|Rozdział 4| Alarm deska

1K 65 219
                                    

Minęło kilka dni. Razem z Lloyd'em postanowiliśmy w końcu ruszyć zady i pójść do sklepu, po nowe rzeczy do szkoły, w końcu jutro było rozpoczęcie roku. Wszystkie stare rzeczy wyrzuciliśmy, bo jedyne do czego mogły się przydać to do podtarcia dupy po sraniu.

Po zjedzeniu śniadania o piętnastej, wyszliśmy z domu i udaliśmy się do pierwszego - lepszego sklepu z zeszytami, długopisami i innymi takimi śmieciami.

Po wejściu do sklepu, o mało nie potrąciłem jakiegoś kaszojada, który zaplątał mi się pod nogami. Chwilę pokłóciłem się z jego matką, która chciała zadzwonić na policję, bo to było ,,umyślne usiłowanie morderstwa". W końcu Lloyd powiedział jej, że jestem niewidomy i zaciągnął mnie do działu szkolnego. Zaczęliśmy szukać potrzebnych rzeczy.

- Ej, a to mi się przyda? - zapytał mnie Lloyd, sięgając po jakiś zeszyt. Spojrzałem na niego z politowaniem.

- To zeszyt w pięcio linie. Nuty będziesz zapisywał? - spytałem z zażenowaniem.

- W piątej klasie przez cały rok pisałem w takim zeszycie na polskim i baba nie ogarnęła. - oświadczył dumnie, wzruszając ramionami i odkładając zeszyt. Trzepnąłem go po głowie i zacząłem brać zeszyty dla siebie, zwracając uwagę na ich wygląd. Wziąłem też kilka czarnych długopisów (jak można pisać niebieskimi?). Lloyd nigdy nie przykuwał większej uwagi do czegokolwiek. Wziął kilkanaście zeszytów, bez najmniejszego spojrzenia co bierze.

- Jesteś świadomy tego, że wziąłeś zeszyt z okładką My little Pony, prawda? - zapytałem, poważnie zastanawiając się czy jest z nim wszystko w porządku.

- Oczywiście. - skłamał natychmiast. - Chcę oczarować nauczyciela od fizyki swoim niebywałym urokiem, może dzięki temu chociaż raz nie będę zagrożony...

Nie skomentowałem tego, jedynie ruszyłem w stronę półki z segregatorami, wziąłem jeden, niebieski i wsadziłem go w ręce Lloyd'a, bo nie chciało mi się go targać. Kupiliśmy też sobie jakieś najtańsze plecaki.

Gdy mieliśmy wracać do domu zadzwonił mój telefon. Zmarszczyłem brwi, kiedy zobaczyłem obcy numer. Mimo wszystko, odebrałem go.

- Halo? - zapytałem.

- No siema, młody, co robicie dziś z blondasem? - odpowiedział mi głos Kai'a. Prychnąłem.

- Skąd masz mój numer? - zapytałem ze szczerym rozbawieniem. Lloyd spojrzał się na mnie podejrzliwie.

- Mam swoje źródła. - oznajmił tajemniczym tonem. - A tak naprawdę to kiedy ostatni raz u was byłem, wziąłem sobie twój telefon i znalazłem twój numer. Hasło jeden, dwa, trzy, cztery nie jest rozsądnym wyborem, Jay.

- Nie moja wina, że zapominam najłatwiejszych kombinacji! - żachnąłem się. - Dobra, po co dzwonisz? - przeszedłem do sedna. Kai zaśmiał się.

- Dziś z moimi współlokatorami idziemy do klubu, wiecie, ostatni dzień wakacji, nie? No i wy też przychodzicie.

- Ja nie przychodzę. - odpowiedziałem, jednocześnie szukając kluczy do domu. Gdy je znalazłem zniecierpliwiony Lloyd wyrwał mi je z rąk i zaczął otwierać dom.

- To nie było pytanie, Jay. Przychodzicie, godzina dwudziesta, klub obok waszej chatki, jak nie będziecie, możemy zakończyć naszą długą przyjaźń. - oznajmił.

- Długą przyjaźń?

- Mów Lloyd'owi o planach, szczurze. - zaśmiał się, wyraźnie czekając na jego reakcje. Przewróciłem oczami.

- Kai pyta czy przychodzimy na imprezę. - powiedziałem niechętnie, mając nadzieję, że mój przyjaciel ruszy rozsądkiem i się nie zgodzi.

- Wcale nie pytam, ja oznajmiam! - krzyknął Kai z telefonu. Wyciszyłem dźwięk.

Przypadek? | Bruise | WaterJade |GreenflameWhere stories live. Discover now