Rozdział 2

225 9 2
                                    

Usiadła na ławce przed stacją, podwijając nogi do góry. Objęła kolana dłońmi, chowając w nich twarz. Była tak zmęczona, że nie miała ochoty nawet myśleć o czymkolwiek. Po prostu siedziała w stworzonym przez siebie, bezpiecznym kokonie, chłonąc ciszę. Rześki wiatr sprawił, że zrobiło jej się chłodno w bluzce z krótkim rękawem, ale nie miała zamiaru wchodzić z powrotem do budynku. Słyszała jak otwierają się drzwi, ktoś stanął na schodach i znowu nastąpiła cisza. Starała się nie oddychać, aby nie zwracać na siebie uwagi.
- Martyna, zapraszam Cię do gabinetu – szorstki głos Banacha sprawił, że podniosła zdziwiona głowę. Widziała jak wchodzi spowrotem do budynku, trzymając jej drzwi. Wstała wolno  nieśpiesznie wspinając się po schodach. Wiedziała że słyszał jej rozmowę z Sonią, to była kwestia czasu aż jej się dostanie.
Otworzył drzwi, gestem zapraszając do środka. Weszła stając przy biurku. Zamknął cicho drzwi, siadając na obrotowym krześle za biurkiem. Wskazał jej miejsce na przeciwko.
- Usiądź Martyna. – skinęła głową, pokornie zajmując wskazane krzesło. Spuściła wzrok na kolana, bawiąc się bezwiednie rąbkiem bluzki.  Odchrząknął, nie wiedząc jak zacząć, ale to nie pomogło. – Słuchaj.. to co się stało.. Nie miało prawa się wydarzyć. Przepraszam Martyna, że postawiłem Cię w takiej sytuacji. Mam nadzieję że nie poczułaś się w jakikolwiek sposób..
- Nie. – przerwała szybko, wiedząc do czego dąży. Wyprostowała kant bluzki, wciskając dłonie pomiędzy kolana – po prostu mi wstyd. Niech mnie Pan źle nie zrozumie doktorze, ja nigdy.. 
- Wiem Martyna, ja też nigdy nie byłem w takiej sytuacji – przetarł dłońmi twarz.
- Doktorze.. – zebrała się na odwagę, żeby podnieść wzrok  - przepraszam za to, co dzisiaj pan usłyszał. Nie mam do Pana pretensji o to co się stało. Po prostu nie rozumiem dlaczego wszyscy z góry założyli że to moja wina..
- Przykro mi Martyna, że przeze mnie masz tyle nieprzyjemności. Ukrócę te plotki. – oparł się o krzesło  obracając w rękach latarką, wyjętą z kieszeni kamizelki. – Mogę ci jakoś pomóc?
- Dziękuję doktorze. – wymusiła uśmiech, wychodząc z jego gabinetu.  Skierowała się do kuchni. Niedługo kończyła dyżur, chciała wypić kawę, zanim pójdzie na miasto. Pomiędzy zmianami nie mogła wejść na górę niezauważona. Zwykle spacerowała w pobliżu stacji, a kiedy karetki wyjeżdżały, szybko skradała się do środka. Poczuła czyjś oddech na swojej szyi.
- pięknie pachniesz.. – Jacek stanął za nią, uśmiechając się ironicznie.
- Co Ty robisz? – uniosła głos, odsuwając się o kilka kroków.
- spokojnie..- uniósł dłonie do góry w geście poddania – chciałem tylko sięgnąć po cukierniczkę.
Odsunęła się obrzucając go zniesmaczonym spojrzeniem. Otworzyła jakieś czasopismo leżące na blacie, i zaczęła od niechcenia czytać pierwszy napotkany artykuł. Kolejny raz mężczyzna zbliżył się do niej, sprawiając że poczuła się niekomfortowo.
- czego chcesz?! – warknęła wkurzona jego zachowaniem. Nie podobało jej się to zachowanie, czuła się zagrożona.
- Pomyślałem sobie, że skoro jesteś taka łatwa..- uniósł brwi do góry – może chciałabyś..
- Daj mi spokój! – krzyknęła, budząc Tomka, który mruknął coś pod nosem, kładąc głowę na oparciu kanapy.
- No nie bądź taka święta.. – zaśmiał się, kładąc dłoń na jej biodrze.
- jesteś obleśny! – uderzyła go w policzek. Wychodząc z kuchni.
- Pożałujesz tego! – w ostatniej chwili chwycił jej nadgarstek  przyciągając do siebie.
- Puść to boli! – krzyknęła, próbując wyszarpać dłoń. Za każdym razem gdy się ruszyła, jeszcze bardziej pogłębiał uścisk.
- Stary, co Ty odpieprzasz?! – Tomek, który do tej pory spał na kanapie, wstał żeby zobaczyć co się dzieje.
- Nie wtrącaj się – warknął w jego stronę – nie będzie mnie żadna szmata lać po pysku
- ej, ej ej! – Piotrek wszedł do kuchni, stając przy Martynie. – chyba się zagalopowałeś!
Zamknęła oczy, czując jak miażdżył jej nadgarstek. Bała się, nie znała Jacka zbyt dobrze, pracował z nimi raptem trzeci miesiąc. Nie wiedziała co siedzi mu w głowie, jakie ma zamiary. Szarpnięcie ręki, i krzyki sprawiły że odzyskała siły żeby ponownie otworzyć oczy.
- Nic ci nie jest? – Tomek zatrzymał się przy kobiecie. Pokręciła głową, szukając Piotrka i Jacka. – Zaraz przyjdę, pójdę zobaczyć..
- Co tu się dzieje?! – Wiktor wyłonił się z gabinetu, zaniepokojony krzykami. Tomek nie zważając na jego pytanie wyskoczył na zewnątrz. Poszedł za nim, nie zwracając uwagi na zapłakaną Martynę. Schowała się w szatni, czując że właśnie przelała się fala goryczy. Otuliła rękami kolana, chowając twarz w bezpiecznym kokonie. Jeszcze tylko chwila.. byle do końca zmiany.
- Wszędzie Cię szukałem.. – Piotrek odetchnął z ulgą, widząc że nigdzie nie uciekła- wszystko w porządku?
- nic mi nie jest- odpowiedziała beznamiętnie, nie zmieniając pozycji. Czuła jak dotyka jej ręki – będę żyć.
- Przepraszam Martynka – uniósł jej głowę do góry, chcąc by na niego spojrzała – wiem, kretyn ze mnie.. Nie chciałem tego wszystkiego, byłem zły.. sam nie wiem na kogo bardziej, ta cała sytuacja..
- Daruj sobie! - krzyknęła, zrywając się na równe nogi. Podeszła do drzwi, jednak zanim je otworzyła, spojrzała na zaskoczonego ratownika – myślałam, że jesteś moim przyjacielem.. idiotka ze mnie, co?!
 
Wyszła trzaskając drzwiami bardziej, niż to było potrzebne, kierując się do gabinetu Wiktora. Zapukała cicho, i od razu usłyszała zaproszenie.
- Przepraszam doktorze że przeszkadzam.. – przymknęła za sobą drzwi, niechcąc by ktoś słyszał ich rozmowę. – ale chciałabym złożyć wypowiedzenie. Natychmiastowe.
- co tam się stało Martyna? – zapytał bez ogródek, odkładając na blat teczkę z dokumentami..
- To nie ma nic wspólnego z moją decyzją.. chciałabym wrócić do moich rodziców do Zielonki.   – zagryzła usta, jak zawsze kiedy próbowała kogoś oszukać.
- Do Zielonki mówisz? – zmarszczył czoło, przyglądając jej się badawczo – coś ściemniasz Martyna. Powiesz mi co tam zaszło?
- Różnica zdań. – podeszła do okna, patrząc ogarnięty mrokiem parking.
- Tomek mówił, coś innego.. jak Twój nadgarstek? Postanowił zagrać z innej strony, chcąc aby powiedziała prawdę. Odruchowo dotknęła ręki, i westchnęła zrezygnowana odwracając się w jego stronę.
- Naprawdę oczekuje Pan aż wszystko powiem? – odpowiedziała hardo, biorąc głęboki wdech – bardzo proszę. Skoro jestem taka łatwa, chciał skorzystać  z okazji. Dałam mu w twarz więc się wkurzył.. zadowolony? – otarła łzę, która spływała po policzku. Chciał coś powiedzieć, ale uniosła rękę na znak, by nic nie mówił.
- Nie wiem jak mogę Cię przeprosić Martyna. Jestem winny całej sytuacji, ale na prawdę nie wiem, co mógłbym dla Ciebie zrobić.  – podszedł bliżej, ale nie odważył się na większy ruch. Kiedyś przytuliłby ją do siebie bez skrępowania. Znali się, przyjaźnili.. To wszystko zmieniło się w dniu kiedy obudzili się tamtego poranka. Bali się najmniejszego ruchu, nie dając innym powodu do kolejnych spekulacji.
- Proszę przyjąć moją rezygnację. – obróciła się w jego stronę. Kiwnął głową na zgodę.
- Jesteś tego pewna?
- Nie mam tutaj już nic, co mogłoby mnie zatrzymać. – rozłożyła bezradnie ręce – dziękuję doktorze, za wszystko.
- Martyna.. – zawołał, kiedy nacisnęła klamkę, obróciła się w jego stronę – jeśli zmienisz zdanie, zawsze znajdzie się miejsce dla Ciebie.

Wyjazd Integracyjny (Zakończona)Where stories live. Discover now