ASLEEP OR DEAD

44 4 15
                                    

*perspektywa Gerarda*

Był późny październik, a może środek zimy, szczerze mówiąc nie miałem pojęcia. Od dłuższego czasu nie wychodziłem z domu, nie odsłaniałem nawet rolet w oknach. Jadłem tanie, śmieciowe żarcie na dowóz, albo nie jadłem nic. Było mi wszystko jedno. Nie pamiętam kiedy ostatni raz brałem prysznic, nie wspominając o umyciu zębów czy zmianie ubrania. Czas się dla mnie zatrzymał, nie miał zupełnie znaczenia. Nie byłem w stanie pojąć co sprawiło, że po tylu latach znów poczułem się tak bardzo źle. Ale wiedziałem jedno - tym razem uderzyło to we mnie ze zdwojoną siłą, już teraz byłem pewien, że nie poradzę sobie sam. Jednak nie miałem się do kogo zwrócić z pomocą. Odrzuciłem wszystkich, których niegdyś kochałem, którzy kochali mnie, którym na mnie zależało. Nie miałem już nikogo, zostałem zupełnie sam. I właśnie ta samotność dobijała mnie najbardziej. Brakowało mi bodźca, żeby zrobić cokolwiek. Nie miałem motywacji. Nie miałem siły. Byłem zupełnie wypruty ze wszelkich emocji. Chociaż była jeszcze jedna rzecz, na której mi zależało, dla której zrobiłbym wszystko - alkohol - mój jedyny przyjaciel, a może wróg, czy nawet cichy zabójca. Każdy łyk tej palącej substancji sprawiał, że jeszcze gdzieś tam w głębi siebie coś czułem, zapalała się maleńka iskierka nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. Wiedziałem, że tym jedynym uczuciem, które paradoksalnie radowało moją zniszczoną duszę, była niechęć, wstręt i obrzydzenie do samego siebie. Nienawidziłem się za to.

Pieniądze powoli się kończyły. Kto by pomyślał, że człowiek, który niegdyś osiągnął taki sukces, tak bardzo się stoczy. Frontman światowej sławy zespołu, twórca komiksów, urodzony artysta. Możnaby pomyśleć, że ktoś taki jest ustawiony do końca życia - sława, pieniądze, życie jak ze snu. Zapewne kiedyś przyznałbym rację, ale teraz życie mnie zweryfikowało. Tak się dzieje, kiedy nie jesteśmy sobie w stanie poradzić z tym co otrzymaliśmy od losu. Byłem zbyt uparty i niewdzięczny, najwidoczniej nie doceniłem tego co miałem. Nie mam o to do nikogo żalu, to tylko i wyłącznie moja wina, pojąłem to dawno temu. Teraz moje życie przypomina raczej wegetację, nie mam stałego dochodu, a wszystkie oszczędności przeznaczam głównie na alkohol. Szerokopojęta twórczość poszła w odstawkę, brak mi weny. Podejrzewam nawet, że każdy już zdążył o mnie zapomnieć - rodzina, przyjaciele, fani. Nie mam dla kogo tworzyć.

***

- MCR! MCR! MCR! - krzyczał tłum tysięcy ludzi, którzy zjechali z różnych zakątków kraju oraz zza granicy. Zapłacili mnóstwo kasy, żeby być na naszym koncercie. Byłem już bardzo zmęczony. Pot lał mi się cienkimi stróżami po twarzy, karku i plecach. Moja szara koszulka była poplamiona czerwoną farbą ze świeżo pomalowanych włosów, które wyglądały jakby ktoś wylał mi na głowę całą butelkę wody. Patrzyłem na te wszystkie obce, a jednak tak znajome twarze. Każda zupełnie inna. Każda przepełniona przeróżnymi emocjami. Niektórzy płakali, inni krzyczeli coś do mnie, a jeszcze inni czekali cierpliwie z ogromnym uśmiechem na twarzy, na ostatnią piosenkę z setlisty.

- Jesteś gotowy Ray? - śmiało rozpocząłem ostatni utwór tego wieczoru.
- Tak! - wykrzyczał do mikrofonu nasz gitarzysta.
- A Ty, Frank? - śpiewałem dalej.
- O tak skarbie! - odpowiedział brunet.
- A Ty Mikey! - zwróciłem się do mojego brata.
- Jestem gotowy! - ledwo słyszalnie wybełkotał do mojego mikrofonu.

Kiedy wybrzmiała ostatnia nuta utworu zamykającego show, posłałem publiczności kilka szczerych całusów, podziękowałem kłaniając się nisko i spojrzałem na nich wszystkich majac w głowie myśl o tym, jak ogromnym jestem szczęściarzem. Zszedłem ze sceny jako ostatni, teraz jedyne o czym marzyłem to gorący prysznic, dlatego też zaraz po dotarciu do naszego hotelu udałem się do swojego pokoju. W drodze do łazienki zdałem koszulkę i zarzuciłem sobie ręcznik na głowę.

A LIFE THAT'S SO DEMANDING - WE GET WEAK | Frerard oneshotWhere stories live. Discover now