PROLOG

544 53 89
                                    

TELMAR, ziemie dawnej Narnii

— Walcz ze mną! Ha!

Nastąpiła szarża. Dziewczynka o kasztanowych włosach w dwóch susach znalazła się przy rycerzu, atakując go swoim drewnianym mieczem. Jej przeciwnik natychmiast sparował cios. Jego mała przeciwniczka zachwiała się, ale nie rzuciła broni. Wykonała piruet i zaatakowała ponownie. Tak jak ją uczył.

— Zła praca nóg — zbeształ młodą rycerz. — Gdybyś robiła mniejsze kroki, ustawiłabyś się w lepszej pozycji do ataku. Tyle że ty wolisz łazić jak słoń i...

— Blablabla. Nie bądź taka miękka trąba i chwytaj za miecz!

— Przecież już go trzymam. A ty musisz znać teorię, aby w praktyce...

— W praktyce cie zaraz dziabnę!

Nim starszy rycerz się zorientował, mała wojowniczka ponownie ruszyła do ataku. Tym razem odpuścił i dał wytrącić sobie mieczyk z ręki. Bo widok szczęśliwej córki, skaczącej dookoła i śpiewającej zwycięsko na swoją cześć, był dla ojca ważniejszy niż zwycięstwo.

— Wygrałam! Wygrałam! Znów wygrałam! — śmiała się. W pewnym momencie wypięła dumnie pierś i wycelowała końcem drewnianego miecza w mężczyznę. — Jakieś ostatnie słowa, zanim przebiję ci serce, łotrze?

— Tak. Nie rób tego na oczach tej pięknej damy, o tam. Bo mnie wyśmieje.

W tym samym momencie do uszu obojga dotarł kobiecy śmiech. Piękniejszy od jakiejkolwiek baśni czy legendy. Nagle miecz stał się dla dziewczynki nudny, choć jeszcze chwilę wcześniej siekała nim powietrze. Wtedy jednak ważniejsza była jej mama. Kasztanowłosy kwiat w sukience, który uśmiechał się do niej z matczynym ciepłem. Na ten widok rycerz westchnął z uwielbieniem.

Mała wojowniczka w sekundę rzuciła miecz na piach, po dwóch następnych już przytulając się do swojej mamy.

— Mamo, mamo! Mamo, nie zgadniesz! — skakała podekscytowana. — Pokonałam tatę w pojedynku! Najpierw zrobiłam trach, ale skubany mnie zatrzymał. To potem zrobiłam zium w tą, a później ciach i fru na niego i... i... i właściwie to gdyby nie ty, byłby trupem!

— To całe szczęście, że cię powstrzymałam — zaśmiała się kobieta. — Kto by nas wtedy bronił?

— No jak to kto? — oburzyła się dziewczynka. — A ja! Najlepszy rycerz w całej krainie Telmaru!

— Król Kaspian może być dumny, że ma w swojej armii takiego wojownika — dodał mężczyzna, dołączając do dam swojego serca. Pocałował żonę w policzek, a dziewczynkę tylko pstryknął w nos. — Szkoda tylko, że ma w nosie teorię.

— Ale tato, który wróg posiusia się w gacie przez teorię? — mała przewróciła oczami. — Miecz! To jest prawdziwa siła rycerza!

— Dobry rycerz to nie tylko miecz i lśniąca zbroja — odparł jej ojciec poważnie. — Racja, musi umieć posługiwać się bronią. W końcu jego zadaniem jest ochrona króla. Ale dobry rycerz powinien też wiedzieć, kiedy potrzeba jej użyć, a kiedy warto zostawić ją przy pasie. Bo dobry rycerz to przede wszystkim obrońca tych, którzy...

— ...sami obronić się nie potrafią. Przecież wiem! Powtarzasz mi to tysiąc razy każdusieńkiego dnia!

Rycerz przez dłuższą chwilę przyglądał się swojej córce z małym uśmiechem. Przepełniała go duma, że ta dobrowolnie chciała podążyć jego drogą. Jednocześnie odczuwał niepokój, że łatwo z niej zboczy. Cerys była jeszcze zbyt mała, aby odróżniać dobro od zła. Dodatkowo zbyt łatwo ulegała emocjom. Nie potrafiła ich wyciszyć, często się rozpraszała i wściekała z byle powodu.

Rycerz Lwiego Serca ● Edmund Pevensie NARNIA [wolno pisane]Where stories live. Discover now