Rozdział 10

21 5 1
                                    

Nadszedł moment, kiedy musiałam ogłosić decyzje podjęte podczas narady. Wyprostowałam się, biorąc głęboki wdech, kiedy strażnicy otwierali drzwi do sali tronowej. Weszłam do środka, momentalnie czując bijący od zgromadzonych ludzi gniew i niezadowolenie. Spojrzałam na pusty tron i poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu. Tak bardzo brakowało mi Lokiego. Dopiero jego nieobecność uświadomiła mi jak bardzo mnie chronił. Większość ludzi w pałacu szanowała mnie tylko dlatego, że wiedzieli co ich czeka jeżeli tego nie zrobią. Teraz mogli pokazać jak bardzo przeszkadza im fakt, że zwykła śmiertelniczka została ich królową. Weszłam na schody i stając przed tronem odwróciłam się w stronę ludzi.
- Wiem, że wielu z was się boi. - Zaczęłam swoją przemowę. - W związku z ostatnimi atakami postanowiłam wprowadzić pewne środki bezpieczeństwa. Z wyjątkiem żołnierzy pełniących służbę danej nocy, po zmroku nikomu nie wolno przebywać na zewnątrz. - Usłyszałam niezadowolone pomruki przetaczające się przez salę. - Rozumiem, że nie wszystkim odpowiada taka decyzja, ale to jedyny sposób.
- Te bestie zabijają ludzi! - Wykrzyknął jakiś mężczyzna w tłumie. - To nie rozwiązuje problemu!
- To tymczasowe rozwiązanie, dopóki nie znajdziemy sposobu na pozbycie się tych potworów. - Starałam się, żeby mój głos brzmiał na opanowany.
- Przyznaj, że nie potrafisz nas ochronić! - Wykrzyknął znów ktoś w tłumie i niestety inni zaczęli mu przytakiwać.
- Tak! Gdzie jest król?!
- Loki potrafiłby nas obronić!
- Ty nigdy nie byłaś naszą królową!
Słyszałam kolejne głosy. Strażnicy spojrzeli na mnie, czekając tylko na pozwolenie, żeby uciszyć coraz bardziej zdenerwowany tłum. Kolejne krzyki coraz to słabiej docierały do moich uszu. Zastąpił je szum i nieprzyjemne wrażenie jakby coś próbowało rozerwać mnie od środka. Przyłożyłam otwartą dłoń do klatki piersiowej, mając wrażenie jakby w sali brakowało powietrza. Osunęłam się i usiadłam na kamiennych stopniach. Zdjęłam z głowy srebrny diadem, który zdawał się ważyć tonę i położyłam obok siebie. Miałam wrażenie, że z każdym kolejnym uderzeniem serca ono boli coraz bardziej. Przestałam rozumieć co dzieje się dookoła mnie, wszędzie była tylko pustka, której nie dało się niczym wypełnić i ból, który nie chciał odejść. Poczułam jak ktoś podnosi mnie z podłogi i obejmujące mnie silne ramiona.
- Loki... - Wyszeptałam, chociaż gdzieś w głębi serca wiedziałam, że to nie mógł być on. Mimo wszystko uczepiłam się tej nadziei.

*****

Narfi wrócił do swojej komnaty nie wiedząc co dalej robić. Nie mógł tak poprostu uciec. Jaskinia przez którą dostał się do Jotunheim była bardzo daleko, a on nawet nie wiedział w którą stronę powinien pójść. W dodatku bał się potworów czających się gdzieś w ciemnościach. Spojrzał na sztylet, który wciąż ściskał w dłoniach. Czy czymś tak małym mógłby obronić się przed olbrzymim potworem? Wiedział, że jego tata potrafił się takim posługiwać i z pewnością powaliłby nie jednego stwora.
- Ha! - Machnął ostrzem, wyobrażając sobie, że stoi przed nim ogromny, paskudny stwór. - Giń potworze! - Zawołał, wbijając sztylet w oparcie krzesła, które odegrało rolę potwora. Uśmiechnął się pod nosem, spojrzał jeszcze raz na mieniące się ostrze i postanowił je ukryć. Nie chciał żeby ktoś odebrał mu jego pierwszą prawdziwą broń. Rzucił się na łóżko, patrząc rozmarzonym wzrokiem w sufit. Gdyby naprawdę był taki silny mógłby uwolnić tatę i razem wróciliby do domu, do mamy. Narfi poczuł jak zapiekły go oczy na tę myśl. Podniósł pluszowego wilczka i mocno przytulił chcąc w jakiś sposób ukoić tęsknotę. Po krótkiej chwili pluszowa zabawka przypomniała chłopcu o wielkim ognistym wilku który zdawał się z nim połączony i który go chronił. Był ciekaw czy mógłby ponownie go przywołać.
Szybko stanął na nogach, wyrzucając ręce przed siebie, ale nic się nie wydarzyło.
- Hokus pokus! - Zawołał, wymachując chaotycznie rękami we wszystkich kierunkach. Wątpił że było to prawdziwe zaklęcie, ale kilka razy słyszał jak mama mówi te dwa dziwne słowa widząc magię.
- Humbala bumbala! - Krzyknął, uderzając otwartymi dłońmi w podłogę. Nie przyniosło to żadnego efektu oprócz rozbawienia małego czarodzieja. Był tak bardzo pochłonięty próbami, że nie zauważył nawet Farbauti stojącej w drzwiach. Opierała się ramieniem o framugę i obserwowała wyczyny chłopca.
- Co robisz? - Zapytała w końcu, na co Narfi podskoczył przestraszony.
- Bawię się. - Odpowiedział niepewnie. Nie miał ochoty być szczery z olbrzymką zwłaszcza po tym co zobaczył.
- Możemy porozmawiać? - Uśmiechnęła się, wchodząc do środka i usiadła na krześle. Narfi miał tylko nadzieję, że nie zobaczy dziury po sztylecie. Chłopiec nie odpowiadał, Farbauti postanowiła więc kontynuować.
- To co zobaczyłeś w sali tronowej mogło cię przestraszyć. - Narfi spuścił wzrok, przypominając sobie brutalny atak olbrzymów i krew płynącą strużkami po podłodze. - Chociaż wcale nie powinno cię tam być. - Olbrzymka pogroziła chłopcu palcem, ale uśmiech na jej twarzy mówił, że specjalnie się tym nie przejmowała.
- Przepraszam. - Wymamrotał szybko Narfi rysując stopą kółka na podłodze.
- Obawiam się tylko, że zmieniłeś o mnie zdanie. Nigdy nie chciałabym, aby mój wnuk się mnie obawiał.
- Ja... Ja chyba nie rozumiem... Dlaczego ty i tata tak bardzo się nie lubicie?
- Pozwolisz, że coś ci opowiem?
Narfi przytaknął, siadając na łóżku ze skrzyżowanymi nogami. Nerwowo spojrzał za okno, czas uciekał a on potrzebował odpowiedniego momentu, aby się wymknąć. Odwrócił się z powrotem w stronę Farbauti starając skupić się na jej słowach.
- Kiedyś Jotunheim był zupełnie innym miejscem. Pustkowia, które widziałeś w drodze do zamku to tereny na których dawno temu stały nasze miasta. Było nas wielu i mieszkańcy pozostałych krain bardzo nas szanowali. Teraz jak pewnie sam zauważyłeś została nas garstka. Wszyscy mieszkamy w tym częściowo zniszczonym zamku, a jedynym dzieckiem jakie urodziło się od lat jest nasza droga Ilanise.
Narfi potrząsnął głową nie mogąc uwierzyć w to co usłyszał. Ilanise była jedynym dzieckiem w całej krainie. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić jakim koszmarem musiało być życie bez rówieśników. Rozumiał teraz dlaczego dziewczyna tak bardzo zabiegała o jego uwagę.
- Dlaczego? Co się stało?
Farbauti spojrzała na niego, uśmiechając się smutno. Nie oczekiwała zrozumienia od zaledwie kilkuletniego dziecka. Mimo wszystko postanowiła opowiadać dalej.
- Nadeszła wojna. Przez tysiące lat nasi przodkowie żyli w zgodzie z Asgardem, jednak z czasem zaczęliśmy dostrzegać jak wiele tracimy na takim układzie. Asgardczycy jako jedyni odwiedzali inne krainy. Całe ich złoto, wszystkie potężne artefakty zostały odebrane ich właścicielom najczęściej z użyciem brutalnej siły. Wyjątkiem był Midgard, gdzie ludzie uznali ich za bogów i zaczęli dobrowolnie składać im ofiary, przerażeni potęgą Asgardczyków. Bogacili się kosztem tych naiwnych istot, które myślały, że ich nowe bóstwa będą ich chronić.
Postanowiliśmy odwiedzić tę krainę i na oczach ludzi przegnać Asgardczyków tam gdzie ich miejsce. Niestety obróciło się to przeciwko nam. Zostaliśmy oskarżeni o brutalną napaść na mieszkańców Midgardu i wypchnięci z powrotem do naszego świata. W ten sposób raz jeszcze Asgard zyskał reputację obrońcy pozostałych krain, a z nas uczyniono potwory. Powoli wszystkie krainy zaczęły się od nas odwracać. Zrywali umowy handlowe, zamykali przed nami bramy swoich krain, izolowali nas. Groził na głód i jedynym wyjściem wydało nam się pokonanie Asgardu w otwartej wojnie.
- Przegraliście? - Zapytał smutno Narfi. Słuchając wielokrotnie o historii Asgardu, nigdy nawet nie pomyślał, że jego dom został zbudowany na krzywdzie innych.
- Twój dziadek był dobrym władcą. Ta wojna była jego desperacką próbą ocalenia nas i zwrócenia uwagi innych. Niestety tej jednej nocy straciliśmy więcej niż kiedykolwiek wcześniej.

Retrospekcja:

- Gdzie jest nasz syn?! - Zawołała Farbauti, obawiając się co usłyszy od męża. Każde urodzone dziecko było zanoszone do świątyni, aby uzyskać błogosławieństwo przodków. Tak było od setek lat, ale jej zdaniem w czasie wojny były ważniejsze rzeczy.
- Jest w świątyni! Nie obawiaj się, to święte miejsce, nie ośmielą się tam wtargnąć!
- Świątynia upadła! - To zdanie zawisło między nimi. Pośród krzyków rannych i tych zadających śmiertelne ciosy. Pośród huku i trzasków walących się budynków. Pośród rżenia przerażonych koni i ryku lodowych wargów. Farbauti chciała jak najszybciej ruszyć w stronę świątyni, ale gdy tylko zrobiła krok naprzód Laufey złapał ją za nadgarstek.
- Ja pójdę. Ty znajdź jakieś bezpieczne miejsce i ukryj się. Nie pozwól, żeby ktokolwiek cię znalazł.
- Potrafię się obronić. - Odparła, sięgając po ciężki topór spoczywający na jej plecach. Ostrze oblepione krwią wskazywało na to jak wielu osobom królowa Jotunheim odebrała tego dnia życie. - Ty też uważaj. - Dotknęła opuszkami palców policzka męża, a on ucałował wnętrze jej dłoni.
- Wrócę do ciebie. - Spojrzał w jej oczy po czym zagwizdał przywołując jednego z większych wargów. Wskoczył na grzbiet potwora, chwytając się jego długiego, szorstkiego futra. Zwierzę zaryczało i popędziło pomiędzy walczącymi.
Laufey popędzał warga do coraz szybszego biegu. Z grzbietu zwierzęcia sprawnie likwidował każdego kto ośmielił się wejść mu w drogę. Sama bestia również nie powstrzymywała się od używania potężnych kłów. Skoczyła nad dwoma walczącymi i lądując złapała jednego z żołnierzy w pół. Szarpnęła kilka razy głową, rozrywając nieszczęśnika na kawałki i z kapiącą z pyska krwią popędziła dalej.
Laufey poczuł rosnący gniew, widząc zrujnowaną świątynie. Poklepał warga po grubym karku i zeskoczył z jego grzbietu. Okolica świątyni była przerażająco cicha, nie było tu słychać odgłosów walki. Uznał więc, że wszyscy którzy ośmielili się tu wtargnąć już uciekli. Mimo wszystko zachował ostrożność przechodząc nad przewróconą kolumną.
Świątynia nie była duża, składała się jedynie z niewielkiego przedsionka i głównej sali. Laufey rozglądał się uważnie dookoła, obawiając się najgorszego. Czy żołnierze naprawdę byliby tak okrutni, aby zabić niewinne niemowlę? Wtedy kilka metrów dalej dostrzegł postać i usłyszał ciche gaworzenie. Szybko poszedł za dźwiękiem nie chcąc pozwolić nieznajomemu oddalić się z dzieckiem.
- Stój! - Zawołał, czekając aż nieznajomy się odwróci. Laufey poczuł ogarniającą go furię, widząc Odyna trzymającego niewielkie zawiniątko w swoich rękach.
- Jak bezdusznym potworem trzeba być, żeby porzucić niemowlę na pastwę losu? - Zapytał spokojnie Wszechojciec, spoglądając z czułością na dziecko.
- Nikt go nie porzucił. Był bezpieczny w świątyni. Przodkowie nad nim czuwali. - Laufey wyciągnął ręce chcąc odzyskać chłopca. - Oddaj mi go. - Zażądał. - To mój syn.
- Nie, Laufey.
Olbrzym zacisnął palce na toporze, a jego oczy błyszczały z wściekłości. Widział jak pod wpływem magi skóra dziecka staje się kremowa, a oczy przybierając zieloną barwę.
- Nie możesz! - Krzyknął, robiąc krok naprzód, jednak Odyn szybko cofnął się osłaniając dziecko.
- Znaleźliśmy szkatułę, panie! - Krzyknął jeden z żołnierzy, którzy weszli właśnie do świątyni.
- Dobrze, zabieramy ją do Asgardu. Tutaj wyrządziła już dosyć złego.
Laufey widząc, że Odyn zajęty jest rozmową podjął jeszcze jedną próbę odzyskania swojego syna. Lodowe ostrze bezszelestnie wyrosło z jego prawej dłoni, ale zanim dosięgnęło celu żołnierze otoczyli go przykładając ostrza do jego gardła.
- Nie skarze niewinnego dziecka na życie w tym miejscu. Nie będzie ponosić winy za błędy swojego ojca. - Powiedział Odyn twardo wpatrując się w Laufeya. - Potraktuj ten akt miłosierdzia z mojej strony jako symbol zakończenia wojny.

*****

- To bardzo smutna historia. Mamusia mi takich nie opowiada, bo później śnią mi się koszmary. - Powiedział Narfi, siedząc z podkurczonymi nogami i skubiąc krawędź poduszki.
- Twoja matka jest śmiertelniczką, prawda?
- Śmiertelni... Co? - Narfi po raz pierwszy usłyszał to trudne słowo i nie za bardzo rozumiał co ono oznacza. Farbauti uśmiechnęła się nieznacznie słysząc jak chłopiec próbuje poradzić sobie z nowym słowem.
- Śmiertelnik to ktoś kto w porównaniu z mieszkańcami innych krain żyje bardzo krótko. Na przykład mieszkańcy Midgardu z którego pochodzi twoja mama. - Wyjaśniła, ale przyniosło to reakcję jakiej się nie spodziewała. Narfi spojrzał na nią oczami szeroko otwartymi z przerażenia.
- Mamusia umrze?! - Wykrzyknął i zanim olbrzymka zdążyła zareagować wybiegł z komnaty. Westchnęła i postanowiła pójść poszukać chłopca zanim zrobi coś głupiego.

Naznaczona przez Boga kłamstw. Z krwi Lodowych Gigantów.Where stories live. Discover now