03 | Plaża przy Ker-Paravelu

172 21 4
                                    

Las był pięknym miejscem. Dookoła cisza i spokój, nad i pod nami soczysta zieleń, a w jego sercu ja. Drzewa leniwie kołysały się na wietrze, jakby tulone do snu, gdy ptaki śpiewały im kołysankę. Wiatr tańczył z moimi włosami i całował w policzki. Płuca oddychały świeżym powietrzem, a...

— Ej. Pierdnąłeś?

— Nie. Może ci spod pachy śmierdzi, ciołku.

— To nie to. Wczoraj miałem swój dzień kąpieli. Ktoś na pewno pierdnął. Ej ty, mały kurwibąku. Puściłeś bąka?

— Cholera, Stefan. Poluźnij sobie ten hełm, bo ci za mocno mózg uciska.

— Sam ciebie uciska, kmiocie.

Przewróciłam oczami. A było tak bajkowo.

— Na miejscu waszych matek to od razu po porodzie wrzuciłabym was do pobliskiego koryta — skomentowałam. Tumnus poderwał łeb, przyznając mi rację.

— Ty to byś, Alfons, się nawet wśród świń odnalazł — pociągnął dalej Stefan.

— Sam jesteś świnia, chuju zbolały — odparł Alfons.

— A ja narzekałem na jagódki — westchnął jadący na zadzie konia jednego z mężczyzn karzeł, na co zacisnęłam mocniej pięści na uździe.

Zadanie specjalne od generała polegało na wykonaniu egzekucji Narnijczyka, posądzonego o uprowadzenie księcia Kaspiana. Nie wierzyłam w jego winę. W końcu ostatniej nocy uczestniczyłam w pościgu za księciem, którego na pewno nikt inny nie gonił. Chyba że to oni zaatakowali go w komnacie, a potem gonili, skacząc z drzewa na drzewo. Tylko jak słabą kadrę musieliśmy mieć, jeżeli pozwolilibyśmy przesmyknąć się narnijskim zabójcom koło nosa? Na chwilę skupiłam się na cholernym Walterze i co? Już nas wykiwali?

Bądź co bądź, wykonanie egzekucji mieszkańca Narnii dziwnie poprawiała mi humor.

Celem było wybrzeże niedaleko upadłego Ker-Paravel. Legendy wokół tego miejsca mówiły, że była to siedziba mitycznych władców Narnii, którzy pewnego dnia tajemniczo zniknęli i nigdy nie wrócili.

Tam karzeł miał zostać wrzucony do wody z przywiązanym do kostki kamieniem. Rzekomo łódź już czekała przymocowana na brzegu. Stefan i Alfons mieli wykonać brudną robotę, podczas gdy ja z ukrycia miałam pilnować koni oraz wypatrywać niebezpieczeństwa. Innych kurduplów, którzy być może chcieliby odbić koleżkę.

Jechaliśmy już dobrą godzinę, a ja nieustannie czułam na karku ciekawe spojrzenie skazańca. Krępował mnie. Co prawda nie odwróciłam się do niego ani razu, ale coraz częściej nabierałam ochoty ogłuszenia go głowicą miecza. Znosiłam to jednak obojętnie, tak samo jak głupie mrowienie pod palcami, które dokuczało mi od początku wejścia do lasu. Pierś wypełniało mi kłujące uczucie, jakbym wokół płuc wyrósł mi pęd róży z kolcami. W lesie zawsze moje ciało reagowało zupełnie inaczej niż za murami zamku.

Po minięciu kolejnej pół godziny, kiedy to Alfons i Stefan ciągle sobie dogryzali, dojechaliśmy na miejsce. Bezszelestnie zsunęłam się z siodła i uważnie rozejrzałam po plaży, nie wypatrując niczego ciekawego. Tylko złoty piasek oraz lśniąca od słońca woda, liżąca brzeg.

— Miejmy to za sobą. Do roboty — rozkazałam, a żołnierze natychmiast zabrali się do pracy. Ściągnęli posiniaczonego karła z konia, kneblując jak świniaka na rożen. Zanim wcisnęli mu szmatkę do ust, podeszłam bliżej i uklękłam na jedno kolano. Kochaś nieprzerwanie wgapiał się w moje oczy. — To twoja ostatnia szansa. Powiedz nam, gdzie jest Kaspian, albo zamieszkasz z rybkami.

— Dlaczego dla nich pracujesz? — spytał zamiast odpowiedzieć.

Zasznurowałam ciasno usta. Jeszcze jedno pytanie chodziło mi po głowie, ale nie mogłam się zmusić, aby przeszło mi przez gardło. Nie musiałam mieć rodziców, aby wiedzieć, że ludziom nie można było ufać. A tym krótkim już szczególnie.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 09 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Rycerz Lwiego Serca ● Edmund Pevensie NARNIA [wolno pisane]Where stories live. Discover now