Rozdział 1.

574 20 5
                                    

Pov. Molly

Każdy miał w życiu jakiś cel, którego trzymał się, jak spódnicy swojej matki. Nigdy nie mówiłam, że było to w jakiś sposób żenujące, czy też coś podobnego. Wręcz przeciwnie. Mając marzenie i cel w życiu było bardzo dobrze przemyślane. Dzięki temu żyliśmy dla czegoś, a po naszej głowie nie chodziły pytania, w których zastanawialiśmy się, po co mieliśmy żyć. Było to niesamowite, gdy codziennie rano budziliśmy się ze świadomością, że coraz bardziej dochodzimy do czegoś, czego tak bardzo pragnęliśmy mieć. Że w końcu dostaniemy to, na co tak długo czekaliśmy, jednocześnie pracowaliśmy na to. Wiecie, o czym mówię, prawda?

Dlatego ja odkąd pamiętałam miałam jakiś cel w życiu. Też byłam tak wychowana. Mama zawsze mi powtarzała, że powinnam była mieć jakieś marzenie, albo rzecz, która będzie mnie w pewnym sensie podtrzymywać na duchu. Za to kochałam ją całym sercem. Wierzyła we mnie nawet wtedy, gdy ja sama tego nie robiłam.

Biegnąc przez długi korytarz jednej z wielu uczelni Manhattanu, w głowie miałam to, że właśnie spełniałam swój cel w życiu. Cel, nad którym myślałam każdej, samotnej nocy oraz każdego, słonecznego dnia. I odziwo nie czułam tego oddechu na karku swojej rodziny, która wmawiała mi, że psychologia nie była dla mnie. Miałam to szczerze mówiąc w dupie, a to dlatego, że wiedziałam, co było dla mnie dobre. Czułam szczęście, bo żyłam ze świadomością, że spełniałam swoje największe marzenie.

– Panie Reed! – krzyknęłam, o mało nie zabijajc się na czarnych szpilkach. Siwowłosy odwrócił się w moją stronę, poprawiając czarne okulary – Mam do Pana jedno, malutkie pytanie.

– W czym mogę Pani pomóc? – mruknął uprzejmym, lecz dość oschłym tonem. Przystąpiłam z nogi na nogi i lekko się uśmiechnęłam.

– Pamięta Pan, gdy rozmawialiśmy o moich praktykach u Pana Florensa? – spytałam, na co mężczyzna kiwnął lekko głową – Skontaktowałam się z nim i zgodził się, bym miała tam praktyki przez równe dwa miesiące. Mógłby Pan do niego zadzwonić i przekazać mu te papiery, o których rozmawialiśmy? – ponownie spytałam, szerzej się uśmiechając.

– Nie ma problemu – odpowiedział bez namysłu. Odetchnęłam w duchu, ciesząc się, jak wariatka – Jeszcze dziś do niego zadzwonię – dodał i nie czekając, odszedł ode mnie, kierując się w stronę bufetu.

Przymknęłam na chwilę oczy, by nieco się uspokoić. Uśmiech dalej błąkał się na moich ustach, które były pokryte czerwoną pomadką. Kurewsko się cieszyłam, ponieważ w końcu mogłam zacząć praktyki u najlepszego psychologa w mieście. To był wielki krok w mojej nauce i w latach, które spędziłam na tym, by uczyć się tego pierdolonego zawodu. Mimo tego, że go kochałam, czasami sprawiał, że siadała mi psychika.

Ruszyłam z miejsca, idąc w stronę sali, w której miałam odbyć zajęcia. Weszłam do niej, ciesząc się z faktu, że byłam w niej sama. Zajęłam swoje miejsce, wyciągając z czarnej torebki zeszyt z notatkami i kilka kolorowych długopisów. Rozsiadłam się wygodniej na siedzeniu, zaczynając powtarzać materiał.

– Molly! – usłyszałam po chwili, przez co zerknęłam w tamtą stronę. Przewróciłam oczami na widok głośnego głosu czarnowłosej, która chaotycznie podchodziła do mnie – Czemu cię wczoraj nie było w klubie? – spytała, przez co od razu skarciłam ją wzrokiem.

– Ciszej, idiotko – mruknęłam, patrząc na dziewczynę, która przewróciła w tym samym czasie oczami – Jeszcze ktoś usłyszy – dodałam, pesząc się.

– Nie rozumiem, czego ty się wstydzisz – odpowiedziała, siadając od razu obok mnie. Poprawiłam okulary, które miałam na nosie i zerknęłam na nią kątek oka – Striptiz to nic takiego. Praca, jak każda inna – wzruszyła ramionami. Weschnęłam, powracając wzrokiem do notatek.

My two faces Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz