Pytanie albo psikus

27 1 0
                                    

Końcówka grudnia w Zephyrhills niespecjalnie przypominała świąteczną widokówkę pędzla Thomasa Kinkade'a. Zapewne dlatego, że na Florydzie brakowało śniegu, a co za tym idzie – puchatych bałwanków z czerwonymi szaliczkami wokół bielutkich szyj, zarumienionej od mrozu dziatwy, sunącej na łyżwach po zamarzniętym stawie, skrzynek pocztowych uginających się pod stertą życzeń gwiazdkowych czy ciepłego blasku padającego z okien uroczych domostw wprost pod nogi przechodniów żywcem wyjętych z „Opowieści wigilijnej" Dickensa.

Mimo to miasteczko czyniło wszystko, co w jego mocy, by choć trochę wpasować się w ogólnoamerykańskie świąteczne szaleństwo. Rozwieszone gdzie się dało lampki i świetlne dekoracje mrugały radośnie, niekiedy aż zbyt intensywnie. Wystawy sklepów, kawiarni, knajpek (a nawet pralni samoobsługowej) zapełniły się plastikowymi Mikołajami w towarzystwie nie mniej plastikowych zaprzęgów, choinek i stroików rozmaitych. Na drzwiach zawisły bożonarodzeniowe wieńce, ładne, brzydsze i zupełnie paskudne, zależnie od gustu i zasobności portfela kupujących. Jako, że Zephyrhills zamieszkiwała całkiem spora społeczność pochodzenia greckiego, w oknach, obok wieńców i świątecznych ozdóbek, czasem pojawiały się również rzęsiście oświetlone modele żaglowców, sunące w siną dal po zielonym morzu liści laurowych. Wszak każdy porządny Grek powinien był marzyć o wyprawach morskich i poszukiwaniu Złotego Runa, bądź długiej tułaczce Odyseusza. Zwłaszcza, gdy nie chciało mu się wracać z pubu w objęcia czekającej na niego, niekoniecznie cierpliwie i z miłością, osobistej Penelopy.

Melina Kanakaredes z pewnością nie należała do Penelop cierpliwych i oddanie miłujących męża. Szczerze powiedziawszy, właśnie miała ochotę przylać Narcyzowi (zaiste, jego matka wiedziała, co czyni, obdarzając go tym imieniem) nowym wałkiem do ciasta, który niosła w torbie wypełnionej składnikami na miodowe ciasteczka melamakarona, uwielbiane przez dwójkę z trójki ich potomstwa (Cora była na nie nieco za mała). Była wściekła. Musiała wyjść w tę pieską pogodę (kilkanaście stopni na plusie, ale przy okazji wiało jak diabli, a po niedawnym deszczu ciągnęło wilgocią), bo pan mąż zapomniał zrobić obiecane zakupy, w zamian beztrosko spędziwszy popołudnie na pogaduszkach nad kawą i brandy ze swoimi niepoważnymi kolegami z pracy, a po powrocie do domu nadawał się co najwyżej do ululania do snu na kanapie, skąd jednym okiem mógł popilnować dzieciaki. Powiedzmy. Oby.

Melina obiecała łasuchom melamakorona przed snem (bardzo niezdrowo), więc pobiegła po miód, orzechy i pomarańcze (oraz nowy wałek – poprzedni bardzo zasmakował psicy Eris, toteż zostały po nim wióry). Jednak wizja tego, co jej aniołki z różkami mogły w międzyczasie nabroić sprawiała, że przyspieszała z każdym krokiem, aż kolorowe lampki na wystawach rozmazywały jej się przed oczyma. Nic dziwnego, że na kogoś wpadła. A może to on wpadł na nią?

- Co to za zwierzę, które rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech? – spytał schrypniętym głosem facet, z którym się zderzyła, chwytając ją za rękaw płaszcza i ziejąc w twarz wonią przetrawionego alkoholu.

Zatrzymana w pędzie Melina, z niesmakiem wyrwała się z jego uścisku, rzucając mu wściekłe spojrzenie. Menel. Spod głęboko naciągniętego na oczy kaptura wyszmelcowanej, czerwonej i poplamionej czymś jeszcze bardziej czerwonym (winem czy ketchupem), obrzeżonej sztucznym futerkiem kurtki wystawał tylko czubek nosa i straszliwie splątana broda, w której tkwiły jakieś okruchy. Fuj.

- Zgłupiałeś, człowieku? – warknęła, za nic mając atmosferę zbliżających się świąt i ducha Bożego Narodzenia, który powinien natchnąć ją miłością bliźniego. – Dziwaczny znalazłeś sobie sposób na żebry. Nie mam drobniaków, a nawet jakbym miała, to bym ci nie dała. Znajdź sobie innego frajera.

Brodacz chyba nie zrozumiał przesłania, bo pochylił się i ponownie chwycił ją za rękaw płaszcza. Melina kątem oka zauważyła, że miał strasznie owłosione ręce – normalnie człowiek śniegu, kurna jego niedomyta, śmierdząca i stuknięta mać.

Świąteczne psotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz