Rozdział VIII.

390 7 2
                                    

Noc bladła. Ludzie mieli już siadać na wielbłądy, gdy nagle spostrzegli pustynnego wilka, który wtuliwszy ogon pod siebie przebiegł wąwóz o sto kroków od karawany i wydostawszy się na przeciwległe płaskowzgórze biegł dalej z wszelkimi oznakami strachu, jakby uciekał przed jakimś nieprzyjacielem. W egipskich pustyniach nie masz takich dzikich zwierząt, przed którymi wilki czułyby trwogę, i dlatego widok ten zaniepokoił wielce sudańskich Arabów. Cóż by to być mogło? Czyżby nadchodziła już pogoń? Jeden z Beduinów wdrapał się szybko na skałę, ale zaledwie spojrzał, zsunął się z niej jeszcze prędzej.

— Na proroka! — zawołał zmieszany i przelękły — chyba lew bieży ku nam i jest już tuż!

A wtem spoza skał ozwało się basowe: „wow", po którym Staś i Nel zakrzyknęli razem:

— Saba! Saba!

Ponieważ po arabsku znaczy to: lew, więc Beduini przestraszyli się jeszcze bardziej, lecz Chamis roześmiał się i rzekł:

— Ja znam tego lwa.

To powiedziawszy gwizdnął przeciągle — i w tejże chwili olbrzymi brytan wpadł między wielbłądy. Ujrzawszy dzieci skoczył ku nim, przewrócił z radości Nel, która wyciągnęła do niego ręce, wspiął się na Stasia, następnie skowycząc i poszczekując obiegł oboje kilkakrotnie, znów przewrócił Nel, znów wspiął się na Stasia i wreszcie, ległszy u ich stóp, począł ziać.

Boki miał zapadłe, z wywieszonego języka spadały mu płaty piany, machał jednak ogonem i podnosił oczy pełne miłości na Nel, jakby jej chciał powiedzieć: „Ojciec twój kazał mi cię pilnować, więc oto jestem!"

Dzieci siadły przy nim z jednej i drugiej strony i poczęły go pieścić. Dwaj Beduini, którzy nie widzieli nigdy podobnej istoty, spoglądali na niego ze zdumieniem, powtarzając: „Allach! o kelb kebir!" (Na Boga, to wielki pies!) — on zaś leżał przez jakiś czas spokojnie, następnie podniósł jednak łeb, wciągnął powietrze w swój czarny, podobny do ogromnej trufli nos, zawietrzył i skoczył ku wygasłemu ognisku, przy którym leżały resztki pożywienia.

W tej samej chwili kozie i baranie kości poczęły trzaskać i kruszyć się jak słomki w jego potężnych zębach. Po ośmiu ludziach, licząc ze starą Dinah i z Nel, było tego dosyć sporo nawet dla takiego kelb kebir.

Lecz Sudańczycy zakłopotali się jego przybyciem i dwaj wielbłądnicy odwoławszy na bok Chamisa poczęli z nim rozmawiać z niepokojem, a nawet ze wzburzeniem.

— Iblis przyniósł tu tego psa! — zawołał Gebhr — i jakim sposobem trafił tu za dziećmi, skoro do Gharak przyjechały koleją?

— Zapewne śladem wielbłądów — odpowiedział Chamis.

— Źle się stało. Każdy, kto zobaczy go przy nas, zapamięta naszą karawanę i wskaże, którędy przechodziła. Trzeba się go pozbyć koniecznie.

— Ale jak? — spytał Chamis.

— Jest strzelba, weź ją i strzel mu w łeb.

— Jest strzelba, ale ja nie umiem z niej strzelać. Chyba że wy umiecie?...

Chamis od biedy byłby może potrafił, Staś bowiem kilkakrotnie otwierał przy nim swoją broń i zamykał, lecz żal mu było psa, którego polubił opiekując się nim jeszcze przed przyjazdem dzieci do Medinet. Wiedział natomiast doskonale, że obaj Sudańczycy nie mają żadnego pojęcia, jak obchodzić się z bronią najnowszego systemu, i że nie dadzą sobie z nią rady.

— Jeśli wy nie umiecie — rzekł z chytrym uśmiechem — to psa mógłby zabić tylko ten mały nouzrani (chrześcijanin), ale ta strzelba może wystrzelić kilka razy z rzędu, więc nie radzę dawać mu jej do ręki.

W pustyni i puszczyWhere stories live. Discover now