Rozdział 51 - Bez powrotu

2.1K 180 239
                                    

Mężczyzna, odziany od stóp do głów w czerń, zatrzymał się na niewielkim pagórku. Oparł się barkiem o pień drzewa, spoglądając na piękny, drewniany dwór, otoczony zadbanym ogrodem. We wszechobecnej zieleni było coś drażniącego. Sprawiała wrażenie zdecydowanie za bardzo uporządkowanej, przez co traciła cały urok. Starannie przycięte, niewysokie krzewy posadzone były idealnie symetrycznie, podobnie jak rzędy kwiatów. Uśmiechnął się pod nosem. Posiadłość perfekcyjnie oddawała charakter jej właściciela, którego dziś nie będzie mu dane zastać w środku. Wziął głęboki wdech i ruszył powoli w dół, korzystając z brukowanej ścieżki. Palące, intensywne słońce bezlitośnie wbijało się w jego plecy, lecz nie zwracał na to najmniejszej uwagi - nie był zbyt wrażliwy na temperatury. Podszedł do dębowych drzwi, po czym zastukał w nie delikatnie. Odsunął się o krok, wyczekując jakiejkolwiek reakcji. Otworzył mu blady facet o przejmująco zobojętniałym, smutnym spojrzeniu. Jego wąskie wargi - częściowo ukryte pod wystylizowanymi wąsami - wygięły się w pełen ulgi uśmiech.

- To już czas? - zapytał, zapraszając gościa do dworku, który zmuszony był nazywać domem.

- Tak - przybysz odparł krótko, korzystając z uprzejmości gospodarza.

- Mogę wybrać miejsce?

- Oczywiście.

W zmatowiałych, jasnobrązowych oczach wymalowała się niema wdzięczność. Zamknął drzwi i wskazał gościowi, by poszedł za nim. Myślał o tym dniu od tak dawna... Tysiące razy wyobrażał sobie, jak to wszystko będzie wyglądało i zdążył wyrobić sobie konkretną wizję. Gdy nie mógł zmusić się do zaśnięcia, podczas setek ciężkich nocy, zaciskał z całych sił powieki i błagał los, aby w progu tego domu nareszcie pojawił się niebieskooki blondyn. Ten, który miał przynieść mu wybawienie i zwrócić wolność, setki lat temu nieświadomie zaprzedaną potworowi. Energicznie otworzył drzwi, prowadzące na tyły posiadłości i skierował się ku wąskiej dróżce. Po ledwie kilku minutach spaceru, wyszli na polanę, okalającą nieduże, dość głębokie jezioro. Automatycznie obrał za cel potężny kamień, zalegający przy samym brzegu i rozsiadł się na nim, tak jak robił to wiele razy. Wejrzał w zaskakująco czystą, przejrzystą toń. Przybysz usiadł obok, również podziwiając uspokajający widok.

- Już myślałem, że się rozmyśliłeś - gospodarz odgarnął za ucho nieznośne, brązowe loki. - Sądziłem, że zjawisz się zaraz po tym, co zrobił ci Arien.

- Musieliśmy przeczekać - zaśmiał się pod nosem. - Jeszcze możesz zmienić zdanie, Flavio.

Strażnik zerknął kątem oka na blondyna, wzdychając znacząco. Miał wszystkiego dość... od bardzo, bardzo dawna.

- Jestem zmęczony, Aira - wyciągnął twarz ku słońcu. - Tak strasznie zmęczony... Chcę w końcu odejść. Zniknąć. Uwolnić się od tego cholernego koszmaru. Obiecałeś mi to.

- Wiem - niebieskooki położył dłoń na barku kompana.

- Ja już nie wytrzymam dłużej - ukrył twarz w dłoniach, zanosząc się cichym szlochem. - To co robią... jest chore. To do czego nas zmuszają... Nic nie możemy zrobić. Ich rozkaz...

- Wiem - łagodnie pogładził plecy Flavio.

- Obiecaj mi, że ich powstrzymacie - mocno uścisnął dłoń blondyna. - Posunęli się zdecydowanie zbyt daleko, a na tym nie poprzestaną.

- Zatrzymamy ich - jego głos wybrzmiał dumnie i pewnie. - Co zrobiłeś z bronią?

- Ukryłem w bezpiecznym miejscu - uśmiechnął się tajemniczo. - Mój następca nigdy jej nie dostanie. Naprawdę jesteś w stanie to zrobić? No wiesz... - zawahał się - zabić mnie?

Córa rodu Phoenix.Where stories live. Discover now