>>>9<<<

950 123 54
                                    

Lan Shizui poczuł ciepłe obciążenie ciążące na jego ciele. Błąd. Było raczej okropnie gorące. Odczuwalną temperaturę mógł porównać z futrzastym stworem okalającym go od stóp do głów. Przez dyskomfort jaki odczuwał poruszył się niespokojnie, częściowo zrzucając z siebie tajemniczy balast.

Bojaźliwie otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Z pozycji leżącej uniósł korpus powolnie na rękach i przeszył wzrokiem okolice swojego brzucha. Dziwna masa, która przed chwilą praktycznie miażdżyła jego kości, okazała się być człowiekiem. W jego białą szatę wtulony był Lan Jingyi, wyglądając na zupełnie nieprzytomnego. A-Yuan dotknął delikatnie jego głowy, a następnie lekko potrząsnął jego ramieniem. Spoczywający chłopak jednak ani drgnął. Jak zastygnięta rzeźba leżał zwinięty w kłębek, opierając się o Lan Sizhuiego. 

— Lan Jingyi! — wykrzyczał szeptem A-Yuan, pyrgając przyjaciela — Hej, obudź się!

Po dłuższej chwili nawoływania, młody kultywator się poddał. Doszedł do wniosku, że dalsze próby otrzeźwiania kolegi mogłyby stać się dla niego szkodliwe, pomijając już fakt, że były najzwyczajniej bez sensu. 

Lan Sizhui przetarł zmęczone oczy. Choć dookoła nich znajdował się mrok, zdał sobie sprawę, że znajdują się w małym pomieszczeniu. Było ono wyraźnie skryte i zamknięte. Jego szczelny dach i ochronne, grube ściany dawały poczucie bezpieczeństwa. Miejsce to swoim urokiem przypominało norę, do której zwierzyna chowa swoje małe przed grozą całego świata.

Nagle chłopak poczuł okropny ból głowy. Łapiąc się za skronie jęknął cicho, a przez jego myśli zaczęły przewijać się pojedyncze wspomnienia.

Dźwięk łamanego metalu. Odłamki krat lądujących na ziemi z tępym odgłosem.

Gniewna, skąpana w czerni postać mknąca korytarzem i walka pomiędzy nią, a gromadą kultywatorów sekty Jin.

Okrzyki bólu przegranych i złoto szat opadających na podłogę. 

I w końcu uderzenie znieczulające. Uderzenie, przez które on i Lan Jingyi stracili przytomność.

A-Yuan potrząsnął głową i łącząc pojedyncze wydarzenia, stwierdził ze zdziwieniem i cząstką entuzjazmu:

— Czy to Senior Wei? Senior Wei nas ochronił?

— Sizhui.

A-Yuan wziął głęboki oddech i poruszył się strachliwie. Wpierw spojrzał na Lan Jingyi mając nadzieję, że to jego głos przed chwilą usłyszał. Niestety leżący chłopak okazał się wciąż nieprzytomny. Serce juniora zaczęło przyspieszać. Zastygając, zaczął udawać posąg łudząc się, że nieznajoma postać zostawi go w spokoju. Gdy jednak poczuł dotyk czyichś dłoni na swoich ramionach, wrzasnął głośno i zlękniony zaczął sapać w panice.

— Głupku, nie rycz tak — szepnął tajemniczy przybysz, po czym dotykając brody przerażonego Lan Sizhuiego, przesunął ją w stronę swojej twarzy śmiejąc się przy tym z miny chłopaka.

A-Yuan otworzył szerzej oczy, po czym jego kąciki ust uniosły się lekko w górę.

— Jin Ling? Co ty tu-

Siostrzeniec Jiang Chenga przyłożył mu palec do ust, i pokiwał przecząco głową.

— Nie drzyj się, Sizhui — poklepał go kojąco po ramieniu i usiadł po turecku obok — Widziałem jak ktoś uważnie zamyka to pomieszczenie i pieczętuje je talizmanem. Stwierdziłem więc, że skoro ktoś tak się postarał z zabezpieczeniami, to na pewno znajdę tu coś cennego, a tu proszę — spojrzał się po kolei na obu rówieśników — to tylko dwa przygłupy.

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz