Rozdział 6

1.1K 108 17
                                    

Jihyo przeszła między stanowiskami, gdzie jej pracownicy piekli ciasta. Przyglądała się im uważnie, po czym zabrała tackę, aby nałożyć trochę słodkości. Planowała dać coś swojemu bratu na śniadanie, a przede wszystkim chciała sprawić drobną przyjemność jej gościu. Wiedziała, że łakocie nie wymażą tragicznych wspomnień, ale wierzyła, że mogą dać choć chwilową radość. Nieraz drobne gesty umiały czynić cuda.

Weszła do kuchni i zastała posępnych członków gangu. Wszyscy palili papierosy, którymi zakopcili jej cały pokój, że ostentacyjnie zaczęła odgarniać dym.

– Otworzę okno – zaoferował Minho, który zrobił, jak powiedział. Jihyo popatrzyła po chłopakach i ustawiła na środku talerz z ciasteczkami. Jednak odłożyła kilka dla Jimina, zanim gangsterzy wszystkiego nie zjedli. Wzięła dzbanek, aby zaparzyć mu herbaty i chciała do niego pójść, gdy obok niej pojawił się Jungkook.

– Ja do niego pójdę – oznajmił dziwiąc lekko siostrę.

– Nie wiem czy to dobry pomysł – powiedziała, a Kook przybrał najbardziej zatroskaną minę, jaką miał.

– Jak się wystraszy, to cię zawołam – oznajmił i wziął tackę z ciastkami oraz herbatą. Do tego zabrał bandaż z szafki, a Jihyo tylko podejrzliwiej po nim popatrzyła.

Jimin siedział skulony na łóżku i wyglądał przez okno. Lekko odsłonił firankę dłonią, na której dalej była krew, chociaż usiłował ją domyć. Przypatrywał się ludziom mijających budynek. Matka ciągnąca dziecko, które woli się bawić z bezdomnym psem. Mężczyźni brudni od węgla zmierzający do fabryki. Pastorzy pędzący na nabożeństwa. Tak wielu ludzi, tak wiele historii. Jimin rozmyślał, czy ktoś kogo podglądał mógłby zrozumieć jego ból. Chciał, aby nie było nikogo takiego. By takie okropieństwa nie spotkały nikogo na całym świecie. Jednak wiedział, że nie był wyjątkiem, kimś „wyjątkowym". Takie tragedie były na porządku dziennym i akurat stało się tak, że wypadło na niego. Ciągle czuł ból, nie tylko ten fizyczny. Musiał ułożyć dodatkowe poduszki, aby wytrzymać fale spięcia ogarniające dolną część jego ciała. Ten ból potęgował jego wewnętrzne katusze. Ciągle miał wrażenie, że czuje na sobie dłonie ludzi, którzy go zranili. Słyszał ich śmiech i drwiny. Był w stanie wyczuć ich obrzydliwy pot zmieszany z alkoholem.

Przystawił do nosa koszulę, która pachniała paskudnymi papierosami, jakimi gardził. Jednak wtedy dawały mu dziwne poczucie bezpieczeństwa. Tytoniem przesiąknięty był płaszcz, jaki wcześniejszego wieczora dał mu ciepło. Tak musiał pachnieć Jungkook, skoro to były jego rzeczy.

Jimin rozmyślałby w nieskończoność, gdy nie usłyszał pukania do drzwi. Odsunął się pod samą ścianę, w najdalszy róg łóżka.

– To ja, Jungkook – spokojny głos z mocnym, busańskim akcentem dotarł do jego uszu.

– P–proszę – powiedział niepewnie Park i do środka wszedł Jeon. Wtedy Jimin mógł mu się uważniej przyjrzeć, bo pomieszczenie wypełniało dzienne światło. Niższy zobaczył na policzku chłopaka bliznę, co nie zdziwiło go specjalnie. Wcześniejszego wieczora widział w jego oczach wściekłość, gdy mordował jego oprawców. Wtedy jednak była jedynie troska, w którą Park chciał wierzyć.

Jungkook podszedł bliżej łóżka, aby ułożyć na nocnym stoliku tackę. Gdy tylko to zrobił szybko odszedł, aby nie denerwować chłopaka. Usiadł na krześle i uważnie przyglądał się Jiminowi.

– Wszystko w porządku z dłońmi? – zapytał usiłując spojrzeć na rany.

– Już lepiej, dziękuję – powiedział Jimin, który spojrzał na tackę.

– Jihyo przyniosła ci słodycze. Prowadzi cukiernię i chciała cię nimi poczęstować – wyjaśnił Jungkook. Park popatrzył po kolorowych ciastkach i wybrał truskawkową bezę, którą powoli zaczął jeść. Cukier rozpływał mu się w ustach i nawet nie zorientował się, że lekko się uśmiechnął, co uradowało Jungkooka.

Kal | VminkookWhere stories live. Discover now