Rozdział 3

20 0 0
                                    

Stopy dziewczyny uderzały w drewnianą podłogę raz po raz, kiedy ta przechadzała się z jednego końca komnaty na drugi. Puchata kołdra otulała jej ramiona. Wciąż było jej zimno, choć powoli odzyskiwała czucie w palcach.

Eylie musiała wstać z łóżka. Chodząc myślało jej się najlepiej, a teraz musiała się porządnie skupić. Zapewne pani Ivette nie wiedziała, na co skazuje dziewczynę, każąc jej opowiadać o sobie przed całą zgrają nieznajomych. Nie chodziło o sam fakt, że się ich bała. Chodziło o to, że miała sporo do ukrycia. A im więcej osób musiała przekonać, tym mocniej musiała się postarać.

Eylie westchnęła. Myślała nad historią, która przekona Ivette i jej "podopiecznych" o jej niewinności już od niecałych dwóch godzin. Wszystko, co jednak wymyśliła wydało się jej niewystarczające.

Dziewczyna złapała za podłokietnik od fotela i ciągnęła, dopóki mebel nie znalazł się pod oknem. Usiadła, podparła głowę o łokieć i spojrzała tęskno na piękny ogród. Od początku pobytu w posiadłości de Flair przyciągał jej wzrok. Marzyła, żeby się po nim poprzechadzać...

Zwłaszcza teraz, gdy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a niebo mieniło się paletą odcieni różu, czerwieni i pomarańczu. Ostatnie promienie rozświetlały kamienne posągi i ornamenty złotą poświatą.

Eylie pomyślała, że miło byłoby poprosić panią Ivette by go po nim oprowadziła. Najpierw jednak musiała przekonać ją o swojej niewinności. Ponownie poczuła napięcie w podbrzuszu na myśl o problemie. Schowała twarz w dłoniach i nerwowo podrapała się po głowie.

- Therra, ani mi się waż! - Krzyk wyrwał ją z zamyślenia.

Dochodził gdzieś spod jej okna. Od razu zwróciła spojrzenie w tamtym kierunku. Dwie dziewczyny, na oko siedemnastoletnie, przedzierały się przez labirynt żywopłotów. Eylie kojarzyła skądś rude, przycięte na jeżyka włosy tej drugiej. Ah, tak! Roe, to ona uratowała ją wtedy nad rzeką. To ona krzyczała. Druga więc nazywała się Therra. Z daleka Eylie widziała jedynie związane w wysokiego kucyka kasztanowe włosy sięgające do łopatek.

Roe szła za Therrą twardo stąpając po ziemi. Jej pieści były z całej siły zaciśnięte, a postawa spięta. Musiała być wściekła. Therra za to nie wyglądała na przejętą. Szła beztrosko szybkim krokiem w stronę ogrodów, kompletnie ignorując rudowłosą.

- Nie chce obrazić twojej pani, Roe, ale ta cała wielka kolacja Ivette to ostatnie miejsce, gdzie chce spędzić ten wieczór - odparła Therra, jak gdyby nigdy nic, wciąż prząc naprzód.

Roe jednak nie dała za wygraną. Zrobiła dwa szybkie kroki do przodu i złapała za przedramię Therry. Brązowowłosa odwróciła się i zmierzyła wściekłą Roe spojrzeniem.

- Pani Ivette zrobiła dla naszej sprawy więcej niż jakikolwiek inny człowiek. Jesteś jej to winna - wysyczała przez zaciśnięte zęby Roe, zaciskając mocniej palce na przedramieniu Therry. Eylie musiała się wysilić, żeby usłyszeć o czym mówią z takiej odległości. Nie była więc pewna, czy to, że kompletnie nie rozumiała, o czym rozmawiają, to kwestia niedosłyszanych słów czy po prostu dziewczyny mówiły skrótowo. Jakby miały coś do ukrycia.

Therra jęknęła z bólu i spróbowała wyrwać się z uścisku dziewczyny.
- Chyba dla twojej sprawy, nie mojej. Ja nie jestem jej nic winna, więc daj mi spokój - stwierdziła Therra, patrząc na Roe spod byka.

- Jesteś taka sama jak ja - powiedziała Roe. Puściła jej przedramię i popchnęła dziewczynę na ziemię. Therra upadła na kamienną posadzkę dziedzińca. Potarła zaczerwienione miejsce na ręku, krzywiąc się z bólu. - Gdyby nie Ivette, nadal służyłabyś w bandzie tego rzezimieszka, Paytona. Więc łaskawie pójdziesz ze mną.

Dwór IvetteWhere stories live. Discover now