47. Frosty

484 40 3
                                    

Noemi była trochę jak burza śnieżna. Nieprzewidywalna na swój sposób piękna i nieokiełznana. Nasza krótka znajomość pokazała mi ze niczego nie można być w życiu pewnym. Jednego dnia byłem wolnym, szczęśliwym singlem, drugiego całowałem się z Noemi O'Kelly, a trzeciego patrzyłem jak szarpie bezdomnego.

Ale powoli i spokojnie.

Nasza górska wędrówka zakończyła się przyjemnie, lecz trochę nieoczekiwanie. Wciąż miałem wątpliwości czy jej uczucia względem mnie są prawdziwe, więc wolałem się nie śpieszyć.

Powoli i na spokojnie – powtarzałem sobie w głowie.

Jeszcze nie – pomyślałem chwilę przed tym jak nasze usta się ze sobą spotkały.

Pragnąłem tego bardziej niż ona. Nie potrafiłem się dłużej powstrzymać.

Kiedy pozwoliłem sobie na jeden krok... No cóż. Już nie było odwrotu. Nie mogłem, nie zamierzałem i nie chciałem się odsuwać kiedy tak miło było przy niej trwać.

Mijał dzień za dniem. Winter City pogrążyło się w atmosferze świąt, stając się wręcz cukierkowo słodkie. Kolędnicy światełka ozdoby gwiazdkowe menu w restauracjach... Wszystko dosłownie wszystko, o czym można było pomyśleć i co kojarzyło się z gwiazdką.

Jazda na nartach kolacja świetlica bar obiad spacer film remont – spędzaliśmy, że sobą coraz więcej czasu stawaliśmy się coraz bliżsi i otwarci.

Natrętne myśli o przyszłości odpłynęły. Związek na odległość, który w naszym przypadku byłby nieunikniony nie wydawał się już tak straszny jak jeszcze parę dni wcześniej.

Sielanka - pierwszy najbarwniejszy etap w związku.

A potem trach!

Noemi naskakuje na Bogu ducha winnego mężczyznę.

— Skąd to masz? — Słowa, których użyła, nie miały w sobie nic z agresji, jednak ton, którym je wypowiedziała, mroził krew w żyłach.

— Ja? — Starszy wyraźnie pijany facet ledwie łączył fakty. Błądził rozchwianym spojrzeniem po Noemi. — Co?

— Skąd pan ma ten szal i to... — wskazała na koc, który okrywał mężczyznę. Był wyjątkowo czysty ewidentnie nowy.

— Noemi przestań — pewnie nie powinienem, ale się wtrąciłem. Złość powoli kiełkująca w moim organizmie wreszcie znalazła swoje ujście. Złapałem Noemi za nadgarstek, próbując odciągnąć ją od mężczyzny. Albo on zrobi coś jej, albo ona zrobi coś jemu. Nie mogłem pozwolić, aby którakolwiek z tych rzeczy się wydarzyła.

— Nie! — bez problemu odsunęła się ode mnie i moich pętających ją rąk. — Chcę wiedzieć skąd on to ma! Skąd pan to ma? No mów! Dalej!

— Noemi do cholery — nie planowałem mówić tego na głos. To się po prostu stało Cholera! Nie powinienem. Nie... Noemi i tak nie zwracała na mnie uwagi. Zaślepiona złościom na bezdomnego urządzała teatrzyk na jednej z najczęściej odwiedzanych ulic Winter City.

— Dali mi w schronisku. A co? Nie oddam tego — mężczyzna mamrotał niewyraźnie, nie zdając sobie sprawy z widowiska, które wyprawiła Noemi. Nawet jej wściekłość ignorował.

Rozejrzałem się po otoczeniu. Nikt nie przystanął, aby na nas popatrzeć, jednak parę osób wciąż się odwracało i nieśmiało zerkało w naszym kierunku. Świetnie! Jeśli chociaż jedna z tych osób opowie o tej sytuacji koleżance lawina plotek o mnie i o Noemi runie.

— Gdzie jest to schronisko?

Noemi pierwszy raz od momentu, w którym zauważyła bezdomnego, zrównała się ze mną spojrzeniem. Oczekiwała odpowiedzi, nie zwracając uwagi na absurd sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy.

Musiałem odetchnąć.

— Za rogiem, ale po co...

Nie zdążyłem dokończyć. Noemi wystrzeliła przed siebie, zostawiając za sobą skołowanego alkoholem mężczyznę. Koc, o który tak się wykłócała, odszedł w zapomnienie. Jak gdyby nigdy nic wtopiła się w tłum. Nie zważała na zaciekawionych nią ludzi ani na mnie. Szła przed siebie.

Wdech wydech. Wdech wydech.

Ruszyłem za nią.

W Winter City znajdowało się tylko jedno schronisko. Dojście do niego zajęło nam jakieś czterdzieści sekund. Próbowałem dowiedzieć się co się stało, dlaczego wybuchła i... Starałem się zrozumieć. Z całych sił pragnąłem ją jakoś usprawiedliwić, ale nie wiedziałem, jak się do tego zabrać.

Napadła na bezdomnego, bo spodobał się jej jego koc? Przecież to nie miało sensu.

Noemi nie była tego typu kobietą. Może i pochodziła z bogatej rodziny, ale nie robiła takich rzeczy. Nie lubiła się kłócić nie wrzeszczała nie napadała na obcych i - jakkolwiek nieprawidłowo i obrzydliwie to brzmiało – nie zbliżała się do bezdomnych.

Wparowała do środka. Od razu zlokalizowała pracownice schroniska. Dopadła do niej w trzech krokach.

— Dzień dobry — nie powiedziała tego z uprzejmości. Zwróciła tym na siebie uwagę kolejnej ofiary. — Wie pani kim jestem? Rozdajecie moje ubrania swoim podopiecznym

— Co? — zapytałem w tym samym momencie co młoda kobieta o rudych włosach. Obydwoje zlustrowaliśmy otoczenie, jakbyśmy próbowali znaleźć odpowiedź w starych ścianach.

— Mówię niewyraźnie? Rozdajecie moje ubrania podopiecznym. Skąd je macie i...

Patrząc na nią w tamtym momencie ciężko było uwierzyć ze to ta sama zabawna urocza kobieta, z którą zdecydowałem się związać. Z wściekłością w tęczówkach zmarszczonym czołem i zaciśniętymi pięściami nie wyglądała jak Noemi.

Ostatni miesiąc spędziła zakopana po uszy w sprawy świetlicy. Zaangażowała się w to tak bardzo... Włożyła w to tyle serca. Dobrego współczującego kochającego serca. Ktoś taki nie wściekałby się tak bez powodu. Musiałem w to wierzyć. Byłem jej to winien.

— Dzień dobry — do rozmowy a tak naprawdę awantury włączyła się kolejna tym razem starsza kobieta. Jedno spojrzenie wystarczyło. Od razu wiedziałem ze to szefowa całego tego przypadku. — W czym mogę pomóc.

— Dzień dobry my tylko... — nie zdążyłem załagodzić ciosu. Noemi od razu wystrzeliła do przodu:

— Skąd wzięliście moje ubrania i dlaczego je rozdajecie? — Cała aż się trzęsła.

Ruda kobieta czmychnęła ukradkiem, zostawiając nas samych z szefową, która wydawała się o wiele bardziej obeznana w sytuacji. Złość Noemi nie robiła na niej większego wrażenia.

— Wszystkie ubrania, które rozdajemy naszym podopiecznym, pochodzą z darów — wyjaśniła spokojnie. Ręce trzymała złożone na brzuchu niczym głowa państwa przemawiająca do tłumów. — W czym problem? — z każdym słowem ściszała głos, co zdziałało cuda. Noemi - chociaż było to dla mnie niepojęte - również trochę ucichła.

— Jeden z mężczyzn... — zastanowiła się przez chwilę. Miła odmiana po salwie bezsensownych słów wykrzykiwanych w gniewie. — Bezdomny miał mój szal i koc. Powiedział, że dostał je tutaj. Jakim cudem skoro te rzeczy...

Zaginiona walizka – olśniło mnie, nim dokończyła zdanie.

Cynamon i wanilia [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now