Zapamiętać zapomnianych...

8 2 0
                                    


- Jesteście pojebani. - To były pierwsze słowa Rose wypowiedziane do dwójki chcąc nie chcąc jej towarzyszy na dalszy nieokreślony czas. Wskazując bezpośrednio na nich kopytem jeszcze bardzo podkreśliła to co o nich myślała. Zapewne najchętniej to wyżłopałaby jakąś butelkę wina... albo czegoś mocniejszego... całe szczęście zabrała co nieco do swojej torby, ale to jeszcze musiało poczekać. 

Korian zmierzył Rose tylko chłodnym wzrokiem. Nic nie powiedział, bo przyznawał jej rację... ale nie zamierzał jej o tym informować. Zresztą mieli o wiele większe zmartwienia. Dopiero teraz dotarło do niego na co się wszyscy skazali... ale nie mogli się teraz wycofać. Nie dlatego, że w praktyce nie mogli. Chodziło tutaj o bardziej wizerunkowe sprawy, bo nie chciał wyjść na kogoś kto się scykał wyjść. To stanowczo było coś nieakceptowalnego dla jego własnego poszanowania i dumy! Valentine za to czekała podekscytowana tą całą podróżą. Zawsze wyobrażała sobie świat poza miastem. Może innym tak jak im udało się zbudować w miarę bezpieczne miejsce? Czy może w innych częściach poradzono sobie z tym cholernym mrozem? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi, lecz nawet dość negatywne podejście Rose do podróży nie ostudziło jej zapału! - Oj przestań, zobaczysz będzie fajnie! W końcu jeżeli okaże się to prawdą to uratujemy wszystkich i sama będziesz mogła wygrzewać się na słońcu. - Grunt to mieć dobre przeczucia i nadzieje. 

Tak więc gdy upewnili się, że wszystko mają ze sobą, to zabrali się wreszcie w drogę. Gdy brama powoli otwierała się ukazując ich świat poza murami, wpierw przeszył ich lodowaty wiatr oraz masa nieprzesiąkniętego dymem powietrza. Pierwsze kroki na śniegu były czymś niesamowitym... no może nie licząc Rose, która podskoczyła i w myślach wyzywając osobę, która do jasnej cholery nie odśnieżyła wjazdu! Będzie musiała to zaraportować do Orchid. Ona wszystkim się zajmie... oczywiście jeżeli wróci, bo to też nie było pewne. Nie zamierzała jednak jej zawieść w tej kwestii i chociażby miałaby tam stracić wszystkie kopyta to wykona swoje zadanie do końca. 

Ruszyli przez siebie. Krocząc powoli, acz niezłomnie. O tej porze nie było jeszcze najgorzej, bo najgorsze zamieci zdarzały się wieczorami. Zazwyczaj jeszcze przed zachodem słońca, więc najważniejsze było, aby odszukać jakieś schronienie na ten czas. Do samego Canterlot była naprawdę spora droga, bo znajdowali się na  południowym krańcu Equestrii... a przynajmniej tam mieszkał Korian na samym początku zamieci, bo pamiętał, że przemieścili się nieznanym mu już teraz kierunku, miał jednak nadzieje, że w końcu dotrą do celu ich wspólnej podróży. 

Mijały godziny, a tak przynajmniej zdawało się Rose, która to marzyła o jakimś cieplutkim i wygodnym fotelu... z białym winkiem.... z jakąś książeczką.... ciatkiem... - Ah! Przerwa! - Krzyknęła zirytowana tuptając mocno kopytami. Zanim jednak Korian, czy Valentine zdążyli na to odpowiedzieć, wszyscy poczuli nagłe trzęsienie, a następnie ziemia pod nimi zapadła się niespodziewanie. Było to tak gwałtowne, że Valentine nawet nie zdążyła pisnąć! Wpadli do jakiejś stromej i lodowej zjeżdżalni, z której zaczęli oczywiście spadać w dół. Nie wiadomo gdzie ten przedziwny twór zamierzał ich zaprowadzić, ale wszech obecne krzyki raczej świadczyły, że nikt raczej nie poświęcał w tej chwili zbytniej uwagi. Nic dziwnego, jak groziła im wizja rozbicia się o jakieś twarde skały, czy lód. Na szczęście sam tunel był wystarczająco szeroki, aby nie obijali siebie na wzajem... tyle dobrze. Samo zjeżdżanie nie trwało zbyt długo bo nagle wpadli do jakiejś większej jamy. Wpierw Korian zaliczył dość miękki upadek na znajdującą się dalej zaspę śniegu. - Kurwa, co to... - Rzekł oszołomiony próbując wstać, lecz Valentine pokrzyżowała mu plany wrąbując się wprost w niego. Na szczęście sam Doktor zamortyzował upadek i wyszła z tego prawie, że bez szwanku. A sam ogier tylko trochę został bardziej poturbowany. Rose jednak nie trafiła w zaspę i pognała dalej drąc się niemiłosiernie. Uderzyła w końcu... w coś miękkiego, jednak nie stabilnego bo od razu przewróciło się razem z nią. - Ała... - Wyjąkała leżąc na tym czymś... a jak się okazało było to siedzenie... pociągowe, bo jak się okazało winowajcą tego wszystkiego była lokomotywa wraz z paroma wagonami. Szybko Valentine podbiegła do sekretarki chcąc sprawdzić, czy nic jej nie jest, lecz tak nagle wstała na równe kopyta i mocnym uściskiem objęła pielęgniarkę. - Przepraszam! J-ja nie chciałam! - Rozpłakała się w jej kopytach trzęsąc się z tego wszystkiego. - Em... nie nie, nic się nie stało! Każdemu mogło się zdarzyć, tak zgaduje? - Rose spojrzała na nią swoimi fioletowymi oczkami. Widocznie zdziwiona jej reakcją. - Ale.... ale kurwa, jak to?! Przecież o mało nie zamieniłam nas w koński pasztet... i to jeszcze niskiej jakości! Niczym jakieś jabane resztki dla biedoty, bo szkoda marnować je na coś lepszego. - Wytłumaczyła jękając się i nie puszczając nawet na chwile czarną klacz. Korian wstał zaraz i chwiejnym krokiem skierował się do wykolejonego pociągu. - Co się tu stało. - Rzekł sam do siebie przechodząc do lokomotywy. Węgiel do napędzania silnika parowego był niemal w całości wybrany... a obok były rozstawione prowizoryczne namioty ze szczątek pociągu oraz ubrań. Niedaleko widniał też mały cmentarzyk gdzie pochowane było co najmniej piętnaście kucyków. Musiało to tutaj stać naprawdę szmat czasu temu, bo korozja już dążyła pochłonąć 2/5 lokomotywy. W środku jednego z nich znalazł jakiś dziennik, ale tylko ostatnie fragmenty dało się przeczytać. "Wszyscy nie żyją... babcia... tata... mamusia oraz moja siostrzyczka... ostałem się tylko ja i parę innych kucy. Znaleźli w lokomotywie dynamit, więc spróbujemy wysadzić sobie wyjcie na powierzchnie. Fritz coś mówił, że dalej jest miejsce, gdzie lód nie jest tak gruby.... może uda nam się stąd wyrwać. Zostawiam ten dziennik w razie gdyby ktoś go znalazł i tak samo jak my utknął w tym miejscu... - Musieli przeżyć tutaj istne piekło... całkowicie zapomniani i uwięzieni przez nie wiadomo ile. Zapewne nikt nigdy by o nich nie pamiętał... a to nie podobało się mu. Chwycił dziennik i udał się z nim przed cmentarz... gdzie ku jego szczęściu były napisane imiona poległych tu kucy. Spisał więc wszystko. Każdego pojedynczego kuca używając do tego kawałka węgla. Dziennik następnie schował do torby. Rose jak i Valentine domyśliły się o co może chodzić. Dlatego podczas tego przeszukały wagony. Niebyło to łatwe, bo jak widać impet z jakim tu wleciały wywróciły je na dach. Udało się jednak znaleźć scyzoryk oraz lekko rozbity kompas. Widać każdy o nim zapomniał po katastrofie... albo uznali, że po prostu nie był sprawny, bo faktycznie nie był w najlepszej kondycji. Cóż działał, może nie najlepiej, ale wciąż. Zabrali więc go ze sobą i spotkali się koło namiotów. Chwile tu odpoczną i ruszą dalej... oby tylko udało się tamtym kucyką wysadzić to wejście, inaczej będą musieli znaleźć inne rozwiązanie. 

MLP - FrostpunkWhere stories live. Discover now