Rozdział*10

73 15 42
                                    

Tormir ocknął się, godzinę po opuszczeniu mieszkania przez Zofię. Bolała go koszmarnie głowa. Dotknął miejsca, gdzie wcześniej trafił wazon. Nie pamiętał, co się stało.

– Zośka! – krzyknął, chwiejnie stając na nogach. Alkohol dalej krążył w jego żyłach, nie pozwalając zebrać rozsądnych myśli. – Chodźże do mnie!

Ruszył po schodach do sypialni. Zauważył brak rzeczy żony. Zaczynało do niego docierać, co się stało. Przypomniał sobie nieznajomych.

– To wszystko ich wina – mruknął niewyraźnie. Zbiegł po schodach, prawie się przewrócił. Ujrzał zbity wazon, historia ułożyła się w jego głowie.

– Pożałuje tego, co zrobiła – poprzysiągł. Wyszedł na zewnątrz. – Pomocy! Straż! Zaatakowano mnie!

Krzyki zwabiły strażników. Ujrzeli pijanego Tormira. Popatrzyli na niego z przymrużeniem oka.

– Ucisz się, opijusie. Mamy ważniejsze sprawy na głowie – powiedział dowódca. Reszta jego ludzi zaśmiała się głośno.

– Jestem Tormir z Filików, herbu Latającej Włóczni – rzekł, prostując się dumnie. Dowódca straży wyraźnie pobladł.

– Proszę wybaczyć, nie rozpoznałem – powiedział, jego oczy skierowane były prosto w buty.

– Za późno na przeprosiny, król się o tym dowie – zapowiedział. Ruszył przed siebie chwiejnie, szeroko rozstawiał nogi, by nie stracić równowagi.

Dowódca pokręcił głową. Wyglądało na to, że mógł się pożegnać ze stanowiskiem. Zacisnął dłonie w pięści z bezsilności. Mógł winić tylko siebie i swoją głupotę.

Tormir wszedł do zamku, po krótkiej rozmowie z strażnikami, którzy, gdy się dowiedzieli, kim jest, wpuścili go bez słowa. Szedł dumnie przed siebie. Od czasu do czasu dotykał guza na swojej głowie, pod nosem przeklinając Zofię.

Zatrzymał się przed salą tronową. Strażnik spojrzał na niego.

– Czego chcesz?

– Jestem Tormir z Filików, żądam audiencji z królem – powiedział, starając się mówić wyraźnie. Strażnik, słysząc to, kiwnął głową. Zostawił Tormira samego, ciesząc się, że przynajmniej na chwile może uwolnić się od smrodu taniego piwa.

Strażnik szedł w stronę gabinetu władcy. Liczył, że dzisiaj ma dobry humor. Przekazywanie żądań nigdy nie należało do prostych zadań. Zapukał niepewnie do drzwi.

– Wejść – usłyszał znajomy głos. Zamknął za sobą drzwi i się nisko pokłonił. Król obdarzył go spojrzeniem. – O co chodzi?

– W zamku jest Tormir z Filików, chciałby się spotkać z Waszą Wysokością.

– Teraz jestem zajęty. Za godzinę go przyjmę – rzekł, wracając wzrokiem do papierzysk.

Strażnik wycofał się, kłaniając. Wrócił do zniecierpliwionego mężczyzny. Ten stał oparty o ścianę.

– Władca przyjmie, pana, za godzinę – poinformował Tormira.

– Dopiero? Trudno, poczekam. Chcesz wiedzieć, dlaczego przyszedłem? – Strażnik nie odpowiedział, wiedział, że i tak zacznie mówić. Nie mylił się. – Wiesz, to Zośka, mnie tak urządziła. Uderzyła mnie czymś, chyba wazonem. Wcześniej była nie najgorsza. Urodziła mi nawet syna.

Strażnik wstrzymał ziewnięcie. Tormir wyraźnie lubił swój głos, nie przejmował się znudzeniem słuchacza.

– Potem jednak zjawił się głupi staruch, kojarzę go z wyglądu. Może to jej ojciec, nigdy go nie lubiłem. Tak, to na pewno był on. I była jeszcze lalka. Podobna do tego – stwierdził, wskazując na portret Ksawiera. – Te same oczy i włosy.

Smocza krew [TOM I] ✓Where stories live. Discover now