24. Kocham cie

11 2 0
                                    

Otworzyłam oczy, ale od razu je zamknęłam, bo w pomieszczeniu było strasznie biało. Powtórzyłam czynność tym razem wolniej. Nie mam pojęcia gdzie byłam, ale przy moim łóżku siedział Lu.
-Lu...- powiedziałam cicho, nie mogłam wydać z siebie głośniejszego dźwięku. - Wody .
Od razu podszedł i podał mi kubek, po wypiciu zawołał lekarza. Ten posprawdzał wszystkie parametry i wyszedł z sali, do której z powrotem wszedł mój mąż.
- Co z....- powiedziałam wskazując na brzuch. Nie miałam siły na dalsze mówienie. Lu westchnął, obstawiałam już najgorsze....
- Najbliższe doby będą decydujące. - miałam łzy w oczach. - Kula cudem ominęła i nie naruszyła macicy.
Milczeliśmy, widziałam, że Lu się obwinia o to wszystko i miałam w planach z nim porozmawiać, ale zrobię to dopiero, gdy poczuje się lepiej.
Każdy po kolei wchodził i rozmawiał ze mną krótko, byłam już strasznie zmęczona i dziękowałam pielęgniarce, która powiedziała, że odwiedziny na dziś są skończone. Oczywiście nic nie mogło pójść gładko. Mój mąż kłócił się z całym szpitalem, że on zostaje ze mną w sali i będzie spał na fotelu. Po długiej godzinie udało mu się osiągnąć to co chciał. Zasnęłam od razu po tym, gdy przy sunął sobie fotel do mojego łóżka i złapał mnie za rękę.
Obudziłam się około 11, czułam się w miarę wyspana. Co prawda nie mogłam się za bardzo ruszać, bo sprawiało mi to ból, ale myślę, że mogłam czuć się gorzej. W nocy śniła mi się cała ta sytuacja z wczoraj.... Nie wiem czy nie wymyśliłam sobie tego, ale wydaje mi się, że padły wtedy 3 strzały.
- Lu, ile kulek dostałam?- zapytałam jakoś po południu, gdy wszyscy, oprócz mojego wspaniałego męża, wrócili do domów.
- Jedną, na szczęście.
- Ale padły przecież trzy strzały.- jego mina stężała.
- Pamiętaj, że nie możesz się denerwować. Powiem Ci, ale jeszcze nie teraz.
-Mów mi natychmiast, - powiedziałam, a kiedy chciał mi przerwać...- takim czymś jeszcze bardziej się denerwuje. - dodałam stanowczym głosem.
- Kule dobiegły też do babci i dziadka.- wciągnęłam więcej powietrza, złapał mnie mocniej za rękę. - Niestety... Dziadek zmarł na miejscu, a babcia walczy o życie, nawet nie wybudziła się ze śpiączki. - powiedział.
Płakaliśmy, oboje płakaliśmy. Pierwszy raz w życiu widziałam Lucasa Nave, który płacze. Powoli usiadł na łóżko i lekko przytulił się do mnie, a ja wtuliłam się w niego z dużą mocą. Nie obchodziło mnie mój ból fizyczny, cierpiałam w środku, przecież jechaliśmy tylko na głupią kolację....
Siedzieliśmy tak i siedzieliśmy, aż do wieczornego obchodu. Świat, do którego weszłam mnie przerażał, w tym brutalnym świecie miało dorastać nasze dziecko...
- Luca, kto strzelał?- zapytałam, gdy nie mogłam zasnąć.
- Ojciec Vi, jakimś cudem wiedział, gdzie wszyscy będziemy, uknuł to wszystko.- zaczął zmęczonym głosem.- Ale nie martw się , już się nim zająłem.
- Jeszcze jedno, od razu, gdy babcia się wybudzi, chce do niej iść.
- Dobrze, porozmawiamy o tym jutro. Teraz śpij, musisz odpoczywać.
Zasnęłam dopiero długo potem.

Rano obudziła mnie pielęgniarka, która zmieniała mi kroplówkę.
- Przepraszam, chciałam spytać się o moją babcię Aurorę Russo, jaki jest jej stan?
- Pacjentka wybudziła się rano, ale jej stan nie jest zbyt stabilny.
- Mogłaby pani mnie do niej zaprowadzić? - kiedy chciała zaprzeczyć powiedziałam- Dam radę.
- Dobrze porozmawiam z lekarzem prowadzącym i dam znać po południu.
Po czym wyszła, miałam nadzieję, że lekarz zgodzi się na mój krótki spacer, musiałam sprawdzić jak czuję się babcia. Gdy wrócił Lu poprosiłam go, żeby porozmawiał z lekarzem, a on widząc, że nie dam za wygraną, zgodził się. Wieczorem przyszła do mnie pielęgniarka. Kazała usiąść mi na wózek, nie pozwolili mi samej iść. Nie powiem, że ruch nie sprawiał mi bólu, ale musiałam zobaczyć co dzieje się z babcią, bo dziadka już straciłam. Dopiero, gdy doprowadziła mnie ( razem z Lu przy boku) do łóżka babci zostawili mnie z nią sam na sam.

Babcia wyglądała, nie owijając w bawełnę, tragicznie. To był cień jej sprzed kilku dni. Zamiast zawsze optymistycznej i uśmiechniętej starszej kobiety widziałam zmęczoną życiem i poobijaną staruszkę. Do sali przyszła mama i Lu.

- Jak się czujesz ?- zapytałam.

- Nie traćmy czasu.- powiedziała słabym głosem. Nawet jej głos zmienił się diametralnie, nie był już przyjazny i miły dla ucha. Był zachrypnięty i skrzeczący co jakiś czas.- Zostawcie mnie i Rosi same.

- Pamiętaj Rosi w życiu są cztery rzeczy, których nie cofniesz.- zaczęła babcia, gdy już wszyscy wyszli z sali. Złapałam ją za rękę.- Wypowiedzianych słów. Szansy, której nie wykorzystałaś. Czasu, który upłynął i zaufania, które zostało stracone. Słonko- zrobiła przerwę, było po niej widać, że męczy się każdym wypowiedzianym słowem. - zawsze mniej przy sobie osobę, której będziesz mogła zaufać w 100%. Ja miałam dziadka, ty masz Lukiego, trzymaj się jego kurczowo. Obiecał mi i dziadkowi, że nigdy cię nie skrzywdzi i zawsze obroni, rozmawiałam z nim przed tobą. - Znów zrobiła przerwę, nie wytrzymałam. Z moich oczu ciurkiem leciały łzy. Nie mogłam wytrzymać widoku babci, to było dla mnie za dużo- Pamiętaj dziadek cię kochał.- powiedziała przez łzy.- Nigdy tego nie okazywał wprost, ale uwierz mi naprawdę tak było. Ja też ciebie kocham i gdy mnie już nie będzie spójrz w niebo, będę na ciebie patrzyła. Będę cię słuchała i opiekowała stamtąd.

- Babciu przestań, wszystko będzie dobrze, wyjdziesz z tego.- mówiłam, płacząc i ściskając jej rękę.

- Rosi nie oszukujmy się, jest bardzo źle.- powiedziała szepcząc i dodała już normalnie.- Ja swoje życie przeżyłam jak najlepiej potrafiłam. Dożyłam tego, że moja ukochana wnuczka wyszła za mąż, jestem spełniona.

- Dożyłaś też tego, że jestem w ciąży.

- Naprawdę?- Spytała radośnie, jakby swoim dawnym głosem .Kiwnęłam głową.- Gratulacje słońce. Pilnuj swoje dziecko jak oczka w głowie, w naszym świecie to bardzo ważne. Będziesz wspaniałą mamą, a Lu tatą.

- Obyśmy byli, nawet nie wiesz jak się boję. - powiedziałam szczerze.

- Wierzę, że dasz radę Rosi, jesteś do tego stworzona. Ja też bałam się wszystkiego, gdy zaszłam w ciążę pierwszy raz, a teraz mogę powiedzieć, że to był mój najlepszy okres w życiu. Powiem Ci szczerze, promyczku, że jestem zadowolona z życia. Czuję się wpełni spełniona. I doszłam tyle rzeczy...
-I dożyjesz narodzin swojego prawnuka, wszystko będzie dobrze.- odparłam głosem nieznoszącym sprzeciwu.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę wszystko sprawdzić. Proszę o opuszczenie sali.- powiedziała pielęgniarka, która właśnie weszła.

- Pamiętaj Rosi, kocham cie.- powiedziała cichutko babcia. Zrobiła się jeszcze bardziej blada.

- Ja ciebie też, zajrzę jeszcze gdy pani wszystko skończy.- powiedziałam spoglądając na pielęgniarkę. Podeszłam do babci i przytuliłam ją uważając, by ją to nie bolało.

- Spotkamy się jeszcze kiedyś.- wyszeptała. W tej samej chwili wszystkie maszyny zaczęły piszczeć. Do sali wbiegli lekarze, zrobiło się strasznie tłoczno. W pierwszej chwili nie wiedziałam co się dzieje, pielęgniarki wyprowadziły mnie. Dopiero, gdy szłam tyłem do wyjścia, a przodem do babci zrozumiałam co się dzieje. Patrzyłam wprost na to, jak z mojej ukochanej babci ulatuje życie. Zaczęłam wyrywać się pielęgniarkom, chciałam podejść do babci. Chciałam, żeby otworzyła oczy. Chciałam, żeby coś jeszcze do mnie powiedziała.
Kiedy już Pan wyprowadziły mnie z sali wpadłam wprost w ramiona Lucasa. Rozpłakałam się, nie to małe niedomówienie, ja ryczałam, wpadłam w histerie, krzyczałam i gdyby nie Lu, który mnie trzymał już dawno siedziałabym na podłodze. Nie mogłam się utrzymać samodzielnie na nogach. Tuliłam się do niego i wydaje mi się, że na korytarzu byli też rodzice, ale tego nie jestem pewna.
- Rose- zaczął Lu, kiedy się trochę uspokoiłam.- Chodź do sali.
- Nie, ja nigdzie się stąd nie ruszam.- zaczęłam cichym i zachrypniętym głosem.- Zostaje przy babci, ona zaraz się obudzi i dokończymy naszą rozmowę, niepotrzebnie ona ją kończyła.- łzy na nowo zaczęły spływać mi po twarzy.
- Nosisz w sobie dziecko.- powiedział cicho Lu. - Więc muszę dbać o was. Uspokój się już, żeby nic się wam nie stało. Wracamy do twojej sali.- powiedział twardo i zaczął prowadzić mnie w stronę mojej sali.
Nieraz potrzeba mi takiego kogoś. Kogoś ,kto sprowadzi mnie na ziemię. Kogoś, kto będzie dbał o mnie. I tym moim kimś jest mój mąż, ojciec mojego dziecka, Lucas Nava.
..............................
(1287 słów)

Komu będzie brakowało babci Aurory?
Do następnego!

Ps. Jeśli Ci się podobało zostaw ⭐.
Ps.ps. Już mało zostało nam do konca książki. 😥

Prickly lifeWhere stories live. Discover now