25. Kłopotów ciąg dalszy

145 6 8
                                    

 Przerwa świąteczna minęła szybko. Za szybko. Nim się obejrzałam, a już stałam na lotnisku, przytulając Piper po raz kolejny i po raz kolejny płacząc z powodu jej wyjazdu. 

 - Przyjadę możliwie jak najszybciej - obiecała, ostatni raz mnie przytulając. Miałam małe deja vu, bo rozstawałyśmy się w tym samym miejscu, a ona znów znikała za drzwiami kontroli bagażu. Była tylko jedna różnica: tym razem obok mnie stał Luke, który przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. 

 - Przecież wiesz, że ona tu wróci - przypomniał cicho, chociaż czułam że sam też ledwo powstrzymuje łzy - A tymczasem trzeba wracać. 

 Nie wierzyłam w to, że za dwanaście godzin zaczynały się pierwsze lekcje po przerwie świątecznej. Po prostu to było nie do pojęcia, przecież przed chwilą dopiero co zaczynaliśmy wolne! 

 - Niby wiem, ale rozumiesz - pociągnęłam nosem - Trochę inaczej się na to patrzy. 

 Kiwnął jedynie głową. Nie musiał nic mówić, bo rozumieliśmy się nawzajem bez jakichkolwiek słów. 

 - Chodź, musimy już iść. Trzeba się wyspać na pierwszy dzień szkoły - zaproponował blondyn po dwóch minutach ciszy, po czym wziął mnie za rękę i wyprowadził poza teren lotniska, gdzie mogłam już w miarę normalnie oddychać.

 ***

 Zmarszczyłam brwi. Znów stałam w tym samym lesie co poprzednio, tylko tym razem nie musiałam biec aby znaleźć się w tym miejscu. I znów widziałam ten obóz w dole. Miałam dziwne poczucie że powinnam teraz być razem z tamtą młodzieżą przy ognisku, a nie tu na górze. Zamrugałam ze zdezorientowaniem. Podeszłam do najbliższego drzewa i położyłam rękę na jego pniu, chcąc się oprzeć. Miałam stąd lepszy punkt obserwacyjny, ale mimo to cofnęłam dłoń niemal od razu. Spojrzałam na sosnę. Była strasznie wysoka, a poza tym biła od niej jakaś niezidentyfikowana energia, wręcz magia. Jej dotyk aż parzył. 

 - Cześć Ann.

 Tym razem mama pojawiła się obok mnie i objęła mnie od tyłu, całując delikatnie w czubek głowy. 

 - Cześć mamo - próbowałam nie zadrżeć, ale marnie wyszło. Powstrzymywanie odruchów jest niemożliwe wręcz do wykonania. 

 - Pewnie zdajesz sobie sprawę, że musiałam wezwać cię tu po coś - w jej głosie pobrzmiewała powaga. 

 - Domyśliłam się - odparłam wymijająco - Ale zanim coś powiesz, chciałabym się zapytać o radę - widząc, że słucha, kontynuowałam - Ostatnio powiedziałaś mi, żebym nie pozwoliła Percy'emu czekać, ale kiedy cię posłuchałam i uwolniłam uczucia, stało się dokładnie coś przeciwnego - muszę czekać jeszcze dłużej. Dlaczego?

 Uśmiechnęła się pobłażliwie. 

 - Bo matka twojej przyjaciółki uwielbia wszystko komplikować - parsknęła. Nie zrozumiałam. Nagle zebrało jej się na zagadki?

 - Udajmy, że rozumiem - odparłam ostrożnie - Więc po co ona to robi? W sensie psuje mi życie?

 - Och, ona nie psuje ci życia - poprawiła mnie z figlarnym uśmiechem - Jak ona to nazwała? A, już wiem. Nadaje mu nuty tajemniczości i cierpienia, w dodatku jak ona to określiła "miłosnej niecierpliwości" - uniosła ręce w geście obrony - To nie był mój pomysł. 

 - A mogę wiedzieć, jak ma na imię ta przyjaciółka? 

 - Przecież wiesz o kogo chodzi. 

 Analizowałam chwilę wszystkie opcje.

 - Tylko, że ja nie mam innych przyjaciółek oprócz... - wytrzeszczyłam oczy, nagle rozumiejąc - ...oprócz Piper.

 Kobieta uśmiechnęła się na kilka sekund, a po chwili na powrót stała się poważna. 

 - Nie przyszłam rozmawiać tu o Piper, skarbie. Musimy pomówić o czymś znacznie ważniejszym. 

 - Coś się stało? - spytałam, mając coraz gorsze przeczucia - Jeżeli masz jakieś problemy, mogłabym ci pomóc.

 - Tu nie chodzi o mnie, tylko o ciebie - przerwała, kładąc dłoń na moim ramieniu.

 - U mnie wszystko w porządku - zmarszczyłam brwi - No, oprócz tej sytuacji z Percy'm, ale nie martw się, od początku wiedziałam że to nie wyjdzie, dlatego...

 - Nie, nie - pokręciła głową w zamyśleniu - Nie znałaś tego problemu, nie zdawałaś sobie że istnieje. Ale ja wiem. Dlatego teraz podam ci dokładne instrukcje, które musisz wykonać w ciągu dwóch dni. 

 Spojrzała na mnie wyczekująco, ale ja nie miałam zamiaru przerywać.

 - Widzisz, to miejsce tam w dole nie jest byle jakim obozem - zaczęła - To miejsce dla takich osób jak ty, Piper, Luke czy Percy. Ta pierwsza dwójka już tu była, a Percy trafi tu za niedługo, ale jeszcze nie teraz. Za to twoja kolej nadeszła. 

 - Nie rozumiem - wyznałam, przyglądając się różnym domkom. 

 - Annabeth, musisz opuścić San Francisco i przyjechać tutaj.

 - Słucham?

 Zamrugałam, zaskoczona tą informacją. W pierwszej chwili chciałam się roześmiać, ale mina mamy pozostała tak samo poważna. Wtedy rozbawienie ustąpiło miejsca przerażeniu.

 - Ale jak to mam wyjechać? - prawie krzyknęłam - Przecież tu jest mój dom, tu jest tata, Luke, Percy...

 - Luke pójdzie razem z tobą, a Percy za jakiś czas też tam się zjawi. Obiecuję. Ale to, co musisz zrobić dzisiejszego ranka to spakować się i jak najszybciej wyruszyć. 

 - Czy mogę uciec po południu? Chciałabym... chciałabym pożegnać się z przyjaciółmi. 

 Twarz mamy złagodniała. Przytuliła mnie mocno. 

 - Przepraszam, że to jest tak pogmatwane. Sama zrozumiesz, kiedy będziesz na miejscu. 

 - Czy wtedy się spotkamy? - spytałam z nadzieję. Blondynka zastanowiła się chwilę.

 - Sądzę, że tak. Mam nadzieję. 

 - Dobrze - poddałam się - To co mam zrobić?

 - Jak już mówiłam, musisz z samego rana się spakować. Luke już wie, co ma się jutro stać. Po południu spotkacie się w parku, a potem będziecie musieli iść na lotnisko. Kiedy wysiądziecie, twój przyjaciel poprowadzi cię dalej, bo on doskonale zna drogę. Pewnie będą wam potrzebne pieniądze na taksówkę, ale kiedy się obudzisz, obok łóżka znajdziesz plecak z jedzeniem i innymi niezbędnymi rzeczami. Weź tylko jakieś ubrania na zmianę. 

 - Lotnisko? - zdumiałam się - A gdzie będziemy lecieć?

 - Do Nowego Jorku, naturalnie. 

Jak w bajce ||ZAKOŃCZONE||Where stories live. Discover now