„Nigdy w życiu nie widziałam nic cudowniejszego...mógłbyś się przesunąć? Zasłaniasz mi tego wielkiego robala"
☽
„Twój los jest niezmienny - będziesz czytać prawdę tam, gdzie kryją się kłamliwe żmije, ruszysz do domu zalewanego falami, gdzie spotkasz...
Ups! Gambar ini tidak mengikuti Pedoman Konten kami. Untuk melanjutkan publikasi, hapuslah gambar ini atau unggah gambar lain.
•Teersa•
Teersa wstała z fotela, skinęła głową i spokojnym krokiem pokonała odległość dzielącą ją od drzwi. Otworzyła je na tyle by móc przecisnąć się na drugą stronę, zamknęła je powoli i pomaszerowała potężnym korytarzem w górę schodów, do swojej komnaty. Mijała po drodze strażników, równie ponurych jak siedziba Harkonnenów. Przez okna dostrzegła kłęby popiołu majaczące na horyzoncie, przy jednym z wulkanów. Klimat Giedi Prime z pewnością nie należał do najprzyjemniejszych i najłatwiejszych. Kiedyś było tu wiele pilingitamskich drzew, lecz na potrzebę zysku Harkonenni zaczęli masowo je karczować, w konsekwencji czego budować musieli specjalne machinerie filtrujące powietrze. Niebo, odkąd tylko pamiętała, zawsze było czerwone. Nieważne jaka pora, dzień czy noc — zawsze było czerwone. Dlatego też, choć nieoficjalnie, cieszyła się z wyprawy na Kaladan, gdzie pełno było mórz, jezior i rzek. Ponoć widoki są tam przecudowne, zwłaszcza nocami, gdzie nie pójdziesz słychać śpiew ptaków.
Podciągnęła nieco suknię przy ostatnim stopniu, wyższym od wszystkich pozostałych i rozejrzała się po galerii portretów Harkonnenów. Wszyscy mieli wydatne wargi, dość bladą cerę i przeważnie czarne włosy. Przypominali nieco upiory, różnego wzrostu i masy. Największym z portretów był ten przedstawiający Vladimira Harkonnena i nie było w tym absolutnie nic dziwnego — był ogromnym mężczyzną. Za galerią znajdowały się już pomieszczenia mieszkalne. Pokonała całą długość korytarza i dotarła do odpowiednich drzwi, przed którymi — jak zawsze — czekał starszy od niej chłopak, którego blond włosy, wcześniej zaczesane sztywno na boki, zdążyły pouciekać w różne strony. Niebieskie oczy spoczęły na niej, wyprostował się gwałtownie i skinął głową.
— Pani — przywitał ją z szacunkiem. Otworzyła w ciszy drzwi, upewniła się, że nikt za nią nie poszedł i zwinnie wślizgnęła się do środka, ciągnąc ochroniarza za sobą. Zamknęła szybko drzwi, odetchnęła z ulgą i spojrzała na ochroniarza, lekko poirytowanego. — Zastanawiam się, czy kiedykolwiek przestaniesz to robić.
— Wtedy ta praca byłaby nudna, nie sądzisz? — zapytała, na co przytaknął.
— Oczywiście, Pani.
— Tylko mi nie mów, że nagle spontaniczność stała się w tych oczach przywarą.
— Skądże, Pani, choć w klatce węży wolałbym, abyśmy ograniczyli ją do minimum — prychnął cicho, podczas gdy Teersa usiadła na czarnej otomanie, podciągnęła lekko spódnicę sukni i pochyliła się do przodu by odpiąć klamry czarnych pantofli.
— Gdzie się podziała twoja siostra?
— Dogląda przygotowań do twej podróży i oczekuje przybycia Matki Przełożonej. Uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli ktoś zadba o bezpieczeństwo waszej podróży.
— Doceniam — odpowiedziała mu i uśmiechnęła się półgębkiem. Może nie było to zbyt wiele, lecz po latach nauki zobojętniałej postawy ciężko było jej pojąć, kiedy powinna się uśmiechać, a kiedy nie. Można powiedzieć, że panowała nad własnym ciałem do tego stopnia, iż zapomniała, że powinna mu oddać nieco naturalnej swobody. — Byłeś kiedyś na Kaladanie?