Rozdział 1

2.6K 54 10
                                    

Marianne

„Witamy w Swansea!"

Zerkam na stojący po prawej stronie drogi znak z nazwą miejscowości, w której zupełnie samotnie zamierzam spędzić najbliższe półtora miesiąca i mimowolnie zaciskam dłonie na kierownicy.

Nie wierzę, że naprawdę tu dotarłam.

Czuję, jak w dolnej części mojego brzucha wnętrzności boleśnie się plączą, a serce uderza gwałtownie pobudzając w ten sposób do żywiołowego tańca wszystkie zwieńczenia nerwowe. Za każdym razem wystarcza to jedno, choleryczne walnięcie, przez które nagle mój mózg zaczyna zalewać niezliczona ilość myśli. Myśli, których wolałabym nie mieć, bo bez nich o wiele łatwiej byłoby mi przywyknąć do niecodziennej sytuacji, w jakiej się znalazłam.

Wzdycham i zerkam kątem oka na działający na ostatnich oparach telefon, a nawigacja na głos oznajmia, że za pięć minut znajdę się u celu swojej trzynastogodzinnej podróży, którą postaram się wymazać z pamięci, jak tylko odepnę pas bezpieczeństwa i postawię stopy na przydomowym podjeździe.

Teoretycznie, trasa z Baltimore do Swansea, powinna zająć mi około ośmiu i pół godziny, nie wliczając w to przerw na odpoczynek i obżarstwo w przydrożnych fast foodach. Praktycznie, czas ten nie objął dwugodzinnego korka za Richmond, w który wpieprzyłam się zjeżdżając nieodpowiednim pasem z autostrady oraz niespodziewanej wizyty u przydrożnego wulkanizatora, spowodowanej wbitym w oponę gwoździem.

Tak czy inaczej, sukces. Dotarłam do Karoliny Południowej. W potwornym upale, bez działającej klimatyzacji, z kłębiącymi się w głowie wątpliwościami i bez realnej możliwości obrania drogi powrotnej do domu.

Gdy dostrzegam rozrzucone po obu stronach jezdni zabudowania, zmniejszam prędkość i oddycham z ulgą, zmęczona wymagającym ciągłego skupienia maratonem na stanowej autostradzie. Poruszam zesztywniałym karkiem i krzywię się w odpowiedzi na promieniujący aż do skroni ból.

Mijając stację benzynową, przypominam sobie strzępki informacji o Swansea, które udało mi się zdobyć jeszcze przed przyjazdem tutaj. Wyszukanie za pomocą przeglądarki internetowej czegokolwiek interesującego o tej zabitej dechami dziurze (dosłownie, witryny co drugiego lokalu użytkowego zabezpieczają tutaj oszpecone graffiti dechy) graniczyło z cudem.

Poza zapoznaniem się z układem ulic, lokalizacją biblioteki, poczty i kościoła, dowiedziałam się na przykład, że jest tutaj więcej stacji benzynowych niż sklepów spożywczych. Z początku wydawało mi się to dziwne, ale ostatecznie uznałam ten fakt za przydatny w chwili, gdy będę chciała stąd uciec podczas niewątpliwie zbliżającego się załamania nerwowego, a bak w moim samochodzie okaże się pusty.

Przed przyjazdem pozwiedzałam sobie trochę Swansea na zdjęciach satelitarnych. Miałam nadzieję, że dzięki temu nie będę się czuła aż tak zagubiona, gdy w końcu się tutaj pojawię. Przez moje ciągłe wielbienie się w rutynie i strach przed wszystkim, co nieznane, za każdym razem, gdy docierało do mnie, że naprawdę spędzę samotnie ponad miesiąc z dala od domu, na moich plecach pojawiały się ciarki.

Gdybym miała więcej czasu i pieniędzy na koncie, pewnie wybrałabym się tutaj już wcześniej tylko po to, żeby sprawdzić, na której półce w najbliższym sklepie spożywczym stoją moje ulubione płatki śniadaniowe. Szkoda, że się nie udało, bo teraz zanim pierwszy raz wyjdę do ludzi, będę pewnie musiała wziąć serię uspokajających wdechów.

Przejeżdżam obok ciągnących się szeregowo garażów, apteki i dwóch kolejnych stacji benzynowych, a na horyzoncie w końcu ukazuje się jedyna w miasteczku sygnalizacja świetlna.

Bez przyszłości | WYDANEWhere stories live. Discover now