Rozdział 18

1K 127 121
                                    

Bon Voyage





Zgodnie z zapowiedzią, Severus spędził w Latającym Lokaju, ku wielkiemu rozczarowaniu Stanleya, jedynie trzy dni. Nie miał w planach zatrzymywać w jednym miejscu na aż tak długi czas, jednak musiał nabrać nieco sił, oraz przygotować eliksiry, na jakie wystarczyło mu składników, które zabrał z domu. W jego stanie, o wiele prościej było mu dźwigać aktówkę z niewielkimi buteleczkami, fiolkami, niż z całymi, ciężkimi składnikami. Dzięki dostępności aneksu kuchennego w apartamencie i skradzionemu scyzorykowi, nie miał większych kłopotów ze sporządzeniem sporych zapasów mikstur, podtrzymujących jego zdrowie na znośnym poziomie. Przygotował między innymi Eliksir Wiggenowy, Wielosokowy, Pieprzowy, Siły czy Uspokajający. Ostatkami ingrediencji sporządził również Eliksir Niewidzialności, tak na wszelki wypadek, a także Balsam z płonącej lewizji, który działał kojąco na ból, gdyż same mikstury nie wystarczały. Wiedział, że Londyn był jedynie fazą przejściową, zmyleniem dla tych, którzy ewentualnie by go szukali, ale powoli zaczynał go już przytłaczać ten wszechobecny zgiełk. Nadszedł czas na długą podróż.

Miał zasadę, aby nigdy nie spędzać w danym miejscu więcej niż dwa dni. Kiedy opuścił Londyn, rozpoczął samozwańczą tułaczkę po Wielkiej Brytanii. Jego pierwszym przystankiem było niewielkie rolnicze miasteczko Hereford, położone na granicy z Walią, nad rzeką Wye, gdzie spędził nieco ponad dzień na farmie starszego małżeństwa hodującego bydło, którzy zaproponowali mu stosunkowo tani nocleg w swojej agroturystyce. Następnie pojechał do maleńkiego miasteczka Oswestry, które było tak wyludnione, że bez problemu znalazł nocleg w motelu na kolejną dobę. Podczas każdej podróży oraz nowo odwiedzonej destynacji, starał się odnajdywać i zbierać potrzebne mu w przyszłości składniki do sporządzania eliksirów, zwłaszcza zioła i rośliny, które były najbardziej dostępne, ponieważ wybierał miejscowości i trasy rolnicze, wiejskie oraz dobrze zalesione. Następnie udał się do St. Helens, gdyż potrzebował znaleźć się w nieco większej lokalizacji niż wioska, aby uzupełnić braki w żywności oraz zakupić kilka ubrań a surdut wreszcie oddać do pralni. Dodatkowo pamiętał, że miasto to specjalizowało się w wydobywaniu węgla kamiennego, który był istotnym składnikiem niektórych eliksirów. W wiosce portowej Southport spędził następny dzień, choć z irytacją stwierdził, że momentami więcej czasu zajmowała mu sama podróż, niż faktyczne zatrzymanie w danej miejscowości. Wioska ta słynęła z rzadkich ogrodów botanicznych, toteż była wręcz skarbnicą ingrediencji dla wytrawnego znawcy ziół i roślin. Stamtąd już bezpośrednio pojechał do Heysham. Była to mała wieś leżąca na wybrzeżu hrabstwa Lancashire w północno-zachodniej Anglii, słynąca z kamiennych grobowców świętego Patryka. Nie wybrał tego miejsca na swój ostatni przystanek ze względu na bogate rezerwaty natury, ale kursujące z portu promy do Irlandii, Irlandii Północnej oraz na Wyspę Man.

Właśnie to ostatnie miejsce wybrał na cel swojej podróży. Nie zdążył na poranny rejs, toteż musiał poczekać na nocny kurs. Było mu to na rękę, mógł dzięki temu zdrzemnąć się podczas podróży, ponieważ po pierwsze, nie wiele osób płynęło na Man, a po drugie miał osobną kajutę. Rejsy były bardzo tanie z uwagi na to, że Wyspa Man nie cieszyła się zbyt dużym zainteresowaniem. Nie było tam kompletnie nic ciekawego czy wartego zobaczenia. Niewiele osób w ogóle o niej słyszało, toteż turyści praktycznie nie odwiedzali wyspy. Poza tym panowała tam pogoda, którą można określić Angielsko-Skandynawską mieszanką. Nawet w sezonie letnim na Man było po prostu zimno, gdyż rzadko kiedy termometr wskazywał więcej niż dwadzieścia pięć stopni Celsjusza, a normą wręcz był deszcz, który siąpił tam nader często. Konsekwencją tych wszystkich minusów było, że ów kawałek lądu nie przyciągał turystów. Miejscowi jednak, mimo wszystkich nieudogodnień, w ogóle nie narzekali na swoją wyspę. Tylko osoba, która kiedykolwiek odwiedziła Man, mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że ta wyspa naprawdę była piękna, a słynęła z iście sielskich wiosek i miasteczek. Ze względu na niewielkie zaludnienie, brak dużych ośrodków przemysłowych, niski poziom urbanizacji, Man była wyspą, która niejako odbiegała od coraz bardziej nowoczesnego świata. Była niczym zielony przylądek, płuca Ziemi. Można było śmiało stwierdzić, że na tym maleńkim kawałku lądu, dookoła otoczonym Morzem Irlandzkim była jedynie cisza, spokój, dużo skał oraz zieleni. Coś, co jednak przekonało Snape'a najbardziej, aby właśnie tam się ulokować na jakiś czas to fakt, że Wyspa Man posiadała kilka wybornych, regionalnych browarów, ale przede wszystkim była tam wytwarzana piekielnie dobra whisky oraz serwowano świetne steki, gdyż ludność w większości trudniła się rolnictwem.

ProcesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz