Rozdział 1

249 7 0
                                    

Nakachara Chuuya nie spał.  

Jego chód jest jak piana wyłaniająca się z błota. 

...Chuuya obudził się w swojej sypialni.

Ponura przestrzeń. To, co tam jest, to ściany, podłoga i dach. Wszystko spowija błękitna ciemność. Wyposażenie jest stosunkowo niewielkie: łóżko z prześcieradłem i kilka półek z książkami. Mały sejf wkopany w ścianę. Na środku biurka leży książka z klejnotem na okładce, otwartej na losowo wybranej stronie. To wszystko.

Poranne światło przebija się z pustej przestrzeni między zasłonami, rzucając trochę światła na ponury pokój. 

Chuuya podniósł się do pionu. Lekki pot utrzymywał się w okolicach jego klatki piersiowej, gdzie w środku wirowały resztki gwałtownych emocji. Ale jakie to były emocje, nie może sobie przypomnieć. Ostatnio jest tak przez cały czas.  

Zrezygnowany, zsunął się z łóżka i poszedł wziąć prysznic. Kąpiąc się pod deszczem gorącej wody, Chuuya zastanawiał się nad sobą. 

Nakahara Chuuya. 16 lat.

Odkąd rok temu wstąpił do Mafii Portowej, osiągnął sukces w niespotykanie szybkim tempie, zdobywając uznanie w całym stowarzyszeniu. Ale żadne pieniądze ani status nie mogą mu dać szczęścia ani radości. Ponieważ brakuje mu czegoś o wiele cenniejszego. 

Przeszłości.

 Chuuya nie wie, kim jest. Jego pamięć sięga osiem lat wstecz, kiedy został uprowadzony z rządowej placówki badawczej. Nie ma żadnych wspomnień sprzed tego wydarzenia– tylko ciemność. 

Ciemność, ciemniejsza niż mrok jakiejkolwiek nocy. Po prostu, czarna jak smoła ciemność. Wytarł się i poszedł się przebrać. Nacisnął na ścianę, która otworzyła się bezdźwięcznie, ukazując układ ubrań. Wszystkie są luksusowe, nie ma na nich ani śladu zagnieceń. Wybrał losowe ubranie i wkłozył przez nie ręce. Chuuya zapiął szmaragdowe mankiety na rękawach i spojżał na lustro. Przed opuszczeniem pokoju wydał lekceważący pomruk.

Po wyjściu z domu podjechał samochód osobowy, jakby wyczuwając czas jego przybycia. Drogie czarne auto prowadził ubrany na ciemno mafioso w okularach przeciwsłonecznych. Bez słowa zatrzymuje się obok Chuuyi i otworzył drzwi na tylnym siedzeniu. 

-Zabierz mnie tam gdzie zwykle.

Wypowiedziawszy to jedno zdanie, wsiadł do samochodu i zamkął oczy. Czarny samochód eskorty sunął po wielkomiejskich drogach. Na różnych ulicach i skrzyżowaniach pełnych samochodów, samochód wiozący Chuuyę z łatwością prześlizgiwał się po bocznych drogach. Podczas gdy inne samochody stały w korku,  eskorta poruszała się z zadziwiającą gładkością. Jakby on, i tylko on, był pod wpływem zaklęcia, izolującego pojazd od wszystkiego innego. 

-Dzisiejsze zapisy transakcji?

-Tutaj są.

Chuuya przebiegł wzrokiem po podanych mu dokumentach. Napisane zostały specjalnym atramentem nie nadającym się do kopiowania, były zapisane kodem; gdyby kiedykolwiek dostały się w ręce policji, niemożliwe byłoby oznaczenie ich jako dowód przestępstwa.

-Hm, dzisiaj też handel jest stabilny.—  Chuuya powiedział lekceważąco.— Nuda.

W Portowej Mafii, Chuuya miał za zadanie ułatwić wymianę klejnotów. 

"Klejnoty"– które zwieńczają jeden z najcenniejszych obiektów na świecie.

 Ametysty.

 Rubiny. 

Jadeity. 

Diamenty. 

Te produkty po prostu ściśniętych i sprasowanych pierwiastków, które błyszczą w ludzkim oku i na ludzkich dłoniach, stają się kamieniami o przerażającej, niemal przeklętej mocy. A źródłem tej klątwy są właśnie przemycane klejnoty. Ich istnienie, pozornie wywodzące się z cienia olśniewającego uroku samych kosztowności. W mrocznym świecie, miejsca narodzin tych przemycanych błyskotek są rozrzucone w niezliczonej ilości. W kopalniach klejnotów, biedni górnicy połykają je na własnych oczach. Albo, we włamaniach, gabloty galerii zostają roztrzaskiwane przez pociski, a cenne ołtarze są okradane. Pirackie statki naruszające prawo i zatapiają nosicieli drogocennych kamieni. Lub też, podczas napadów z bronią w ręku, przestępcy zrywają je z szyi sławnej osoby. Ich zdobycze zwracają się w wartości narkotyków lub broni.

 "Mroczne" klejnoty, które narodziły się w ten sposób, nie mogą tak po prostu wyłonić się w świecie światła. Nielegalne stowarzyszenie, takie jak Portowa Mafia, musi interweniować, aby wykonać kolejny krok. Ich rolą jest rzucanie światła na skażone kamienie, które wpływają do portu w Jokohamie. Przewoźnicy przywożą je na miejskie osiedla, handlarze skupują je, a które najzdolniejszy rzemieślnik przerabia– czyniąc ich pochodzenie niemożliwym do wykrycia. Od naszyjników po bransoletki, od bransoletek po kolczyki, od kolczyków po pierścionki– klejnoty otrzymują drugie życie. Wyceniany przez mafię rzeczoznawca nakłada na nie oficjalny raport, który przechodzi przez ręce hurtowników, by zaprowadzić je do obiegu rynkowego, stając się wkrótce kolejną ozdobą salonu pierwszorzędnego sprzedawcy biżuterii.

Dla mafii przemyt kamieni szlachetnych stanowił niezwykle ważne źródło dochodów. Ponieważ przemycane klejnoty są w stanie ominąć pośrednie wykorzystanie zależne od cła lub miary, stale przynoszą ogromne zyski. Jednak przeklęte, magiczne towary, takie jak te, nieuchronnie przyciągają przemoc i krew. Aby stłumić tę przemoc i utrzymać stabilną wymianę, trzeba posiadać nieomylnie silny poziom przemocy– tak silny, że jest w stanie zniszczyć każdy taki wybuch w pojedynkę. Chuuya, jak do tej pory, doskonale spełniał tę rolę. Prawie zbyt doskonale. Wielu starszych członków było zdumionych. Nie przypuszczali, że zaledwie szesnastolatek może tak doskonale zarządzać rynkiem przemycanych przedmiotów. Tylko mniejszość z nich nie była zaskoczona. Już wcześniej walczyli z Owcą. Chuuya był szefem tego stowarzyszenia– tego samego, które przez dłuższy czas trapiło Portową Mafię. Gdyby udało mu się całkowicie opanować jeden czy dwa rynki przemytnicze, nie byłoby w tym nic dziwnego.

Chuuya rzucił dokumenty z powrotem na przednie siedzenie, tak jak podrzuca się kamień. I cichym, ostrym głosem, powiedział:

-W tym tempie nie wiadomo, ile lat to potrwa.

Kierowca udał, że go nie słyszy. Samochód eskortujący Chuuyę dotarł do celu przed spodziewanym czasem przyjazdu, na spokojne osiedle. Z wyjątkiem małych ptaków karawahiwa, które ćwierkały w pobliżu, panowała całkowita cisza. Nie docierały tu odgłosy pociągów ani gwar dojeżdżających do pracy. Pojazd kontynuował spokojną jazdę i zatrzymał się w konkretnym miejscu. Stary, murowany bar bilardowy. Na zwietrzałym szyldzie widniał napis "Old World". Neony były zgaszone, bo sklep był jeszcze zamknięty. Chuuya wysiadł z samochodu. W ciszy i ostrożnie. Otworzył drzwi do baru. Pięć pistoletów zostało wycelowanych w jego plecy na powitanie.

-Bar jest jeszcze nieczynny.— Mężczyzna wypowiedział te słowa trzymając w ręku pistolet. Wycelował broń w głowę Chuuyi.

-Ale hej, pozwalamy trupom wchodzić do środka?— Odezwał się inny mężczyzna. Przyciska odpiłowaną strzelbę do klatki piersiowej Chuuyi.

-Czy nie jest pan trochę nieostrożny, nie zabierając ze sobą żadnego wsparcia, panie Królu Klejnotów?—  Odezwał się kolejny mężczyzna. Wycelował swoją broń w stronę Chuuyi.

-Nawet dla ciebie, w tej sytuacji nie uda się zapobiec wszystkim atakom...— Ten człowiek miał pistolet wielkości jego dłoni. Wycelował go w kark Chuuyi.

-Co zrobisz, nietykalny użytkowniku grawitacji? Pozwolimy ci umrzeć bezboleśnie, jeśli będziesz się płaszczył i natychmiast przeprosisz.— Ostatni mężczyzna przemówił bezpośrednio przed nim. Jego długolufowy pistolet wycelowany był prosto między brwi Chuuyi. Martwy punkt. Zaatakować jednego oznacza zostać zaatakowanym przez resztę. Wycofanie się oznaczałoby strzał między oczy. Jeśli ruszyłby do przodu, zostałby postrzelony od tyłu. Chuuya nie zareagował. Nie zmienił też wyrazu twarzy. Powietrze w pomieszczeniu gwałtownie zgęstniało. Wszyscy mężczyźni naprężyli palce na swoich spustach. Ulice rozbrzmiały echem suchego...

BANG!

Bungou Stray Dogs: Storm Bringer (Tłumaczenie PL)Where stories live. Discover now