Rozdział I

1.3K 65 72
                                    

- Stawaj, waść! – Słońce zamigotało we wzniesionej w wyzwaniu klindze; przeciwnicy naprzeciw siebie stanęli, trzeźwym okiem siły swe nawzajem mierząc.

Jeden z szermierzy, ten, który właśnie do walki wyzwany został, był mężczyzną postawnym, silnym i dobrze zbudowanym. Szabla w jego dłoni zdawała się być jakby naturalnym przedłużeniem ramienia, tak zręcznie się nią posługiwał. Przybrany był, zwyczajem kozackim, w szerokie hajdawery, w cholewy jego długich skórzanych butów wpuszczone i w biodrach pasem skórzanym spięte, w koszulę, która na kołnierzu i na mankietach była misternym haftem zdobiona, i żupan bogaty, który teraz, przed pojedynkiem zdjął, aby mu ruchów nie krępował. Widząc go z daleka, każdy by go za Kozaka prostego wziął, ale przyjrzawszy się uważniej, szybko by pojął, że to ktoś znaczniejszy być musi, bo szablę miał pięknie zdobioną, a guzy przy kubraku z drogich klejnotów wykonane były.

Przeciwnik jego zaś mizernej zdawał się być postury; rzekłbyś, że to dzieciak niedorosły być musi, który się na znacznie silniejszego przeciwnika bez rozsądku porywa. Dopiero z bliska poznać można było, że to rzeczywiście młodzik; jednak nie chłopak, a dziewczyna. I ona miała na sobie koszulę i skórzany kubraczek, a zamiast sukni, przybrana była w wąskie skórzane spodnie. Długie jasne włosy zebrane miała w warkocz na tyle głowy i pod rysi kołpaczek niedbale upchnięte, by jej podczas walki nie zawadzały.

Gdyby świadkowie jacyś się znaleźli, zadziwiłoby ich to może, że oto mąż dorosły z niewiastą się potyka. Ale nikt obcy w te strony się nie zapędzał, a tutejsi dobrze to wiedzieli, że pułkownik dziewczynę do szabli od dawna przyucza, pojedynek często symulując.

- Raz maty rodiła, naczynaj waćpanna, – mężczyzna tylko ramionami wzruszył, jakby całkowicie obojętny swego losu, a kąciki ust we wstrzymanym uśmiechu mu drgnęły lekko. Urodziwym był, gdy się tak uśmiechał i gdy ciemne oczy tak mu zawadyjacko pobłyskiwały.

Dziewczyna szablą młyńca zakręciła, aby rękę rozruszać, po czym bez ostrzeżenia na przeciwnika z furią natarła. Choć młoda jeszcze, silna już i zręczna była, atakując bez chwili wahania czy obawy. Ale widać było, że się mężczyzna broni tylko, zręcznie parując jej cięcia, czy to nieznacznie w bok ustępując, by się spod jej szabli wywinąć.

- Aśćka szablą, kiej chłop cepem w żniwa machasz, – oczy zmrużył i uśmiechnął się krzywo pod wąsem, ukazując mocne zęby, co mu nadało niejako dzikiego, iście wilczego wyglądu. Wiedział dobrze, że tą przyganą dziewczynę sprowokuje; znali się przecież nie od dziś. Istotnie, dziewczyna zęby zagryzła i natarła z jeszcze większą furią. Ale widział to dobrze, że słabnąć poczęła, bo jej ataki łatwiej mu było odpierać. – Panna musisz nad sobą panować, gniew powściągać i ręką całą mniej machać, aby siły do końca walki zachować, – pouczał, jak na dobrego nauczyciela przystało.

Ale te pouczenia przeciwny od zamierzonego efekt odniosły i dziewczyna tylko syknęła przez zaciśnięte z wysiłku zęby. – Waść do mnie jak do dziecka przemawiasz. Bacz, by cię ten dzieciuch oby nie rozbroił!

I ona to czuła, że słabnie, więc aby mu satysfakcji z łatwej wygranej nie dać, szablę z nagła do lewej ręki przerzuciła, jak to u niego czasem widywała, i cięła resztkami sił, jakie jej jeszcze zostały. Mężczyzna tak był zdumiony, że i zasłonić się czasu nie miał. Szabla jej jego ostrze tylko musnęła i po rękojeści się ześlizgując, w ramię go zacięła.

Natura sama, jakby świadomą powagi chwili była, zamarła na moment; wiatr ucichł, odgłosy przyrody ustały i świat cały zdał się z zapartym tchem czekać na to, co miało wkrótce nastąpić.

A oni stali naprzeciw siebie przez chwilę bez ruchu, pojąć niezdolni tego, co się stało. On rękę opuścił i tylko się w nią z natężeniem, a i z podziwem pewnym, wpatrywał. Ale wnet dziewczyna się otrząsnęła, widząc krew obficie płynącą z jego ramienia.

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz