Rozdział 54

1K 136 464
                                    

Niech żyje bal!







Zgodził się. Na Merlina Wielkiego, zgodził się. Oczywiście w przekonaniu go do wzięcia udziału w przyjęciu na jego cześć, mógł być pomocny fakt, iż drugiego dnia swojego pobytu na Man, Hermiona nie wytrzymała i zagroziła, że sprowadzi McGonagall, jeśli nadal będzie stawiał opór. Snape doskonale wiedział, że Minerwa potrafi być bezkompromisowa, jeśli w coś się zaangażuje i poczyni pierwsze kroki w przygotowaniach, a on nie miał najmniejszej ochoty ani wysłuchiwać jej moralizatorskiej paplaniny, ani bezsensownie przed nią uciekać, jak zwykły uczniak. Zresztą, Granger dała słowo, iż jeśli się zgodzi, nie wyjawi nikomu, gdzie znajdowała się jego samotnia. W trosce o swoją prywatność postanowił więc ustąpić. Ten jeden raz.

Istotna również była jego skrywana, nieco próżna natura. Chciał zobaczyć miny tych wszystkich nadętych bufonów, którzy pluli na niego całe życie, gdy z rąk samego Ministra Magii otrzyma najwyższe odznaczenie w Magicznym Świecie. Nie mógłby sobie odmówić tak dosadnego utarcia nosa wielu szumowinom.

Panna Granger musiała wyjechać, aby pomóc McGongall w przygotowaniach i przekazać jej pozytywną odpowiedź Mistrza. Kingsley zadbał, aby w przyjęciu uczestniczyło jedynie wąskie grono, wraz z osobami absolutnie niezbędnymi. Zamiast ściągać na bal pismaków, którzy zapewne zepsuliby atmosferę, Shacklebolt powołał rzecznika Ministerstwa, który miał czuwać nad odpowiednią dokumentacją zdjęciową, oraz przekazać, dopiero po tym wydarzeniu garść informacji dla prasy. W związku z tym, oprócz grona pedagogicznego Hogwartu, na przyjęcie zostali zaproszeni wszyscy szefowie departamentów Ministerstwa, weterani wojenni, Aurorzy, ocalali członkowie Zakonu Feniksa, a także jego sojusznicy, oraz delegacje z Instytutu Magii Durmstrangu i Akademii Magii Beauxbatons.

Snape musiał odprowadzić Hermionę na prom, ponieważ odpływała około trzeciej nad ranem, więc ojciec George stanowczo zabronił jej samej się kręcić po nocy. Duchowny mógłby go wprawdzie wyręczyć, jednak z samego rana odprawiał Mszę, a poza tym, widok kapłana z młodą dziewczyną w nocy mógłby być zrozumiany opacznie. I tak już część parafian bacznie jej się przyglądała, gdy zauważyli nową buzię w świątyni, która na dodatek sprawiała wrażenie, jakby świetnie się znała z ich proboszczem. Będąc księdzem bardzo łatwo paść ofiarą plotki, a George dbał o to, by parafianie nie mieli do niego żadnych zastrzeżeń. Jako prawdziwy duchowny z powołania pragnął nieść dobro, gdziekolwiek tylko mógł, więc wolał nie kusić losu i uważać na to, co robił, nawet, jeśli nie miał złych zamiarów. Czasami jedna, przypadkowa sytuacja, która nie ma w sobie choć najmniejszych znamion zła, mogłaby być przez kogoś źle zinterpretowana, a ojciec nie chciał, by parafianie stracili do niego zaufanie. Zbyt długo je budował po poprzednim proboszczu, który zraził zarówno do siebie, jak i do Kościoła wiele ludzi. Dopiero George położył temu kres i sprawił, że w maleńkim Douglas nastał pokój.

Mimo jej sprzeciwów Mistrz, przez całą drogę, niósł jej torbę w milczeniu. Raz, czy dwa, rzucił kąśliwą uwagę odnośnie jej nieskoordynowanych ruchów, które groziłyby tym, że spóźniłaby się na prom, albo, że wygląda, jak sierota, taszcząc za sobą tę torbę, jednak mimo wszystko sprawiał wrażenie spiętego, zamyślonego, nieobecnego. Hermiona nie wiedziała, dlaczego. Przez dwa dni przekomarzali się, jak jeszcze miesiąc temu, natomiast w dzień, w którym miała rejs, Snape wydawał się mieć gorszy nastrój, niż zwykle. Zachowywał się, jakby wręcz był na coś obrażony, nie mniej jednak dziewczyna nie mogła dociec, co zrobiła źle.

ProcesWhere stories live. Discover now