𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐓𝐖𝐄𝐍𝐓𝐘 𝐓𝐇𝐑𝐄𝐄

41 4 2
                                    

Całe ciało Saturn było obolałe i sparaliżowane.
Rudowłosa przez chwilę, w panice, myślała że nie żyje.
Albo, że jest w kostnicy bo było cholernie zimno, ale nie pytajcie skąd wie jak jest w kostnicy, bo to długa i skomplikowana historia.

Powieki stały się jak zz ołowiu i ledwo je otworzyła, tylko po to b znowu je zamknąć pod wpływem światła. Jak już jej oczy przyzwyczaiły się do porannej jasności, zaczęła się rozglądać.
Zarejestrowała, że leży przykryta grubą kołdrą i ktoś zmienił jej ubranie. Westchnęła ciężko i wstała, ignorując prostesty ciała.

Zdjęła z siebie kołdrę i popatrzyła z przerażeniem na swój ubiór.
Sukienka. Ale nie jakąś taka zwykła, ładna i porządna sukienka.
O nie. Góra była wykonana z sztucznego materiału, a dół był rozłożysty i przesadnie falowany, a do falbanek były przypięte kawałki czarnych firanek. Halka była za to biała i kompletnie nie pasowała do reszty stroju. Saturn wolała nawet nie wiedzieć jak została ubrana w to coś, liczyła że było to za pomocą zaklęcia.
Ten, kto zmienił jej ubranie, nie miał kompletnie żadnego gustu.

Wstała i dopiero przypomniała sobie, co się stało.
Jej policzki momentalnie zrobiły się czerwone ze złości, a kasztanowe oczy niebezpiecznie pociemniały.

Zastanawiała się, czemu tak szybko się poddała bez walki.
Czemu nie wyciągnęła różdżki, czemu, mimo bólu, nie zapaliła wszystkich, którzy się wtedy pojawili. Gdzie się podział jej dawny duch walki i pragnięcie dążenia do sprawiedliwości?
Szpital przerażająco ją zmienił, wymieniając cechy charakteru jak stare ubrania na nowe, które bardziej wszystkim odpowiadają.

Poderwała się na dwie nogi i podbiegła z przerażeniem do lustra.
Jej rude, trochę pokołtunione i rozwiane włosy, wylewały jej się na ramiona, tym razem bez nierozłącznej, niebieskiej wstążki.
Oczy były lekko podgrążone i nabiegłe krwią, a usta były bardziej czerwone jednak zaschnięte. Na jej policzku pojawiła się blizna.

Przez chwilę patrzyła się z za skokiem na swoje odbicie.

Bonjour, je vois que vous vous êtes réveillé! — odezwał się stonowany, damski głos. Saturn automatycznie się odwróciła i popatrzyła z zdziwieniem na czarnowłosą kobiętę. To ona.
Poczuła jak wściekłość podchodzi jej do gardła i każe rzucić się jej na asystentkę Grindelwalda, osoby która odebrała jej wszystko.

— Gdzie jestem?! — zapytała głośno na tyle, na ile pozwalało jej zdarte gardło. W kącikach oczu jeszcze świeciły się ślady po łzach.

Vinda Rosier uśmiechnęła się wrednie i uniosła lekceważąco brwi.
Popatrzyła się na dziewczynę z politowaniem, jakby była przedszkolakiem wymagającym dostania nauczki.

— Jesteś bezpieczna, incendiaire.

Przestań mnie tak nazywać francuska suk... — zaczęła ale nie dokończyła. Kobieta wyciągnęła różdżkę przed siebie i mocno chwyciła ją za ramię. Gwałtownie i brutalnie wypchnęła ją na korytarz, omało co nie przewracając rudowłosej.

— Pogadasz sobie z moim supérieur, Grindelwaldem. — oznajmiła jadowicie, wbijając palce w jej ramię. — Jest bardzo zajęty, więc zachowuj się jak dobra dziewczynka, fille, albo skończysz jako opał do pieca. — syknęła jak żmija i wprowadziła ją do jakiejś sali.









a/n ;
błagam, powiedzcie, że się nie zanudziliście na śmierć.
staram się tutaj wtrącać elementy faubły, które zostały wymyślone przeze mnie, żeby może podkręcić ciekawość. ——

𝐋𝐎𝐒𝐄𝐑𝐒         𝐒𝐄𝐂𝐑𝐄𝐓𝐒 𝐎𝐅 𝐃𝐔𝐌𝐁𝐋𝐄𝐃𝐎𝐑𝐄.Where stories live. Discover now