w logice trudno je odnaleźć, ale dała wybór. Życie za życie, a to już coś, więc zanim to się stało, zanim zakwitł ogród pełen czerwonego kwiecia u stóp czarnych wież będących od początku jego nagrobkiem, Dazai nie zastanawiał się ani chwili dłużej. Ten los sam sobie rozpisał i był z niego poniekąd dumny, jak na swój marny talent literacki. Lubił przesadny dramatyzm, zatem nic dziwnego, że nie odmówił go sobie przede wszystkim ostatniego dnia.

       Taki był prawdziwy powód złożenia w ofierze własnego życia na tym ołtarzu. Poświęceniem odkupić winy, jak banalnie! Wszystko dla lepszego jutra lepszych od niego ludzi.

         Nie zauważył, jak słowa Demona stały się jego własnymi.

       Jeżeli byłem przyczyną twojej śmierci, niech stanę się przyczyną twojego życia. Ach! To takie pretensjonalne i nudne być bohaterem. Co za strata czasu! Chyba nie pasuje mi ta poza, maluszku. Znasz mnie dobrze. Odchodzę. Muszę odejść, żeby zachować twarz. Inaczej spaliłbym się ze wstydu! Nie potrzebujesz już mnie. Najlepiej więc będzie, jak nigdy się o tym nie dowiesz. No, a ja teraz wyśpię się za wszystkie czasy! O. Chyba coś mi strzeliło w plecach. Nie, to nie od leżenia. Aaaa, robię się coraz bardziej senny... Muszę już więcej wypoczywać. Dobrej nocy, Chuuya. Ty też dbaj o siebie. Ach, byłbym zapomniał. Spróbuj mnie zaskoczyć i urosnąć nieco więcej, dobrze? 

        Jedno życzenie na pewno się spełniło. 

        W tym świecie bez Zdolności Chuuya nigdy nie poznał Dazaia. Do końca swojego życia nie wiedział, czym było owo uczucie, jakie czasem go nachodziło, gdy z okna swojego apartamentu rzucał przelotne spojrzenie na wieczorne, czyste niebo Jokohamy, którego już nie szepciły czarne, stalowe wieże, w swojej przeraźliwej potędze roztaczając całun grozy nad portowym miastem.

       Tu Dazai Osamu nigdy się nie narodził.

        Chuuya mimowolnie wstrzymywał oddech, częstokroć otulony przepojonym wiosną wiatrem, gdyż wtedy dziwne uczucia nasilały się najbardziej. Roziskrzonym wzrokiem gonił za czymś, czego tylko oczy nie widziały, tymczasem miał wrażenie całym sobą, jakby to istniało tuż, tuż, jak na wyciągnięcie w deszcz kwiatów dłoni, na której zostawały płatki wiśni jak dziś. Jakby ktoś od zawsze stał obok i tylko uparł się nic nie mówić, ufając, że słowa nie są potrzebne, by oznajmić:

       Jestem tu.

       Śnieżka długo leżała w trumnie, lecz śmierć nie odcisnęła na niej piętna. Wyglądała, jakby spała, wciąż biała jak śnieg.

       Taka Jokohama była piękna.

soukoku | B S DWhere stories live. Discover now