𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐓𝐖𝐄𝐍𝐓𝐘 𝐒𝐄𝐕𝐄𝐍

36 3 0
                                    

— Jesteś tego pewny? — zapytała Rosier, patrząc na końcówki swoich polakierowanych paznokci. Razem z Grindelwaldem stali przed ogromną salą balową, która teraz robiła za pokój teningowy.
Można było usłyszeć odgłosy zawziętej i brutalnej walki. — Dziewczyna ma bardzo podobną siłę, tylko że... Może puścić wszystko z dymem. A jeżeli go zobaczy? On jej ufa, przekona go, żeby ciebie opuścił i zostaniesz sam, bez niego. — dodała, obserwując jak brunet stara się zapanować nad czarną materią.

— Saturn ledwo się trzyma, nie widziałaś? Podniszczymy jej zdrowie psychiczne i dla tego chłopaka, a raczej dla nas, zrobiłaby wszystko. Ciekawe, jak miłość potrafi zaślepić. — Grindelwald szybko się odwrócił i zaczął iść korytarzem. — Jej matka była taka sama. Nawina i tak to się skończyło, z wyrodną córką, jej młodszą irytującą kopią oraz śmiercią w własnym domu. — dodał zimno.

— Co masz na myśli? Nie wystarczy klątwa Imperiusa?

— Nie. Wtedy nie będzie takiego efektu. Musi do niej dojść, co na wyrabiała i przez co przechodziła już matka. — wzruszył ramionami. — Nie mów o tym Goldstein. Widać, że się waha.

——

Czemu to było takie trudne? Wystarczyło wyskoczyć przez okno.
Dziewczyna starała spiąć wiryjące na wietrze włosy, stojąc drżącymi nogami na kamiennym parapecie okna. Patrzyła się nieobecnym wzrokiem w dół, oceniając wysokość tej wierzy.

Przecież nie takie rzeczy już robiła, czemu niewidzialna ręka ciągnęła ją do tyłu? Nie pozwalała jej zrobić kroku w przód, tylko w tył. Cholera, nie mogła stchórzyć w tym momencie.
Może jeszcze wszyscy śpią i nie zauważają jak postać okryts szkarlatnymi lokami spada w dół jak kometa z nieba i....
Prawdopodobnie nie przeżywa tego upadku.

W płucach zabrakło jej powietrza. Świstnął wiatr, płatki śniegu w powolnym tępię spadały na jej zaróżowiony nosek i policzki.
Biel rozkazała jej się przed oczami, a włosy wyglądały jak krwiste rzeki na śniegu. Czuła jak zimno przebija jej gardło, jak nie może się ruszyć, jak strach paraliżuje każdą komórkę jej ciała.
Nie. Nie mogła. Szybko otrząsnęła się z transu i cofnęła do pokoju.

Nie mogła tego zrobić, już prawie znalazła Credence'a, nie mogła teraz tego tak zostawić tylko dlatego że tchórzyła. Tylko dlatego, że przerażenie powoli kiełkuje jej w sercu jak rośliny w wiosnę.

— Co robisz? — odezwał się czyjść zaniepokojony głos.
Saturn odwróciła się jak trzaśnięta piorunem i omało co się nie wywróciła. Popatrzyła spod przymrużonych powiek na blondynkę.

— Sprzątam. — skłamała, obserwując graty leżące w pokoju. Nawet nie było łóżka, spała w otwartej komorze szafy, przykryta starymi kocami oraz zasłoną. I tak nie wystarczało przy zimnie.

— Kłamiesz. — powiedziała z szeroko otwartymi oczami. — Chciałaś wyskoczyć przez okno? — zapytała zdławionym głosem.
Przeklęta legilimencja. Saturn przęłknęła ślinę i zaczęła obserwować jak przerażenie na twarzy kobiety powoli znika.
Zmarszczyła brwi i szybko ukryła uczucia, jakby je zmazywała.

— Myślisz, że dlaczego?

— Grindelwald chciał cię widzieć. Już.

𝐋𝐎𝐒𝐄𝐑𝐒         𝐒𝐄𝐂𝐑𝐄𝐓𝐒 𝐎𝐅 𝐃𝐔𝐌𝐁𝐋𝐄𝐃𝐎𝐑𝐄.Donde viven las historias. Descúbrelo ahora