VII. Kołysanki koniec już

195 21 4
                                    


Spodziewałam się, że Król Snów będzie czekał w Zielonym Zakątku, niespecjalnie ciesząc się na mój widok. Mrok, który – jak mi się wydawało – zniknął, znowu powrócił, spowijając jego twarz i jego ciemne, głębokie oczy. Liczyłam się z tym, że zaatakuje natychmiast, gdy tylko się pojawię, on jednak nawet nie drgnął, mimo że zebrałam w sobie wystarczająco dużo odwagi, by podejść do niego zdecydowanie zbyt blisko, jak na nieproszonego gościa. Wzrok, którym mnie obdarzył, był pozbawiony wyrazu, ale nie zamierzałam się zniechęcać. Chciałam, żeby wiedział, że cokolwiek się stanie, nie miałam zamiaru podejmować z nim walki.

– Przepraszam za to, co się wydarzyło – powiedziałam, stając naprzeciwko niego tak, by móc patrzeć mu w oczy. – I przepraszam za słowa, które do ciebie wypowiedziałam. Jesteś Królem Snów. Bez ciebie świat byłby pozbawiony nadziei. Ty pragniesz uratować królestwo, a ja pragnę uratować życie. Jeżeli motywy któregoś z nas są mało szlachetne, to wyłącznie moje.

– Nie chcesz być Koszmarem – powiedział spokojnie, niemal nie poruszając przy tym ustami.

– Nie chcę.

– A czy wiesz, Rebecco Surrey... – dłonią wskazał kierunek, w którym mieliśmy podążyć wspólnie powolnym spacerem wśród zielonych traw. – Że Koszmary są taką samą częścią człowieczeństwa, jak Sny? Koszmary ujawniają to, co jest głęboko w tobie, co nie pozwala ci na wzięcie oddechu pełną piersią. Twoja ludzka świadomość nie chce mierzyć się z bólem, lękiem, tęsknotą. Ale twoja podświadomość potrzebuje konfrontacji. Rolą Koszmarów, które stwarzam, nie jest dręczenie... a leczenie.

– Tyle że ja mam już dość bólu i lęku – zacisnęłam usta, umyślnie unikając jego spojrzenia. – I nie szukam konfrontacji. Chciałabym pozbyć się mroku, który jest we mnie. I gdybyś tylko mógł go ode mnie zabrać...

– Każdy z nas ma w sobie mrok – przerwał mi stanowczo, ale tym razem z pewną miękkością. – I światło. Wszyscy, nawet Nieskończeni, toczymy tę bitwę codziennie, by móc być tym, kim jesteśmy. Znam twój mrok, Rebecco Surrey, ponieważ sam go stworzyłem. I wiem, że mogłabyś wykorzystać go, by pomagać ludziom mierzyć się z ich wewnętrznymi lękami, tutaj, w Śnieniu.

– Nie mogę się na to zgodzić, Królu Snów – kiedy wypowiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę, jakim smutkiem napawało mnie ich brzmienie. – Jeżeli mam zdecydować wyłącznie pomiędzy dwiema propozycjami, które przede mną postawiłeś, decyduję się na tę drugą. Nie będę uciekać, jeśli to ma zagrozić twojemu królestwu i moim bliskim. Zabierz ode mnie tę moc i po prostu pozwól mi iść dalej. Skoro istnieje Śnienie i ten wspaniały Zielony Zakątek – uśmiechnęłam się lekko, chyba żeby samej sobie dodać otuchy. – To na pewno istnieje też kolejny świat, do którego zawędruję.

Król Snów zatrzymał się i dotykając mojego ramienia, zmusił mnie do zrobienia tego samego. Długo przyglądał mi się, pozwalając, żebym na kilka chwil zagubiła się we wszechświecie zamkniętym w jego oczach. Te ciemne tęczówki zdawały się prowadzić gdzieś, gdzie nie było niczego poza nadzieją. Przeszło mi przez myśl, że gdybym to właśnie tam miała się udać, wizja przebudzenia w następnym świecie wcale nie byłaby taka straszna.

Widziałam, jak wędruje wzrokiem po mojej twarzy, co jakiś czas powracając do oczu, jakby mnie analizował. Gdzieś w okolicy żołądka poczułam znajomą mieszankę lęku i oczekiwania, w której tym razem było też coś jeszcze, coś, czego nie umiałam nazwać. Dopiero po upływie kilku najdłuższych w historii świata sekund zdałam sobie sprawę, że bez przerwy trzymał dłoń na moim ramieniu, więc powoli je rozluźniłam. Nie zamierzałam uciekać. Cokolwiek zrobiłby teraz Król Snów, poddałabym się temu bez wahania.

Wędrując przez piaski | SandmanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz