Rozdział*24

61 8 48
                                    

Dorian chodził po korytarzach skrzydła królowej, czuł w swoich żyłach, że coś musiało się stać, gdyż inaczej Ilona przyszłaby do nich o tej samej porze, co wcześniej królowa, lecz jej nie było. Z każdą chwilą elf coraz bardziej chciał sprawdzić, co się stało, ale wiedział, że ze swoim wyglądem mógłby wzbudzić sensacje, a Ryszard nie zamierzał poszukać dziewczyny, twierdząc, że na to za wcześnie.

– Ale jej na pewno coś się stało! Może ją przejrzeli?

– Daj spokój, elfie. Jeśli do wieczora się nie pojawi, pójdę do niej – uspokoił Doriana.

– Niech będzie, ale według mnie czekanie to zły pomysł. Jeśli ją odkryli może być w niebezpieczeństwie, a jej życie może zależeć od tych kilku godzin – stwierdził.

– Od kiedy to ty tak się przejmujesz ludźmi? Przypominam, że próbowałeś ją zabić.

– Chciałem tylko uciec, mam wobec niej dług, a wiesz, że honor jest czymś, co nie jest obce elfom. Wiem, że uważasz nas za zimne i okrutne istoty, masz rację, tacy jesteśmy, ale nigdy zapominamy – rzekł, spoglądając na mężczyznę. – Właśnie dlatego chcę, żebyś teraz sprawdził, co z nią jest. Tylko o to proszę, już zniżanie się do błagania przez człowiekiem mnie boli, więc zrozum, że to dla mnie bardzo ważna sprawa.

– Dobrze, już dobrze. – Uniósł w ręce w geście poddania. – Ale w międzyczasie nakarm trolla i wróżki.

– Nie ma sprawy. I...dziękuję – niemal wyszeptał ostatnie słowo, nie był przyzwyczajono do wypowiadania podziękowań, ale tym razem wiedział, że tak należało postąpić.

Ryszard uśmiechnął się lekko, wyszedł z korytarza, następnie skierował się do gabinetu królowej. Nie przyznałby się przez Dorianem, ale również jemu wydał się dziwny brak odwiedzin Ilony. Zauważył nietypowe zachowanie elfa, który zwykle był nieprzystępny, lecz teraz wyczuwał w nim emocje, a aż za dobrze wiedział, że to połączenie nie prowadzi do niczego dobrego. Dalej pamiętał historię, którą kiedyś opowiedział mu jego znajomy. Właściwie uznawał ją bardziej legendę, ale wierzył, że zawiera w sobie ziarno prawdy.

W Elfickim Lesie pojawiła się niewiasta, jednak nawet nie zauważyła, kiedy przekroczyła magiczną barierę, gdyż strach przed porwaniem był silniejszy od tego magicznego. Mijała kolejne drzewa je widząc, nie potrafiła logicznie myśleć i nawet nie usłyszała krzyku elfa, który kazał jej się zatrzymać. Właściwie dzięki szczęściu zawdzięczała swoje życie, gdyż przewróciła się o korzeń, w chwili gdy strzała przecięła powietrze. Świst pocisku sprawił, że natychmiast podniosła się z ziemi i chciała pobiec dalej.

– Stójże! – rozkazał. – Albo strzelę!

Niewiasta odwróciła się i zamarła z przerażenia przed nią stał najprawdziwszy elf. Patrzyła na niego przez chwilę, nie mogąc wypowiedzieć chociażby jednego słowa.

– Co tu robisz? – zapytał.

– Ja...ja uciekałam. Oni mnie gonili, chcieli mnie porwać – rzekła.

Elf spojrzał na nią niewzruszony.

– Opuść ziemię elfów – rozkazał głosem tak zimnym, że mógłby skuć serce lodem.

– Nie! Oni dalej tam są. Tylko tutaj jestem bezpieczna – zaprotestowała.

Elf wycelował w nią z łuku, lecz ta nie zamierzała ustąpić. Nawet gdy wypuścił strzałę nie uciekała, jeśli miała zginąć wolała, patrzeć zabójcy prosto w twarz, lecz pocisk nie trafił w nią, lecz tuż nad jej głową. Miał być ostatnim ostrzeżeniem.

Smocza krew [TOM I] ✓Where stories live. Discover now