Ciasteczko albo psikus

14 0 0
                                    

Dean nie zdawał sobie sprawy, na co się pisze. Jeżeli oczyma wyobraźni widział, jak tarzają się z Mariją w mące i miodzie, zagniatając ciasto na ciasteczka i jednocześnie uprawiając dziki seks na blacie kuchennym, srodze się zawiódł.

W kuchni Meliny Kanakaredes, po której zupełnie nie było widać, że kilka dni wcześniej została zrujnowana przez siły niższe, kotłował się istny tłum. Składał się z pani domu, trzymającej w objęciach gaworzące dzieciątko z wysmarowaną miodem kopystką w dłoni, chłopca w t-shircie z Heraklesem, małej dziewczynki w opasce z kocimi uszkami i niesamowicie kudłatego, niewielkiego psiaka, z entuzjazmem obgryzającego wszystko, co spadło na podłogę, ze szczególnym uwzględnieniem drewnianego koziołka. Na szczęście do kompletu brakowało ojca rodziny – podobno zaszył się z kolegami w pobliskiej knajpce, wyczerpany wielkim sprzątaniem i jeszcze większymi zakupami, do których zmusiła go małżonka po dewastacji kuchni. Wielki, nieobecny śpiący królewicz, jak określiła go Melina z przekąsem. Dean nie był ekspertem, ale chyba przydałaby im się terapia małżeńska.

Jemu za to przydałby się fartuch, bo syrop z wody, cukru, miodu, cytryny i przypraw korzennych, który kazano mu mieszać w małym garnuszku, strasznie pryskał na boki. Ale nie narzekał, stał grzecznie w kąciku, nieco wstrząśnięty pandemonium towarzyszącym pieczeniu ciasteczek melomakarona i kourabiedes, wybranych jako najbardziej nadające się do kuszenia goblinów, a przy okazji – niesamowicie lepkie.

Melina usadowiła wiercącą się córeczkę w krzesełku dla niemowlaków, podsuwając do zabawy garść rodzynek, choć mała Cora wolała wybijać rytm kopystką, punktując dobiegające z radia, nieśmiertelne „Last Christmas". Marija z niewinną miną popijała koniak dodawany do masy na miodowe kuleczki i podśpiewywała jako chórek George'a Michaela. Dziewczynka w opasce z kocimi uszkami drewnianym wałkiem z zapałem tłukła orzechy – na zmianę włoskie i laskowe, dopytując się, czy na pewno starczy ciasteczek także dla nich, nie tylko dla żabodinozaurów (nazwa jako taka zachwyciła Deana, aż pożałował, że sam jej nie wymyślił). Chłopiec w koszulce z Heraklesem, noszący zupełnie nie greckie imię Peter, wyciskał pomarańcze, oblizując spływające sokiem palce. Eris warczała na skórki pomarańczy, które ściągnęła ze stołu. A zrobiło się jeszcze bardziej kakafonicznie, gdy Melina włączyła mikser, by zmiksować masło z cukrem pudrem.

- Ale dla nas też pieczemy, mamuś? – dopytała się po raz kolejny Diana, wymachując wałkiem niczym maczugą. – Starczy dla nas?

- Tak, łakomczuszku – przekrzyknęła mikser Melina. – Moglibyśmy otworzyć cukiernię z greckimi specjałami.

- Chciałbym mieć cukiernię – wyrwało się Peterowi. – Jadłbym słodycze na śniadanie, obiad i kolację, ażbym pęknął.

- Pękł - poprawiła go siostra i grzmotnęła wałkiem opornego orzeszka.

- Zęby byś sobie popsuł – mruknęła ostrzegawczo Melina, wyłączając mikser, dzięki czemu w kuchni zrobiło się odrobinę ciszej, nie licząc radia, które płynnie przeszło od „Last Christmas" do „Jingle bells" oraz połączonych sił perkusyjnych Diany i Cory.

- Nie wiem, czy wiesz, Piotrusiu Panie, ale jakbyś wszystko zjadł, to byś nic nie zarobił – wsparła ją wychowawczo Marija, przyglądając się pękatej butelce pod światło i oceniając poziom alkoholu. – Dolać więcej koniaku?

- Koniak w ciasteczkach dla dzieci? – spytał Dean, nieco wstrząśnięty (nie zmieszany) ze swojego kącika przy kuchence.

- Nie chcesz, nie jedz – prychnęła Marija, mimo wszystko dolewając jeszcze trochę trunku do miski z oliwą, miodem, sokiem z pomarańczy i składnikami sypkimi: mąką, cukrem, cynamonem, goździkami, proszkiem do pieczenia i sodą. – Poza tym to przede wszystkim dla tych cholernych kurdupli. Niech się ululają.

Świąteczne psotyWhere stories live. Discover now