=42=

77 12 4
                                    

KANONICZNA WERSJA

 Minęło pół roku. Wiele chemioterapii później, wciąż umierałem. Możliwe, że było to wynikiem mojego własnego podejścia, które od paru miesięcy zmieniło się drastycznie. Na początku moja wola walki była intensywna ale z dnia na dzień, gdy mijały kolejne miesiące, zanikała. Spędzałem w klinice większość mojego czasu, cieszyłem się tylko tym, że pozwolono mi zostać w miejscu, które jako tako znam, niż w publicznym szpitalu, gdzie dopadłoby mnie więcej smutku niż jakiejś innej emocji.

Nick i Raven przychodzili codziennie po szkole, naprawdę bardzo starali się mnie, chociaż w małym stopniu, pocieszyć. W końcu zacząłem udawać, że im wychodzi, mimo, że w środku chciałem tylko płakać.

Moja mama nie rozumiała, nie chciała zrozumieć, że jej jedyny syn umiera. Praktycznie nie było jej przy mnie przez ten czas, robiła wszystko co mogła żeby znaleźć kogoś, coś co mnie wyleczy. Od sześciu miesięcy niestety się jej nie udawało.

Seth był u mnie codziennie. Na początku nawet nie wchodził do sali, czekał za drzwiami, myśląc, że o tym nie wiem. Dopiero po miesiącu stwierdziłem, że może wejść, doceniłem to, że ukrywał przede mną prawdę. Po czasie tutaj mogłem powiedzieć, że wolałem nie wiedzieć. Umrzeć gdzieś w rowie ale móc przeżyć ten czas jak chciałem. Bez badań, chemioterapii, bez patrzenia na wszystkich widząc w ich oczach ten okropny smutek.

Po trzech miesiącach powiedział, że mnie kocha. Mówił, że zakochał się praktycznie od razu ale mój charakter działał mu na nerwy przez jakiś czas, aż w końcu i to pokochał. Za pierwszym razem jego uczucia były na miejscu, dużo się nie zmieniło i uznał, że po prostu powinienem wiedzieć. Ja też go kochałem, dzięki czemu pozwoliłem mu na nowo naprawić moje serce, chociaż nie miał zbyt dużo czasu.

W piątym miesiącu nastąpił przełom. Znaleźliśmy dawce i jedyne co trzeba było zrobić do przygotować moje ciało do przeszczepu. 

Pewnego dnia Seth przyniósł mi moją czapkę ze stokrotką. Wiedział jak bardzo nienawidziłem swojego aktualnego wyglądu, więc nałożył mi ją na głowę i powiedział, że jestem właśnie jak stokrotka. Chociaż nie chciał mi powiedzieć dlaczego.

Po kolejnym miesiącu zapadła decyzja o operacji. Wszyscy byli tak samo wystraszeni jak i szczęśliwi. Siedziałem w swoim pokoju szpitalnym, który po tym czasie zaczynał wyglądać jak ten mój w domu. Nick naprawdę się postarał żeby zamienić to pomieszczenie w norę star wars'owego świra. I naprawdę mi się to podoba.

- Stresujesz się? - moja rodzicielka wręcz kipiała ze stresu a jednak to mnie będzie o to pytać. Chyba nie wie ile leków uspokajających już zdążyłem dostać.

- Pójdzie dobrze albo źle - stwierdziłem - I tak najgorsze co może się stać to moja śmierć. Wcale nie tak, że grozi mi to cały czas.

 Kobieta popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się spanikowana. Po chwili już jej nie było i wcale się nie dziwie, ostatnio wybierałem żartowanie zamiast płaczu i chyba nie każdy to docenia.

- Wiesz, że jak spróbujesz tam wykitować to spalę Twoje wszystkie pluszaki? - tym razem głos zabrał Nick, oczywiście u niego nie istnieje coś takiego jak normalne pocieszenie.

- Wtedy będę Cię nawiedzał przez całą wieczność, nawet jak umrzesz - odparłem z uśmiechem. Po chwili Nick już mnie ściskał. Jedynie mogłem wydać męczenny głos, ponieważ znowu poruszał mój wenflon.

- Przepraszam - odparł jedynie, ze skruszoną miną.

- Nie przejmuj się niczym, będę robić sesje spirytystyczne, więc nawet jak umrzesz będziemy sobie ploteczkować - Raven uśmiechnęła się perliście w moją stronę. Szokując przy okazji, swoją wypowiedzią, każdego w pokoju.

ᴛᴀᴋᴇ ᴄᴀʀᴇ | ʙᴏʏxʙᴏʏ Où les histoires vivent. Découvrez maintenant