Rozdział 55

846 43 7
                                    

Michał

- Wygląda na to, że miał pan dużo szczęścia. Jeśli nic się nie zmieni, wypuścimy pana za dwa dni. - Lekarz podniósł wzrok z kartki na mnie i uśmiechnął się przyjaźnie.

Odwzajemniłem uśmiech, ale nic nie powiedziałem. Myślami byłem z Polą, która powinna być w domu i odpoczywać. Mimo, że wciąż byłem cały obolały chciałem wyjść z tego cholernego szpitala już teraz. Zamiast tego, pielęgniarka kazała mi wrócić na łóżko, z którym przewiozą mnie z powrotem do sali. Dwa dni.

Głośno wypuściłem powietrze z ust i usadowiłem się na moim tymczasowym łóżku. Powoli wyprowadzili mnie z pomieszczenia i znów byliśmy na tym przeklętym korytarzu. Kierowaliśmy się w stronę sali kiedy nagle mignęła mi ciemnowłosa dziewczyna wieziona na takim samym łóżku jak moje tylko w przeciwną stronę. Za nią biegło paru ludzi, którzy wyglądali na naprawdę przejętych. Zdołałem w ostatniej chwili jeszcze podnieść się na tyle, żeby zobaczyć jej twarz i wtedy zamarłem.

- Pola! - Krzyknąłem na tyle głośno, żeby poczuć ból w klatce piersiowej. - Pola!

- Co się stało?! Co z nią?! Muszę tam iść! - Krzyczałem w stronę mojego lekarza, który pewnie nie wiedział więcej niż ja.

- Proszę się uspokoić, musi pan odpoczywać. Zapewniam pana, że wszystko będzie w porządku. - Mówił spokojnie.

- Kurwa, nie będę spokojny jeśli nie dowiem się co z moją dziewczyną! - Krzyczałem.

- Jeśli czegoś się dowiem, obiecuję, że do pana wrócę, a teraz proszę leżeć i odpoczywać. - Oznajmił i zostawił mnie w sali. Samego.

- Ja pierdolę! - Krzyknąłem sam do siebie. - Muszę znaleźć telefon.

Nie używałem komórki odkąd pobili mnie na schodkach i szczerze mówiąc nie byłem pewny czy jeszcze ją mam, ale kątem oka widziałem torbę z jakimiś rzeczami leżącą pod ścianą więc postanowiłem ją przeszukać. Jak się okazało, były to na szczęście moje rzeczy.

- Gdzieś tu musi być... - Mówiłem sam do siebie wyrzucając kolejne ubrania z torby. - Jest!

Złapałem komórkę i odblokowałem ekran.

- Kurwa, dwa procent. - Spojrzałem na czerwony pasek baterii. Nic dziwnego, trochę tu leżałem i powinienem cieszyć się choćby z jednego procenta po takim czasie. Szybko wybrałem numer do Szczepana póki telefon działał.

- Błagam, odbierz. - Szepnąłem.

- Halo? Kurwa Matczak tak się martwiliśmy o Ciebie złamasie. - Usłyszałem Krzyśka.

- Przyjeżdżaj szybko do szpitala i zabierz Janka, błagam. - Mówiłem rozpaczliwie do telefonu.

- Ale co się stało? - Zapytał przejęty.

Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo w tym momencie bateria w komórce padła.

- Zajebiście... - Spojrzałem na czarny ekran, w którym odbijała się moja zmarnowana twarz.

Odłożyłem telefon na szafkę i chwyciłem się za głowę.

- Ona nie może umrzeć. - Wciąż powtarzałem sam do siebie.

Pola nie może umrzeć, nie może zostawić mnie, dziecka, rodziny, przyjaciół. Jest tak wspaniałą osobą, która tak wiele przeszła w życiu, a ja nie ułatwiałem jej tego życia. Pluję sobie w twarz za wszystko co jej kiedykolwiek zrobiłem, bo w tak krótkim czasie znajomości skrzywdziłem ją na tyle, że prawie ją straciłem. Nie mogłem się po tym pozbierać i nie przeżyję jeśli stracę ją drugi raz. Cholera, nawet nie wiem co się stało. Tyle razy mówiła o zagrożonej ciąży, że tyle rzeczy może pójść nie tak, a ja nie chciałem słuchać. Nie chciałem przyswoić tych informacji, chciałem, żeby to były kłamstwa, nieśmieszny żart, cokolwiek co nie byłoby prawdą. Moje idealne życie nie nauczyło mnie jak zachowywać się w takich sytuacjach. Zawsze otaczałem się idealnymi ludźmi z idealnymi życiami, gdzie jedynymi problemami były braki alkoholu na imprezach, a później spotkałem Polę, która nie znała tego życia. Była inna, to właśnie ona była idealna. Poznając ją dotarło do mnie, że moje wspaniałe życie nie różniło się niczym od życia każdego bananowego dzieciaka z Warszawy. Moim celem na imprezach było upicie się i poderwanie paru lasek i tak co weekend. Dzięki Poli tak naprawdę uwierzyłem w siebie, uwierzyłem, że mogę zostać raperem, że mogę być kimś więcej, mogę być również kochającym chłopakiem, który ma równie kochającą go dziewczynę. Ona oddała mi całą siebie, a ja zamiast to docenić, wykorzystałem ten fakt. Okłamywałem ją, zdradziłem i wyżywałem się na niej, gdy coś szło nie po mojej myśli i nie dostrzegałem, że potrzebowała po prostu bliskości, której być może w dzieciństwie jej brakowało przez śmierć mamy. Łzy spływały po moich policzkach myśląc o tym wszystkim i nie wiedziałem co robić. Miałem nadzieję, że Krzysiek i Janek szybko dotrą do szpitala i dowiem się czegoś, czegokolwiek na temat Poli i choć wiedziałem, że tak się nie zdarzy, miałem nadzieję, że nie będą to złe wieści.

Nagle drzwi do sali otworzyły się.

- Przyjechaliśmy tak szybko, jak się dało. - Powiedział zdyszany Szczepan.

- Co się stało? Co z nią? - Dopytywałem.

- Dowiedziałem się dopiero po drodze. - Powiedział Krzysiek. - Janek mi opowiedział.

- Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś? Nie próbowałeś dzwonić? - Spojrzałem na blondyna.

- Stary, to wszystko działo się tak szybko, też byłem w szoku, a później zadzwonił Szczepan, że mamy jechać do szpitala. - Próbował się tłumaczyć.

- Dobra, ale co z nią? Co z Polą! - Uniosłem się.

- Wypiła za dużo i... - Zaczął.

- Jak to wypiła? Ona jest w ciąży do kurwy! - Krzyknąłem. - Czemu nikt z nią nie siedział?!

- White zawoził ją do domu, myślałem, że z nią jest.

- Kurwa mać! - Chwyciłem się za głowę. Po chwili usiadłem na łóżku aby być naprzeciwko chłopaków siedzących na krzesłach. - I co dalej?

- Mówili, że to będzie cud, jeśli któreś z nich przeżyje do jutra. Ciąża już była bardzo zagrożona, a teraz dobiła się tym alkoholem. - Janek mówił powoli, jakby z gulą w gardle i prawie szeptał.

Nie wierzyłem, że to się dzieje, słowa Janka obijały się wciąż w mojej głowie i powtarzały. Czułem ścisk w sercu i łzy w oczach. Cały mój świat stanął na parę sekund.

- Musimy być dobrych myśli. - Szepnął Krzysiek.

Spojrzałem na nich nieobecnym wzrokiem ściskając kawałek swoich dresowych spodni w dłoniach. Tak bardzo próbowałem nie płakać, ale nie umiałem powstrzymać łez. Powoli docierało do mnie, że mogę już nigdy nie zobaczyć Poli. Mojej małej, wspaniałej Poli. Ona tam umierała, a ja nie mogłem przy niej być. Czułem się bezradny, bo taki byłem. Czułem się jak śmieć. Janek coś do mnie mówił, ale nie słuchałem. W głowie wciąż wirowało mi tylko jedno zdanie.

"To będzie cud, jeśli któreś z nich przeżyje do jutra."

Przeszłość nas zabije, kochanie / MataWhere stories live. Discover now