Ból Psychiczny, Rodzice

52 10 23
                                    

Ten rozdział powstał dzięki rozmowom z ludźmi z Discorda o bólu psychicznym, którego doświadczamy i rodzicach, jakich mamy. Będzie bazowany na moich przeżyciach i (anonimowo oczywiście, dla zachowania prywatności) moich internetowych przyjaciół.

Jest to dedykowane tym, którzy to przeżyli, żeby wiedzieli, że nie są w tym sami.

Ale jest także dedykowany tym, którzy nigdy tego nie doświadczyli, by wiedzieli, z czym niektórzy muszą się zmagać.

Ból.
Ból zwykle kojarzy się z dyskomfortem, skrzywdziliśmy się czymś namacalnym i receptory wysyłają informację o bólu do rdzenia kręgowego, który wykona odruch i do mózgu, który powiadomi nas o bólu.

Ale ból psychiczny... to już zupełnie co innego. Nie potrafiłam go sobie wyobrazić, dopóki go nie poczułam. Ten ból... sprawia że masz ochotę krzyczeć. Krzyczę, ale bezgłośnie, bo przecież nie mogę krzyczeć zupełnie bez powodu przy rodzinie. Moja głowa dosłownie eksploduje, jakby w środku ktoś umieścił największy istniejący głośnik, który dudni przy każdym jednym basie. Wszystkie moje mięśnie się spinają, upadam na kolana, pochylam się nad podłogą, wręcz niemal się na niej kładę. Zaciskam ręce w pięści, wbijam sobie paznokcie w nadgarstki, robię wszystko, by poczuć ten fizyczny ból zamiast psychicznego. By znowu coś poczuć poza bezustannym cierpieniem wywoływanym własnymi myślami.

Zaczyna mi brakować powietrza w płucach. Zapominam o tym, że powinno się oddychać. Kiedy już wezmę oddech, zaczyna mnie niemiłosiernie boleć głowa od niedotlenienia i ogólnego wysiłku, powodowanego spięciem całego ciała.

Ale najgorszy jest sam umysł. Umysłem nazywam tu nie mózg, a odrębną jednostkę, świadomość. On podpowiada ci najgorsze rzeczy. Masz wrażenie, że w głowie siedzi ci głos mówiący "zabij się w końcu, i tak nikt cię tu nie chce. Nie masz po co żyć, i tak tylko cierpisz. Nie potrzebują cię, bedzie im lepiej bez ciebie." A ty w to wierzysz. Już zaczynasz szukać czegoś ostrego, kiedy przestajesz płakać. Twój umysł się wycisza, mięśnie rozluźniają. Mówię sobie "już po wszystkim. Już wszystko dobrze. Teraz będzie dobrze." Choć sama w to nie wierzę.

Patrzę na swoje odbicie w ogromnym lustrze i przypominam sobie, jak kiedyś byłam obrzydzona moją twarzą podczas płaczu. Teraz uśmiechnęłam się na myśl, że zaakceptowałam prawdziwą siebie. Twarz cała czerwona, opuchnięte powieki, policzki całe mokre, a rzęsy posklejane wydawały się już tak naturalnym widokiem, że nawet nie za bardzo odróżniłam tą twarz od tej uśmiechniętej.

Próbuję sobie wmówić, że muszę tylko wytrzymać parę lat i wszystko się ustabilizuję. Będę żyła sama, odcięta od innych ludzi, tym samym odcięta od wielu cierpień. Ale sama w to nie wierzę.

Mam wrażenie, że każda minuta spędzona w samotności jest wybawieniem. Wybawieniem od tego bólu, który ciągle mnie ściga. Za każdym razem kiedy wracam do swojego pokoju mam ochotę krzyczeć. Ostatecznie wyrzucam z siebie tylko kilka przekleństw i narzekań na byle jaki powód.

"Chciałabym po prostu zasnąć i już sie nie budzić. Właściwie dla tego zaczęłam z shiftingiem. Żeby nie czuć już bólu. Żeby uciec z tego świata bez ranienia bliskich. Nie widzę dla siebie przyszłości, jakby jej nie było. Nie wiem co będę robić dalej. Nie czuje sie całkiem realna. Tak jakbym miała zniknąć. Chciałabym pomagać, być idealną córką, siostrą, uczennicą i czymkolwiek jeszcze. Ale problem w tym ze nie umiem. Nie mam siły nawet na wzięcie prysznica. Na takie zwykle czynności. Nie mam siły wstać z łóżka, ale muszę to robić." Ta sama osoba mówi: "Ja wiem, że potrzebuję specjalisty, od jakiegoś pół roku. Ja się boję poprosić o pomoc"

I ja to czuję. Też boję się prosić o pomoc. Kiedy spróbowałam powiedzieć rodzicom, że potrzebuję psychologa, otrzymałam dwie różne reakcje: "Psychiatrę od razu, na oddział zamknięty, spokój by był" i śmiech. Teraz już nie proszę o pomoc, bo i tak jej nie dostanę. Matka stwierdziła, że mam iść do szkolnego psychologa. Tak, do tego samego, któremu nie płaci się za wizytę, więc albo powie mi "idź pobiegać, uśmiechnij się i ciesz się życiem" albo nafaszeruje mnie lekami, które nawet nie zadziałają na chorobę a będą jedynie uspokajające?

Teraz już jedynie szepczę "pomocy" podczas kolejnych ataków płaczu. Szepczę "pomocy", gdy uderzam głową o ścianę, gdy niemalże wyrywam sobie włosy, ciągnąc za nie, gdy bawię się w białego Visiona, który o mało nie zabił Wandy ściskając jej czaszczkę (tak, musiałam zrobić nawiązanie do Marvela), samej robiac dosłownie to samo, łapiąc się za głowę. Nie wiem, co mam zrobić z rękoma, nie myślę o tym, myślę tylko, że chcę żeby ktoś zabrał ode mnie ten ból.

Rodzice.
Niby te osoby, które mają ci zapewnić opiekę, troskę, schronienie, miłość, bezpieczeństwo.
Może i niektórzy tacy są.
Ale inni? Co z tymi, którzy zachowują się tak, jakby dzieci były jedynie workiem treningowym, na którym można się wyżyć, albo przykrym obowiązkiem? Kilka cytatów:

"Mama; sądzisz, że całe życie jestem niezadowolona?! Może i nie jestem, ale z Ciebie jestem niezadowolona i to bardzo, ta twoja "depresja" i wychodzenie do psychiatry, mylisz, że
mam na to czas? Twoje udawanie, że jesteś smutna? Do nauki się weź i za sprzątanie bo nikt Cię chcieć nie będzie!
Tu dostałam szmatą w łeb (tak zwaną ścierka)"

"Wróciłam się, nie wiem na co stać moją mamę. Co mogło innego się dziać? Darcie mordy.. jakieś szarpanie. Potem wyszłam do pokoju i tam płakałam, z czego moja mama też była wielce niezadowolona i zabrała mi tablet graficzny, telefon, farby, książki- to co sprawia mi radość."

"Tata: Ku'wa masz chorobe sierocą?! Że tak robisz?! Jakie jeszcze choroby wymyślisz?! O tu mamy nerwicę, depresję. (Jakoś tak dziwnie to wymienił, z pretensja czy coś..)"

Pytanie retoryczne: czy to jest w porządku? Czy tak powinny wyglądać relacje rodzica z córką? Czy w porządku jest to, że rodzic wywołuje strach, niepokój, poczucie bezwartościowości, nienawiść?

Czy to naprawdę musi tak wyglądać?

Chciałabym tych wszystkich ludzi zabrać od takich toksycznych rodzin, które od dnia urodzenia rujnują dziecku psychikę i jakąkolwiek przyszłość.

Zresztą stwierdzenie, że ktoś udaje chorobę psychiczną, i to jeszcze od rodzica jest totalnym ciosem poniżej pasa. Od rodzica, który powinien walczyć o dziecko i zrobić to, co dla niego najlepsze. Od osoby, która dziecko stworzyła (bo chyba wszyscy wiemy, że nie zrobił tego bóg) i jako pierwsza wzięła na ręce. Od osoby, która nie musiała tego dziecka tworzyć, a jeśli zrobiła to przez przypadek miała szansę usunąć (pigułki działają do 12 tygodnia i są całkowicie legalne w Polsce) jeśli czuła, że taka odpowiedzialność nie jest dla niej.

Niedawno zapytałam rodziców, dlaczego chcieli mieć dzieci. Matka oczywiście stwierdziła, że nie chciała TAKICH dzieci, ale ojciec nieco mi to przybliżył. Powiedział, że chcieli obserwować, jak ich geny są odwzorowywane w mniejszej istocie, albo przeciwnie, jak stajemy się ich zupełnym przeciwieństwem.

Wszystko pięknie, ale póki co ich geny objawiają się u mnie agresją, arogancją, ciętym językiem, robieniem wszystkim ludziom na przekór i problemami psychicznymi (zaznaczę, że moja matka w młodości była anorektyczką i po urodzeniu mnie chorowała na depresję, a mój ojciec ma problemy z agresją i samooceną). Natomiast za te "przeciwieństwa ich samych" to lenistwo, obżarstwo, bałaganiarstwo i aspołeczność.

I za te "przeciwieństwa ich samych" regularnie dostaję opierdol.

Ja po prostu nie rozumiem, jak można chcieć dzieci. Rozumiem, że w ludzkiej (jak i każdego żywego organizmu) naturze leży prokreacja. Stworzenie życia jest jedynym sposobem na ucieczkę od śmierci. Ale i tak wszyscy wiemy, że prędzej czy później powitamy przysłowiowego kosarza u progu. Może po siedemdziesięciu latach, może po stu, może po kilku dniach od teraz. Może nawet w następnej minucie.

Może samolot, który leci tuż nad moim domem będzie miał problemy z lądowaniem i rozbije się akurat pod moim blokiem, wywołując eksplozję, która dojdzie aż na piąte piętro, a budynek się zawali? Zdążę tylko podziękować w myślach pilotowi za uwolnienie mnie od bólu. A może gdy będę się spieszyć w poniedziałek do szkoły, akurat kiedy będę miała odwracać głowę w stronę nadjeżdżającego samochodu, ten mnie potrąci wywołując śmiertelne obrażenia? A może jakiś psychopata zrobi ze mnie zabawkę?

Nigdy nic nie wiadomo o śmierci. A i przepraszam jeśli sprawiłam, że będziecie bali się wyjść z piwnicy, w której się ukrywacie.

Ja pierdole, ja tu miałam o rodzicach gadać
Pierwotny tytuł tego rozdziału brzmiał "Ból psychiczny i rodzice", no ale coś nie wyszło

Miłego dnia wszystkim i oby was zaraz auto nie potrąciło :))

Moje Przemyślenia i ProblemyWhere stories live. Discover now