Rozdział 11

1.1K 101 37
                                    

– Zobaczcie jaka ładna dziwka...

Odór spoconych ciał...

– Przestań się opierać kurwo

Oddech cuchnący alkoholem...

– Wy skośne zawsze tak jęczycie?

Ból, siniaki, zadrapania, krew...

– Przestańcie! – Jimin wybudził się z krzykiem i usiadł na łóżku. Nie mógł wziąć oddechu i kręciło mu się w głowie. Ścisnął mocno kołdrę i złapał się za spocone włosy. Nie wiedział, jak długo trwał ten koszmar, bo wydawało się, że ciągnął się w nieskończoność. Bolało go całe ciało, chociaż już dawno zniknęły fizyczne ślady jego tragedii. Zapalił światło, bo ciągle miał wrażenie, że ktoś jest w jego pokoju. Jednak był sam, przestraszony.

Podszedł chwiejnym krokiem do okna, aby zaczerpnąć powietrza. Wyjrzał na ciemną ulicę, na której nie było żadnych śladów życia. Wszyscy o tej porze spali i Jimin poczuł się jeszcze bardziej samotnie. Kłębiło się w nim zbyt wiele sprzecznych odczuć. Desperacko pragnął czyjejś bliskości, która w tym samym momencie napawała go strachem. Musiał w pojedynkę mierzyć się z koszmarami, jakie towarzyszyły mu nie tylko w nocy. Stawiał im czoła w blasku słońca, kiedy był wśród ludzi. To go nie opuszczało i był już przemęczony tą walką. Bo to nie była wojna o spokój. To była wojna o każdy oddech, o każdą sekundę bez paraliżującego go strachu.

Wyszedł z pokoju i ciągle był roztrzęsiony. Kolejna nieprzespana noc, a Jimin już nie pamiętał, kiedy rzeczywiście odpoczął. Od przyjazdu do Anglii jego życie było pasmem okropieństw i nawet krótkie chwile szczęścia nie umiały go wyciągnąć z przeraźliwej otchłani, w głąb której coraz bardziej spadał.

Wyciągnął garnek, którym nieco za mocno uderzył o piecyk. Zaklął pod nosem, a potem wziął butelkę mleka, które przelał do rondelka. Poparzył dłonie rozpalając mały płomień na kuchence, ale starał się tym nie przejmować. Chciał dać sobie choć troszkę spokoju, a z tym kojarzyło mu się ciepło mleko z cukrem. Odnajdywał w błahostkach ulotne chwile wyciszenia, które były miłym przecinkiem między strachem i paniką.

Usiłował przelać mleko do kubka, ale jego dłonie zbyt drżały. Łzy płynęły mu po policzkach, a on sam czuł się beznadziejnie bezsilnie.

– Jimin? – spojrzał w stronę Jungkooka, który właśnie zszedł do kuchni. Miał jedynie bokserkę i wełniane, ciemne spodnie, a oczy mrużył ciągle nie będąc przyzwyczajony do jasności. Obudziły go dźwięki dobiegające z kuchni, więc postanowił sprawdzić, co się dzieje. Widząc zapłakaną buzię Jimin zrobiło mu się bardzo przykro. Nie chciał, aby ten był smutny. Pragnął, aby chłopak szczerze się uśmiechał i był zwyczajnie szczęśliwy.

– P–przepraszam, obudziłem cię – wydukał Park brzmiąc zupełnie jak tamtej nocy, gdy się poznali. To tylko bardziej złamało Kookowi serce, który musiał coś zrobić.

– Spokojnie, nic się nie stało. Pomogę ci – zaoferował Jungkook i podszedł do kuchenki. Przelał mleko do kubka i zaniósł je od razu do stolika, aby Jimin mógł na spokojnie usiąść. Posłodził mu trzema łyżeczkami napój i z nieśmiałym uśmiechem podsunął niższemu.

– Dziękuję – szepnął Park, który wziął w dłonie mleko. Podmuchał wierzch i napił się małego łyka. Kook uważnie przyglądał się chłopakowi, któremu za piżamę służył sweter z za długim rękawem i równie długie spodnie. Jimin starannie wybierał ubrania, aby nie odsłaniały najmniejszego skrawka jego ciała. Naciągał rękawy na dłonie, wybierał golfy. Wstydził się siebie i liczył na to, że nikt już go nie skrzywdzi, jeśli się ukryje pod warstwami materiałów.

Kal | VminkookWhere stories live. Discover now