17. | Wiem, Kropeczko... |

1.5K 218 130
                                    

Droga do piekarni państwa Dupain-Cheng dłużyła mu się niesamowicie. Może to wina braku wprawy? W końcu miał za sobą dość znaczącą przerwę w skakaniu po paryskich dachach. A może pokonanie dystansu utrudniał mu kłębek chaotycznych myśli, motających się po głowie? Właściwie sam nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego, kiedy zauważył przez okno tarasowe oddalające się postaci Marinette i Felixa, trzymających się za ręce, ogarnęło go uczucie, nakazujące ruszyć za nimi w trybie natychmiastowym. Nie liczyły się w tamtej chwili ani pytające spojrzenia rodziców i Nathalie, ani fakt, iż jego narzeczona cierpiała katusze w toalecie. Musiał się z nią spotkać sam na sam. Musiał upewnić się, że jego domysły nie są fikcją.

Wylądował miękko na balkonie, podbijając swój kij stopą do góry. Złapał go w locie i z gracją przymocował do paska z tyłu. Z dudniącym w piersi sercem i niespokojnym oddechem oparł się o balustradę i czekał. Czekał, aż w końcu usłyszy tak dobrze mu znane skrzypnięcie klapy w podłodze, dające sygnał, iż jego Księżniczka była już w domu, cała i zdrowa.

Księżniczka...

Nie używał tego przezwiska od lat. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego nadał je Marinette. Czy to dlatego, iż kilka razy ratował ją przed niebezpieczeństwem, przez co czuł się za nią odpowiedzialny? Czy chciał być jej rycerzem, gotowym na każde poświęcenie, byle dama jego serca była bezpieczna? Choć myśl o tym, iż Marinette najprawdopodobniej była Biedronką, napawała go trwogą, nie mógł nie zauważyć, że to wszystko po prostu miało sens, od początku do końca. Faktycznie był rycerzem, aspirującym o względy swojej nadobnej damy. Kochał ją, kochał jej każde oblicze. I choć oczy nie zauważały najbardziej oczywistych podobieństw między Marinette i Biedronką, serce wiedziało od samego początku. Od dnia, w którym jej fiołkowe oczy błysnęły radośnie między kroplami deszczu, dając mu nadzieję na nowe, lepsze życie.

Wraz ze skrzypnięciem włazu do sypialni, jego serce podskoczyło niespokojnie, a w umyśle zaczęły się rodzić wątpliwości. Czy naprawdę dobrze robił, odwiedzając ją w domu? Jak wytłumaczy jej fakt, iż superbohater, który nie pojawiał się publicznie od przeszło dwóch lat, wpada z wizytą na jej balkon, żeby sprawdzić, czy aby na pewno wszystko u niej w porządku? Jego czyn wydał mu się w tamtej chwili pozbawiony jakiejkolwiek logiki, jednak kiedy chodziło o Biedronkę, logika przestawała grać jakąkolwiek rolę w jego życiu.

Niepewnie postawił pierwszy krok w stronę klapy, upewniając się, że jego buty nie wydają przy tym zbyt głośnego dźwięku. Chciał zostawić sobie koło ratunkowe w postaci możliwości ucieczki, gdyby jednak stchórzył. Wciągnął głęboko rześkie, majowe powietrze do płuc i zaciskając powieki, zastukał trzykrotnie w deskę, która służyła za drzwiczki, prowadzące do sypialni dziewczyny.

Marinette odpinała akurat guziki sukienki, kiedy do jej uszu dobiegło znajome pukanie. Trzykrotny sygnał dźwiękowy był niegdyś jej umówionym sposobem komunikacji z Czarnym Kotem. Zanim zniknął, zdarzało się, iż wpadał w odwiedziny na kubek gorącej czekolady, ciepłego croissanta i partyjkę UNO na balkonie. Uniosła głowę ku górze, zastanawiając się przez moment, czy to wyobraźnia płatała jej figle, przez używanie uszkodzonego Miraculum, czy może faktycznie na jej balkonie znajdował się zamaskowany bohater. Zapięła naprędce guziki, z którymi motała się przez ostatnich kilka chwil i z duszą na ramieniu zaczęła wspinać się po drabinie, prowadzącej na balkon. Uchyliła nieco wieko i wyjrzała przez szparę, spodziewając się zastać w niej wyłącznie hulający radośnie wieczorny wiatr. Kiedy jednak jej oczy spotkały się z jarzącymi się na zielono, kocimi tęczówkami, ostatkami świadomości powstrzymała się od tego, by nie puścić dłońmi szczebelka, który tak kurczowo ściskała między palcami i nie upaść z hukiem na swój różowy, puchaty dywan.

Prócz ciebie, nic | Adrienette |Where stories live. Discover now