8. Puste rozdziały

33 3 5
                                    

Kibel wyglądał gorzej niż źle. Pff... mówiąc „źle", obraża się wielkość i potęgę jego obrzydlistwa. Zresztą określenie „obrzydliwy" też nie do końca opisuje całą panującą tam sytuację. Był sto razy gorszy niż te kible z „Treinspotting". Sracze (których nie dało się nazwać muszlami klozetowymi) widziały chyba każdą rzecz, którą wydziela ludzki organizm, być może nawet taką, o której filozofom się nie śniło. Być może twory takie, których nie opisuje żaden podręcznik biologii i żaden nie ma zamiaru opisać. Wyglądowi tego miejsca nie dorównywała żadna inna obrzydliwość. I nawet jeśli znalazłby się szaleniec, który wpadłby na pomysł, by oddać charakter pomieszczenia szczegółowym opisem, bądź malunkiem, nie dałby rady. I choćby przyszło tysiąc Chińczyków i każdy zjadłby tysiąc tuńczyków, i sraliby, srali tysiąc lat, to nie zasrali by niczego tak, że mogłoby być porównywalne z tym, co ukazało się mym oczom. Gdyby jedną z prac Herkulesa, zamiast wysprzątania stajni Augiasza, było wysprzątanie tego kibla szatana, z pewnością nie byłby w stanie sprostać temu zadaniu, a po prostu umarłby w tym całym gównie.

Nie miałem jednak wyboru. Ciśnienie w moich jelitach było tak ogromne, że kazało mi nie patrzeć na nic. Szatański sracz, mimo swojego wyglądu i smrodu, był dla mnie rajem na ziemi. Wybawieniem, ziemią obiecaną.

Wszedłem więc do pierwszej kabiny i zaczęło się przedstawienie. Ciśnienie było większe niż siła wszystkich wodospadów. Gdybym poczekał chociaż chwilę dłużej, gówniany deszcz ogarnąłby pół świata, pogrążając go w ciemnościach na kilkaset lat. Może pominę dokładny opis przebiegu całego srania, bo komu chciałoby się to czytać? Tak czy inaczej, były trzy fale. Pierwsza silna jak, jak, jak... jak cholera. Druga dała ukojenie i pozorny spokój, oraz nadzieję, że to już koniec. Nadzieja jednak szybko uciekła, a nadchodzącą trzecia fala była dziesięć razy silniejsza niż ta pierwsza. Ale dobra, miało być bez szczegółów. W każdym razie po wszystkim czułem się jakbym umarł, a następnie zmartwychwstał. Nigdy nie czułem takiej satysfakcji, jak w momencie, w którym wszystko się skończyło. Moja radość była tym większa, że jakby znikąd w kabinie pojawił się papier toaletowy. Co za fart.

„Autor jednak ma serce" – pomyślałem i zadowolony z siebie zapiąłem spodnie.

Wyszedłwszy z kabiny, miałem zamiar opuścić ten piekielny sracz i bez większych ceregieli wejść do baru, gdy nagle na końcu korytarza ujrzałem drzwi. Nie myśląc zbyt wiele, poszedłem w ich stronę, położyłem rękę na klamce i, o dziwo, bez większego problemu otworzyły się. Zobaczyłem przed sobą dalszą część miasta. Budynki, ulicę, latarnie i tak dalej. Wtedy coś zrozumiałem... Zrozumiałem, że jeśli chcę uciec z książki, nie muszę zamykać żadnych wątków. Mogę po prostu pójść przed siebie i dotrzeć do ostatnich stron. Zrobiłem więc krok w przód. Najpierw jeden, potem drugi. Znalazłem się poza budynkiem. Spojrzałem jeszcze raz przed siebie, potem dookoła, żeby upewnić się, iż nikt mnie nie obserwuje, i... poszedłem. Szedłem, gdzie mnie oczy poniosą przez miasto z gówna i trocin, gdy nagle pojawiła się koło mnie dziewczyna, z którą rozmawiałem przez moment u Maxima w Gdyni. Znalazła się tuż obok mnie tak nagle, że nie miałem już wątpliwości kim była. Była to autorka we własnej osobie. Cóż za zbieg okoliczności. Przez chwilę szliśmy w ciszy, w końcu jednak ta odezwała się:

– Można wiedzieć, co ty właściwie robisz?

– Próbuję zakończyć tę farsę. Dotrzeć na ostatnie strony książki.

– Zdajesz sobie sprawę, jak debilne jest twoje rozumowanie?

– Niby czemu, pani wszechwiedząca?

– Bo w pewnym momencie świat się kończy. Wchodzisz na niezapisane strony.

Nie chciałem jej zbyt wierzyć, brzmiało to irracjonalnie nawet jak na tę historię. Jednak im dalej szliśmy, tym budynki zdawały się być coraz bardziej niekompletne. W pewnym momencie przez ich ściany zaczęły prześwitywać białe plamy pustki, aż w końcu i przed moimi oczami pojawiło się jednolite, jasne tło. Całkowita nicość. Zatrzymałem się w miejscu, w którym ulica kończyła się w bezkresnej pustce. Spytałem więc autorkę:

Panie Kennedy, jest pan martwyWo Geschichten leben. Entdecke jetzt