Dodatek: Raz łowca, zawsze łowca

35 0 0
                                    

– Czy to na pewno dobry pomysł? – pytam powątpiewająco.

– Sam chciałeś, a teraz nagle wymiękasz?

– Nie było pytania.

***

Knajpa sama w sobie nie była taka zła. Nie należała do jakiś wykwintnych. Było tu wszystko czego można by spodziewać się po fast foodzie.

Rozejrzałem się dyskretnie. Mój wzrok zatrzymał się na dwóch, umięśnionych facetach.

Dobra, są. – myślę, sceptycznie podchodząc do całego pomysłu. – Okej, to był mój pomysł, ale one z reguły nigdy nie kończą dobrze. Trudno, teraz już raczej za późno.

Podchodzę powoli to kasy. Proszę o cheeseburgera, frytki i cole. Kasjerka patrzy na mnie niepewnie, więc przechylam głowę, starając się przybrać, jak najbardziej niewinny wygląd. Oczy szczeniaka powinny zadziałać. Szczególnie, że jeśli używam ich na Victorii, zwykle mi odpuszcza. A nie ma chyba bardziej mściwych osób niż uosobienie Wojny.

Postawa kobiety łagodnieje.

– Czy to na pewno odpowiedni posiłek w Pana... wieku?

Wygląda na zakłopotaną własnym pytaniem.

Nie powinna mnie dziwić jej reakcja, biorąc pod uwagę, że na czas mojej ,,misji" przyjąłem formę staruszka, nie wyglądającego na mniej niż siedemdziesiąt lat. Ludzie w tym wieku raczej starają się uważać na to co jedzą.

To będzie dobry test dla twoich umiejętności, mówiła. Będzie dobrze, mówiła. I co z tego mam? – myślę zirytowany.

– Och, proszę się martwić kochanieńka. Jestem zdrów jak ryba. – zapewniam z dziadkowym uśmiechem.

Miała trochę ponad czterdziestkę. Wydawała się miła. I martwiła się o zdrowie nieznajomego. Doceniłem jej postawę.

Wesoło paplałem, jak to tylko niektóre starsze osoby potrafi. O tym, że dawno nie jadłem fast foodów, że nie mogę się doczekać, że kiedyś to nie było takich miejsc i inne, zmyślone głupotki, dopóki nie dostałem zamówienia.

Podziękowałem uśmiechając się tak szeroko, że aż rozbolały mnie policzki.

– Chodź Łapa. – zawołałem przyjaciela.

Kasjerka chyba dopiero teraz go zauważyła, ale najprawdopodobniej widząc moje szczęście, nic nie powiedziała.

Victoria wybrała idealną godzinę. Wszystkie stoliki były pozajmowane, tak ja w każdym boksie ktoś siedział. Udając, że się waham i rozglądam, ruszyłem ku memu początkowemu celowi.

– Przepraszam? Czy mogę się dosiąść? Wszędzie jest pełno. – pytam, starając się najlepiej jak potrafię naśladować zwyczajowy wyraz twarzy Dumbledore.

– Eee... – mężczyźni wyglądają na zaskoczonych, a ja udaję, że tego nie widzę, dalej się uśmiecham. – Tak, oczywiście. Proszę.

Wyższy z nich odpowiada szybko i przesuwa się, ustępując mi miejsca. Drugi posyła mu piorunujące spojrzenie, kiedy myśli, że nie patrzę.

– Dziękuje, to bardzo miłe z waszej strony. W tych czasach, młodzi ludzie nie przepadają za towarzystwem starszych. – mówię, posyłając zielonookiemu na przeciw spojrzenie, jasno dające do zrozumienia, że wszystko widziałem. Ewidentnie się na to zmieszał.

– Więc panowie, może się przedstawicie? – Postawa obu momentalnie się spięła. – Ale zaraz, gdzie moje maniery. Nazywam się Hadrian Evans, ale możecie mi mówić po prostu Harry. A to jest Łapa.

Wskazuje na czarnego psa siedzącego grzecznie u mego boku. Wyższy wychyla się ciekawsko by spojrzeć na zwierzaka. Ten jednak nie marnuje czasu i po prostu wskakuje na miejsce, na przeciw mnie. Niższy odskakuje lekko.

– Spokojnie, to łagodna psina. – zapewniam, tym razem z szczerym rozbawieniem. – Nie gryzie.

– Jestem Sam. – przedstawia się wyższy. – A to mój brat Dean.

Nareszcie to mamy. – wzdycham mentalnie. – Na razie nie wydają się tacy źli.

– Możesz go pogłaskać, jeśli chcesz. – informuje Sama. – Uwielbia być w centrum uwagi.

Śmieję się, gdy Łapa nie jest w stanie powstrzymać zirytowanego prychnięcia w psiej wersji.

Sam patrzy na mnie zaskoczony, a potem powoli wyciąga dłoń przez stół. Gdy wraca na swoje miejsce ,,przypadkowo" strąca moje serwetki. Od razu przeprasza, kiedy schylam się by je podnieść. Prostuje się trochę dłużej niż jest to wymagane, zrzucając winę na plecy i kości.

Uśmiecham się, zastanawiając się, jak Dumbledore dawał rade robić to cały czas. Chce zacząć posiłek, ale zauważam niewielki przedmiot koło tacki.

Chwytam go między palce i uważnie oglądam.

– Czy któremuś z was nie wypadła przypadkiem moneta? – pytam spokojnie, jakbym nie wiedział o co chodzi.

– Tak? Musiała mi wypaść. – oznajmia Sam, uśmiechając się wdzięcznie.

Wyciąga po nią dłoń, ale zamiast mu ją podać odkładam z powrotem na miejsce, skąd ją wziąłem.

– Raz łowca, zawsze łowca. – mówię poważnie.

Ich sylwetki momentalnie się napinają, jakby byli gotowi skoczyć do ataku w każdym momencie. Dean wykonał, niby dyskretny, ruch, zapewne chcąc sięgnąć po broń. Co róż spoglądał na swojego brata. Z daleka było widać, że jest wobec niego bardzo opiekuńczy.

W pewien sposób powoli zaczynałem rozumieć co nim w tedy kierowało.

Unoszę brwi i prycham rzeczywiście zirytowany.

– Kim jesteś? – pyta groźnie starszy.

– Hadrian Evans. Myślałem, że swój swego pozna.

– Jesteś łowcą? – pyta Sam.

– No przecież mówię. – prycham, ale po chwili zastanowienia dodaje. – Emerytowany.

– W tej pracy nie ma czegoś takiego. – stwierdza Dean rozluźniając się.

– Dlatego tu jestem. I wy również.

***

– Potem pomogłem rozwiązać im sprawę. – kontynuuję zdawanie relacji Victorii.

Siedzieliśmy w naszej ulubionej kawiarni z widokiem na wieże Eiffla, popijaliśmy herbatę, a ja opowiadałem co przeżyłem.

– Sprawa sama w sobie była łatwa. Zwykły, wkurzony duch.

– I do jakich wniosków doszedłeś? – zapytała po chwili ciszy.

– Że Dean zabił Śmierć, aby chronić brata. – urywam by zebrać myśli. – Ani przez chwile, nie myślał o konsekwencjach. Nawet nie wierzył, że jakkolwiek go zrani. Liczyło się dla niego tylko i wyłącznie wyeliminowanie osoby zagrażającej jego rodzinie.

Victoria powoli skinęła głową. Zapadła między nami cisza.

Może to spotkanie wyszło mi na dobre? – zastanawiam się. – Czuje się jakby co najmniej został ze mnie ściągnięty ciężar całego świata. A może raczej losu mojego poprzednika?

Seria całkiem niespodziewanych spotkańWhere stories live. Discover now