Rozdział 4.

8K 241 5
                                    

Przebrałam się w biały sportowy stanik, jeansy z dziurami na kolanach, białe skarpetki i gruby kremowy sweter. Lubiłam tak chodzić po domu. Tutaj mogłam być sobą, a nie sztywną panią adwokat. Chociaż lubiłam ją, czasem musiałam mieć trochę luzu. Otworzyłam sobie czerwone wino i nalałam do kieliszka. Upiłam łyk i poczułam, że właśnie tego mi brakowało. Usłyszałam pukanie do drzwi, więc poszłam otworzyć. Przeżyłam nie mały szok, gdy zobaczyłam kto stoi w progu. Musiałam wyglądać komicznie, bo zaczął się śmiać, czym sprowadził mnie na ziemię.

- Pan Prokurator? – muszę przyznać, że wyglądał rewelacyjnie. Przebrał się w czarną koszulkę z krótkim rękawem, granatowe jeansy i białe adidasy. Spojrzałam na dół i zauważyłam, że trzyma w dłoniach czarną bluzę z kapturem i skrzynkę na narzędzia. Nie tylko to było rewelacyjne, ale to, że jego ręce były całe wytatuowane. Kto by pomyślał, że wielki pan sztywniak, lubi tusz. - Co Pan tu robi? - zapytałam, wpuszczając go do środka. Gdy przeszedł koło mnie, zapach jego męskich perfum, dotarł do moich nozdrzy.

- Słyszałem, że kran się popsuł. Miał przyjechać Enzo, ale dostał właśnie mieszkanie i razem z Noemi zostali w nim. No, a żeby nie było, że zostaniesz sama, to przyjechałem. - położył narzędzia na blat i ściągnął buty, a bluzę powiesił.

- Nie ma potrzeby. Mogli dać znać, zadzwoniłabym po jakiegoś hydraulika. - uśmiechnął się i teraz wyglądał inaczej. Beztrosko, a nie służbowo. - Nie chce robić problemu.

- Przecież, jakby to był problem, to bym nie przyjechał prawda? - nie czekając na moją odpowiedź, sam sobie odpowiedział. -  No właśnie. Gdzie?

- Kuchnia.

Wyciągnął wszystkie narzędzia i zaczął naprawiać.

- Wina?

- Dziękuje. Jestem samochodem.

- Oczywiście.

Wrócił do swojego poprzedniego zajęcia, a ja zaczęłam mu się przyglądać. Przy każdym ruchu jego mięśnie się napinały, a ja nie mogłam odwrócić wzroku. Mam nadzieję, że tego nie widział. Nalałam sobie jeszcze jedną lampkę i dalej przyglądałam się przystojnemu mężczyźnie. Gdy skończył, to się odwrócił i wtedy przyłapał mnie, na wgapianiu się w niego.

- Podoba się? - zapytał unosząc ten cholerny prawy kącik ust.

- Hmm? - udałam głupią, bo nie wiedziałam o co dokładnie pytał. Jeśli chodziło o niego, to cholernie podobało mi się to co widziałam.

- Czy kran się podoba. - wskazał na niego, a ja zrobiłam się czerwona.

- Tak. Tak. Dziękuję. Jak mogę się odwdzięczyć? - zapytałam, opierając się o blat.

- Myślę, że starczy kolacja.

- W takim razie, zapraszam w sobotę do mnie, ugotuje coś. - oczywiście jak zawsze, muszę wpaść na jakiś mądry pomysł. Alkohol stanowczo przemówił przeze mnie.

- Nie otrujesz mnie?

- Oj Panie prokuratorze, uznam, że tego nie słyszałam. - uśmiechnęłam się, a on uniósł głowę i zmrużył oczy.

- Pasuje mi. - odezwał się szybko. Oczywiście, że skorzysta.

- Cudownie. Osiemnasta?

- Doskonale.

Uśmiechnął się delikatnie i zebrał wszystkie narzędzia. Udał się powoli do wyjścia. Otworzył je i już miał przekroczyć próg, ale jeszcze się odwrócił. Dzieliły nasze twarze kilka milimetrów. Poczułam zniewalający zapach jego perfum. Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy, nagle jego wzrok spoczął na moich ustach i znowu wrócił do oczu. Następnie podniósł dłoń i opuszkami palców przejechała po moim policzku, ledwo to poczułam. Przymknęłam oczy, ale szybko ją zabrał. Znowu spojrzałam na niego, nachylił się w moją stronę i wyszepta mi na ucho.

- Panie Prokuratorze z Twoich ust, brzmi jak poezja. - przygryzł delikatnie płatek mojego ucha i odsunął się, żeby po chwili zniknąć.

Stałam oniemiała i gapiłam się na oddalającą sylwetką mężczyzny.

- Co tutaj się właśnie stało do cholery?  - wyszeptałam, ale już do siebie. Boże, ten człowiek był niemożliwy.

Zamknęłam za nim drzwi i poszłam do sypialni, bo chyba już byłam pijana. Rozebrałam się i położyłam do łóżka. Uśnięcie zajęło mi parę minut.

Rano nastąpiło stanowczo za szybko. Głowa mi eksplodowała. Za dużo tego wina wczoraj wypiłam. Chociaż wino, winem, ktoś właśnie dobijał się do moich drzwi. Jezu nawet krzyczeć mi się nie chciało. Wstałam i poszłam otworzyć te cholerne drzwi. Kto w nich stał? Moja zdradziecka siostra.

- No w końcu. Myślałam, że coś się stało- mruknęła i weszła do środka.

- Jakbyś wczoraj przyjechała, to byś wiedziała.

- Serio się o to gniewasz? Chciałam być przy Enzo. Tak się zafascynował mieszkaniem, po za tym wiedziałam, że jesteś w dobrych rękach. Pan Sullivan, obiecał, że do Ciebie przyjedzie i Ci pomoże. Nie było go? – otworzyła szeroko te swoje niebieskie oczy.

- Był.

- To w czym problem? – zmarszczyła brwi.

- Nie uprzedziłaś mnie. – warknęłam na nią.

- Prosił nas, żebyśmy nic Ci nie mówili, bo byś się nie zgodziła.

- No i miał rację

- To co wyrzuciłaś go? – zapytała siadając na kanapie.

- Nie. Naprawił mi.

- No to cudownie.

- Ta i w ramach podziękowania, zaprosiłam go na kolację w sobotę tutaj. – gdy słowa w końcu dotarły do niej, zaczęła piszczeć. – Jezu, nie tak głośno.. – zasłoniłam uszy.

- Od kiedy ty taka wrażliwa?

- Odkąd wypiłam wieczorem całą butelkę wina. – włączyłam ekspres, żeby zrobić nam kawę.

- To nieźle się tutaj działo. Boże mam nadzieję, że go nie ma. – ostatnie zdanie wyszeptała wskazując na sypialnię.

- Puknij się.

- Bałam się, że będę miała przesrane.

- Powinnaś się bać.

Resztę ranka spędziłyśmy razem, ale musiałam już jechać do pracy. Dzisiaj miałam dostać ostatnie dowody w sprawie rozwodowej Pana Russella. Założyłam różowy zamszowy komplet z marynarką, do tego biała, koszulowa bluzka i wysokie szpilki. Wzięłam jeszcze moją ukochaną beżową torebkę i wszystkie potrzebne papiery. Młoda chciała, żebym podwiozła ją na uczelnię, więc ruszyłam w tym kierunku.

- Kiedy ty zrobisz to prawo jazdy?

- Kiedyś na pewno.

- Naomi. – zaczęłam delikatnie, bo bardzo mnie interesowała, odpowiedź na pytanie, które miała zamiar zadać. – Co Cię łączy z Enzo? – dziewczyna zaczęła się bawić rąbkiem sukienki.

- Nie wiem.

- Jak możesz nie wiedzieć?

- Fajnie nam się gada, spędzamy ze sobą czas. Lubię go, na prawdę go polubiłam.

- Wiesz, że nie lubię się wtrącać w Twoje osobiste życie, ale jak chcesz, mogę spytać Kiliana w piątek na kolacji, czy mu coś mówił.

- Zrobiłabyś to?

- Pewnie.

Podrzucili ją pod uczelnie i pojechałam do kancelarii. Czekały już na biurku, wszystkie potrzebne informacje i przepyszna kawa. Cudownie. Usiadłam wygodnie na fotelu i zaczęłam przeglądać, wszystko i dosłownie cieszyłam się sama do siebie. Wszystko wyszło lepiej niż się spodziewałam.

- Mam nadzieję, że jest tam moje zdjęcie i to dlatego na Twoich ustach zagościł tak szeroki uśmiech. – podniosłam głowę, przestraszona. W drzwiach stał nie kto inny niż Prokurator Sullivan. – Wybacz nie chciałem Cię przestraszyć. – wyciągnął dłonie przed siebie.

- Nie. Nie Pana zdjęcie, ale dowody, które zagwarantują mi kolejne zwycięstwo.

- Sprawa Russella? – zapytał wchodząc w głąb pomieszczenia, zamykając uprzednio za sobą drzwi. Usiadł po drugiej stronie biurka, na krześle.

- Tak.

- Pokaż. – wyciągnął dłoń

- Nie. To są akta i doskonale Pan wie, że nie mogę ich ujawniać.

- Jak zawsze rzeczowa. – mruknął pod nosem, a ja się uśmiechnęłam. – Powiedz mi chociaż czy ją zniszczysz.

- Zapraszam jutro o dwunastej na rozprawę Panie prokuratorze, to się przekonamy. – Jezu, zabrzmiało to jakbym z nim flirtowała. Było tak? Nie, chyba nie. Nie.

Wpatrywał się we mnie, przez dłuższą chwilę, aż w końcu wstał, zapinając marynarkę.

- Będę – oznajmił. Gdy już miał wychodzić, nachylił się nad biurkiem i patrząc mi prosto w oczy, wyszeptał.

- Pięknie wyglądasz. – puścił mi oczko i tak po prostu wyszedł. Znowu mnie zamurowało. Ten człowiek robił mi papkę z mózgu.

Resztę dnia spędziłam na dopięciu jutrzejszej rozprawy, po czym udałam się do domu, na zasłużony odpoczynek.


__________________________________________

Hej kochani 😍
Chyba tutaj za wiele nie trzeba dodawać.
Dobranoc ❤️




Prawo na miłośćOù les histoires vivent. Découvrez maintenant