Rozdział VI

607 44 49
                                    

Gdy Jurko do dworu powrócił w kilka dni później, dziewczyna nawet chwili uwagi mu nie poświęciła. A Kozak kniaziowi do stóp się nisko pokłonił i o rozmowę poufną prosił.

- A cóż to w tej szalonej głowie ci się uległo? – kniaź ze śmiechem zapytał. Ale szybko spoważniał, minę Jurka widząc. – Stało się co?

Pułkownik westchnął ciężko i na ławie przysiadł. – Niedobrze się dzieje, - mówił cicho, ale z mocą. – Kozacy się burzą i wieści, jak wicher, krążą po całym Zadnieprzu. Iskry jeno trzeba... Pewien jestem, że wojna wkrótce będzie.

- Skąd ta pewność? – kniaź się zafrasował.

- Utyski i narzekania od dawna przecie słychać. Ponoć i Tatarzy do nas idą. Moi Kozacy też się kręcą niecierpliwie, bo nie wiedzą, w którą stronę wiatr powieje. Jeno ja ich jeszcze przy Rzplitej trzymam.

- Hospody pomyłuj! – kniaź ręce załamał i tak siedzieli obaj naprzeciw siebie, w milczeniu o trudnej sytuacji rozmyślając.

Wreszcie Jurko odetchnął głęboko kilka razy i z powagą przemówił. – Jeśli wojna będzie, wszystko może być. Aleć człowiek inny jest, gdy wie, że ma gdzie powrócić i głowę złożyć... - urwał gwałtownie, wzburzony wyraźnie, i na kolana przed starym kniaziem padł. – Wasza Miłość, zanim pójdę, chciał ja prosić, byście mi córkę za żonę oddali.

- Wstań, synu, - kniaź z kolan go podźwignął. – Od małego cię znam i wiem, żeś kawaler znamienity i taką miałem nadzieję, że może kiedy, z czasem wy się pokochacie... Zali z Anulą mówiłeś? – spytał niepewnie, bowiem wiedział, że od jakiegoś czasu coś się między nimi popsuło.

- Jeszcze nie... - Jurko także się zawahał. – Pierwej z wami mówić chciałem i pozwolenia dostać.

- W czas wojny nawet i mowy być nie może o uzyskaniu dla cię szlachectwa. To z Sejmem trza załatwiać i czasu na to wiele potrzeba.

- Wiem ci o tym dobrze, - Kozak głowę z pokorą skłonił. – I przecie ślubu nie chcę jutro brać! Na wojnie sławy zdobędę, to i rzecz łatwiej się przeprowadzi. Jeno wiedzieć chciałem, czy mi dziewki nie odmówicie.

- Masz moje słowo, żeć przeszkód czynić nie będziem, a da Bóg, i z Sejmem pomożem. Ale pierwej musisz się z Anką rozmówić, bo jeśli cię ona nie zechce... - kniaź urwał, nie chcąc Jurkowi przypominać obojętności, którą mu dziewczyna teraz jawnie okazywała.

- Jeśli pozwolicie, od razu z nią pomówię.

Kniaź tylko głową skinął na znak przyzwolenia, choć o wynik tej rozmowy poważnie się obawiał.

Jurko na ganek wyszedł i ogarnął się nieco. Wiedząc, po co jedzie, przybrał się bogato i zaprawdę na możnego szlachcica raczej wyglądał, niż na prostego Kozaka. – A gdzie to kniaziówna? – jednej z dziewek czeladnych zagadnął.

- A tam, w sadzie panna siedzi, – dziewczyna uśmiechnęła się do Kozaka zalotnie, ale on nawet tego nie spostrzegł. Kołpak na głowę nacisnął i żwawo ruszył na tyły dworu, gdzie sad stary był, przed wielu laty przez kniazia dla młodej żony założony.

Kniaziówna na ławie w słońcu siedziała, książkę czytając i widać go nie zauważyła, bo drgnęła przestraszona, gdy obok niej nagle się zatrzymał. Spojrzała na niego niechętnie, bowiem przerwał jej marzenia, którymi od dni kilku się upajała, pana Wielosławskiego wspominając.

Jurko stał przed nią długi czas w milczeniu, bo odwagi nie mógł wykrzesać, by tak prosto z mostu prosić ją, aby żoną jego została.

- Stało się co? – spytała wreszcie, zniecierpliwiona, i do swoich rozmyślań powrócić rada.

Kozak i PannaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora