Rozdział 1

37 1 2
                                    

Myśleliście kiedyś o idealnym miejscu na schowanie się przed elitarną jednostką wyszkolonych żołnierzy, próbujących was pojmać i zabić?

Farma Butterfichów zdecydowanie zasługiwała na to miano. Położone na poludniowym wschodzie stanu Nemen niedaleko granicy kraju gospodarstwo otaczały hektary gęstego, sosnowego lasu. Drzewa tworzyły niełatwy do przebycia labirynt dla wszystkich, którzy próbowali tu dotrzeć. Najbliższa wioska - Glowbrow była oddalona o całe dwadzieścia kilometrów.

Największą jednak zaletą posiadłości okazali się sami mieszkańcy farmy. Państwo Butterfich byli jednymi z najcieplejszych i najbardziej bezinteresownych ludzi, jakich człowiek może na swej drodze spotkać.

Eylie przekonała się o tym na własnej skórze. Była na skraju śmierci, gdy znaleźli ją pobitą i wygłodzoną. Gdyby ją tam zostawili, na pewno zostałaby pożarta przez wilki lub niedźwiedzie.

Pan i Pani Butterfich wraz z dwoma córkami oraz synem zabrali ją jednak do siebie. Doglądali jej rany i dbali o nią, aż w końcu mogła stanąć na własne nogi. Eylie po raz pierwszy zetknęła się z ludźmi o tak wielkich sercach. Nie pozostało jej nic innego jak się im odwdzięczyć.

Metalowe rączki wiader wypełnionych wodą wżynały się w ręcę Eylie, ale dziewczyna dzielnie znosiła ból. Co drugi krok trzęsły się tak bardzo, że woda leciutko ulatywała i padała na piaskową ścieżkę. Słońce świeciło wysoko na niebie, ale cienie drzew i jesienny wiatr nie pozwalały na ubranie czegoś lżejszego od skórzanej peleryny.

Eylie przekroczyła drewnianą furtkę i wkroczyła na farmę Butterfichów. Gospodyni stała przed niewielką chatką i z zapałem pieliła grządki swojego ogródka. Nieopadal jej córki - Vanya i Tanya kłóciły się o swoje szmaciane lalki jak to już miały w zwyczaju z tego, co Eylie zauważyła. Przez tydzień pobytu tutaj zdażyła zaznajomić się ze zwyczajami rodziny.

- Eylie! Podejdź - zawołała pani Butterfich, posyłając jej jeden z najcieplejszych uśmiechów, jakie dziewczyna widziała. Po prostu musiała go odwzajemnić, pomimo tego że zazwyczaj nie była zbyt wylewna.

Zatrzymała się przed płotem i przykucnęła lekko, by postawić wiadra na ziemię. Odetchnęła, gdy rozluźniła napięte pod ciężarem wody mięśnie. Otworzyła kolejną drewnianą furtkę i podeszła posłusznie do pani Butterfich.

- Niestety, nie mogę pomóc pani w ogrodzie, najpierw muszę napoić krowy - powiedziała cicho, wpatrując się w pielone grządki.

- Oh nie, nie. Nie o to chodzi dziecko. - Pani Butterfich wstała i otrzepała się z ziemi. - Wyparowałaś z domu jeszcze przed świtem, nie miałam okazji dać ci śniadania, a powoli zbliża się dwunasta.

Eylie spojrzała w niebo. Rzeczywiście, słońce powoli wspinało się na sam szczyt nieba. Ale Eylie wcale tak bardzo nie doskwierał głód. Pewnie tak rzadko jadła, że jej organizm już się przyzwyczaił. Pani Butterfich podeszła do cienkiej ławeczki pod domem i podniosła wiklinowy koszyk.

- Proszę się częstować, maślane parowańce - powiedziała, odsłaniając czerwoną plachtę kryjącą zawartość koszyka. Pierwszym, co uderzyło Eylie był przepyszny zapach świeżego pieczywa. Jej oczom ukazały się jasnożółte bułeczki. Mimowolnie pociekła jej ślinka. Nie pohamowała się, podniosła smakołyk i wzięła gryza. Smakowały jeszcze lepiej niż wyglądały.

- Oh, schlebiasz mi, Eylie. - Roześmiała się pani Butterfich, widząc jak łapczywie pochłania parowańce. - Szkoda, że moje własne dzieci nie potrafią docenić mojego talentu kulinarnego tak jak ty.

Eylie jednak była zbyt zajęta wcinaniem, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Pochłonęła pierwszą bułkę i usiadła na ławeczce, by zaraz pochłonąć nastepną.

Dwór IvetteWhere stories live. Discover now