» Rozdział 27 «

601 74 158
                                    

Podjechał pod market. Po zaparkowaniu uznał, że potrzebuje świeżego powietrza. Wysiadł i oparł się pośladkami o maskę, zaplatając ręce na torsie. Połowa lata dawała o sobie znać, więc czuł drobne kropelki potu pod koszulą i czarnymi spodniami. Nigdzie nie widział Izy. Przymknął na chwilę powieki, co skończyło się ziewaniem.

Gdy znów otworzył oczy, zauważył szeroko uśmiechniętego Fabiana, wychodzącego ze sklepu.

– Kochanie! Przyjechałeś po mnie? – Znajomy się zbliżył, a siatka pełna piwa wydawała znajome dźwięki.

– Po żonę. Jesteś moją żoną? – Zaśmiał się Marek, chowając ręce do kieszeni. – Kiedy przestaniesz tyle chlać?

– Przypomnij mi. – Skrzywił się Fabian. – Jak dawno miałeś dziewiętnaście lat?

– Czasem mi się wydaje, że wieki temu.

– A więc, drogi starcze... młodość jest po to, żeby się dobrze bawić.

– Nie nabaw się kaca, takiego na całe życie.

– O mnie się nie martwi, o mnie się nie martw. – Zaśpiewał, nie przestając się uśmiechać, jednak po chwili spoważniał. – Właśnie, bo myślałem o tym typku od psa. Masz ciągle jego dane? Mieliśmy złożyć mu wizytę.

– Pozostaje nam mieć nadzieję, że wszystkim zajęły się odpowiednie służby. Nie mogę zrobić nic więcej. – Marek pokręcił głową, podkreślając swoje słowa.

– Co się stało? – Fabian przystanął bliżej, żeby mówić ciszej. Doskonale znał Marka i takie porzucanie sprawy było do niego niepodobne.

– Dostałem karę od dziadka za sprawianie problemów. Sam rozumiesz... Muszę być na razie grzeczny.

– Kurczę... To coś ty narobił?

– Takie tam. – Wzruszył ramionami i odbił się od samochodu, zauważając żonę. – Ja spadam, baw się dobrze.

Fabian odwrócił się za siebie, też zauważając Izę.
– Dzień dobry, pani Pietruszewska! – przywitał się, machając energicznie. Miał w sobie tyle pozytywnych fluidów, że Iza się nie powstrzymała i uśmiechnęła szeroko. Ta rozpierająca go energia i młodzieńczy wygląd sprawiał, że przypominał jej brata i jego kolegów. Od razu go polubiła.

– Dzień dobry. Będzie mi miło, jeśli będziesz mówił mi po imieniu. – Iza nadal uśmiechała się przyjacielsko, gdy Marek złapał wózek z zakupami, pchając go w stronę bagażnika.

– No, to fajnie. Fabian jestem. – Wyciągnął dłoń i najpierw ją uścisnął, później dopiero spojrzał pytająco na Marka.

– Iza – odpowiedziała, mimo że tych dwóch właśnie porozumiewało się wzrokiem.

Marek pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. Bawiło go zachowanie Fabiana. Najpierw robił, później myślał. Zupełnie jak on w tym wieku.

– Chyba nie masz nic przeciwko? – wolał się upewnić.

– Nie, jak odwieziesz nasz wózek. – Marek wyszczerzył się, wkładając mu go w dłonie. – Dwa złote zostaw sobie za fatygę.

Fabian prychnął w stronę kumpla, a później uśmiechnął się do Izy i kiwnął lekko głową na pożegnanie. Odwiózł wózek mimo wszystko.

– A tak serio, chcesz się z nami zabrać? – krzyknął za nim, otwierając żonie drzwi.

– Nie trzeba, dzięki. Jestem umówiony niedaleko.

Mężczyźni machnęli sobie na pożegnanie.

Iza odczekała chwilę, wpatrując się w pewne ruchy męża za kierownicą. To, jak odwracał głowę w pełnym skupieniu, obserwując otoczenie, jak lekko zaciskał szczękę na sekundę przed decyzją zmiany pasa, i to, jak poskromiony na dłoni wąż posłusznie dopasowywał się do ruchów właściciela. Próbowała odgadnąć, jak poszła mężowi rozmowa i przeminął cały dzień. Była ciekawa, czy zdoła go rozgryźć, nim usłyszy odpowiedź. Otworzyła usta, chcąc zadać pytanie. W tym momencie Marek się skrzywił, jakby go coś zabolało. Uderzył w radio, które ucichło, bojąc się jego gniewu. Dyskotekowa piosenka została przerwana, jeszcze nim na dobre się zaczęła. Dotarły do nich ledwie pierwsze dźwięki. Nie lubi jej... Albo z czymś mu się kojarzy.

Diabeł Stróż 2 (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz