01 | Rewizja kusz

438 43 155
                                    

Przemierzałam zamkowe korytarze z kamienia, kiwając głową na salutujących żołnierzy. Poznawałam ich nawet z przyłbicą nasuniętą na twarz. Będąc tak długo w szeregach armii, potrafiłam rozpoznać ich charakterystyczne cechy. Ruchy, chód, podrygiwanie nogą jakby pęcherz cisnął. Wychowywałam się z nimi od siódmego roku życia. Więcej życia spędziłam z nimi niż z własnymi rodzicami.

Od kiedy moi rodzicie zginęli w zamieszkach narnijsko-telmarskich, pod swoje skrzydła i opiekę przygarnął mnie Lord Sopespian. To pod jego okiem szkoliłam się na rycerza. To on na moje trzynaste urodziny podarował mi miecz, którym niegdyś walczył mój ojciec. Choć ten zdążył wyłożyć mi podstawy walki i kodeks rycerski, dalej rozwijać się musiałam bez niego. Tu nie liczyła się tęsknota. Nie było miejsca na łzy oraz chwile słabości. Zamiast bicia serca słyszałam trzask metalu o metal, a twarz wycierałam nie z łez, a najczęściej z krwi wroga.

Na mazgajenie się pozwalałam sobie tylko czasem. Gdy tęsknota była zbyt wielka. Późną nocą, kiedy tylko księżyc i gwiazdy mogły usłyszeć mój szloch.

Byłam rycerzem. Stopem rozpaczy, gniewu i nienawiści.

Zbiegłam szybko po schodach, na których często zanim wstał świt ćwiczyłam kondycję, latając w górę i w dół, aż wreszcie dostałam się na dziedziniec. Zbroje żołnierzy lśniły czernią w blasku poranka. Ostry zapach metalu zakuł mnie w nosie.

Mój strój był o wiele bardziej praktyczny. Matowa skóra ciasno przylegała do mojego ciała, utwardzona żelazem w miejscach, gdzie skóra była najwrażliwsza oraz gdzie istniało największe ryzyko ciosu. Nie mlaskał ani nie pił, na co często skarżył się Walter w przypadku jego zbroi. W talii oplatał mnie szeroki pas ciasny jak gorset, ale o wiele od niego wygodniejszy. Miał wiele kieszonek, sprzążek, oraz pochew na sztyletu. Ale i tak najważniejszy był ojcowski miecz, który ciągnął się od mojego lewego biodra aż po łydkę. To był jedyny taki strój w armii. Dla jedynej kobiety w jej szeregach.

Byłam wyjątkowa.

Właśnie mijałam grupkę żołnierzy, którzy zasypiali na własnych bagnetach. Wyczuwszy jednak na sobie mój surowy wzrok, blaszaki raptem się wyprostowali. Te metalowe rajtki na pewno wżynały im się w rowek. Uśmiechnęłam się na tą myśl.

— Witaj, poruczniku — zacharczał jeden, wyprostowany jak struna.

— Pięknie pani dzisiaj wygląda, poruczniku — zagruchał drugi.

Sztywniak pod zbroją numer jeden aż się zapowietrzył.

— Kretynie! To jest porucznik! Mam ci ciżmą to wyłożyć?

— Wyjmij tego kija z dupy, Alfons. To też piękna kobieta!

— Niby z której strony?

Jak na komendę, wszyscy spojrzeliśmy na przechodzącego akurat księcia. Jego lśniące włosy do ramion podskakiwały przy każdym jego kroku. Były równie ciemne co jego oczy, jak zwykle tryskające pewnością siebie oraz buntem. Goniło go tyle obowiązków jako przyszłego króla, a dla niego dalej było najważniejsze to, aby złapać życie za rogi i przejechać się na nim jak na byku.

Kaspian z zażenowaniem pokręcił na żołnierzy głową. Kolanem podźwignął wiadro z końskimi szczotami, przez co domyśliłam się, że zmierzał do stajni. Spojrzał na mnie krzywo i mlasnął, na co ja zmrużyłam oczy.

— Dajcie spokój, chłopaki. Wiecie jak ona się poci pod tym wdziankiem? Nic atrakcyjnego, mówię wam.

Książę uśmiechnął się złośliwie. Musiałam skrzyżować ciasno ramiona przy piersiach, bo świerzbiło mnie, aby wsadzić mu głowę do najbliższego koryta.

Rycerz Lwiego Serca ● Edmund Pevensie NARNIA [wolno pisane]Where stories live. Discover now