Rozdział 3

783 34 3
                                    

Marianne

Nie myśl – powtarzam sobie w głowie po raz kolejny, choć wiem, że przypomnienie to podziała na jakieś kilkadziesiąt sekund, po których mój wredny mózg znowu powróci do wytwarzania dziesiątek myśli na sekundę.

Odwracam się na bok, szarpiąc za wygniecioną od ciągłego zmieniania pozycji pościel.

Może tym razem się uda.

Biorę głęboki wdech, a później kolejny, przez cały czas nasłuchując, czy gwałtowne bicie mojego serca choć trochę się uspokoiło.

Skup się, Mari i nie myśl już o niczym więcej.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Zwłaszcza w stanie, w jakim aktualnie się znajduję.

Przez cały dzień łudziłam się, że po wyczerpującej podróży mój organizm będzie na tyle zmęczony, że pozwoli mi szybko zapaść w sen, niestety się myliłam.

Od kilku godzin leżę sfrustrowana w łóżku i skupiam się wyłącznie na tym, że jestem zupełnie sama w tym przeklętym domu, w którym wszystko jest dla mnie obce. Wzdrygam nerwowo w reakcji na każdy dźwięk, którego pochodzenia nie potrafię zidentyfikować, a przyspieszone bicie serca jeszcze bardziej napędza spiralę kłębiących się w mojej głowie myśli.

Mimo, że nie śpię już od ponad dwudziestu godzin, przejechałam dziś przez dwa stany samochodem z niedziałającą klimatyzacją, przeprowadziłam dziwaczną rozmowę ze swoim stukniętym sąsiadem, któremu upokarzanie mnie sprawiło radość, samodzielnie wniosłam na piętro walizki, zrobiłam zakupy i posprzątałam na błysk pokój, w którym aktualnie przechodzę swoje katusze, mój mózg postanowił akurat tej nocy zająć się przeanalizowaniem wszystkich podjętych przeze mnie w ostatnich miesiącach decyzji.

Wyciągam spod głowy jedną z poduszek i przykładam ją do swojego ucha, ale to wciąż nic nie daje. Jedynym, czym słyszę, jest szum mojej własnej krwi, a dźwięk ten irytuje mnie jeszcze bardziej niż skrzypiące raz za razem bez powodu schody.

Odkładam więc ją z powrotem i sięgam po znajdującą się w pobliżu komórkę, którą na całe szczęście udało mi się naładować, bo dzięki opłaceniu rachunków i rozmowie telefonicznej z operatorem, odzyskałam prąd. Stukam palcem w ekran i dla własnego komfortu rozświetlam nim pomieszczenie sprawdzając, czy aby na pewno przy drzwiach nie czai się żaden potwór.

Na całe szczęście, nie dostrzegam niczego podejrzanego ani w progu przymkniętych drzwi, ani przy ogromnej szafie z dębowego drewna, w której prawdopodobnie zmieściłoby się całe wyposażenie mojego mieszkania.

Nie jestem pewna, czy kolejne próby zaśnięcia mają w ogóle jeszcze jakikolwiek sens. Przetestowałam już naprawdę wiele sposobów, ale jak na złość tej nocy nic na mnie nie działa. Pewnie pomogłaby mi rozmowa lub choćby wymienienie kilku wiadomości z mamą lub Carol, ale nie zamierzam w środku nocy obarczać ich swoim nieuzasadnionym wylewem emocji.

Mam dość swojego towarzystwa i potrzebuję czegokolwiek, co odwróciłoby moją uwagę choćby na krótką chwilę.

Podnoszę się więc z łóżka i z kołdrą pod pachą wykonuję na oślep kilka kroków w kierunku zakamuflowanego zasłonami okna. Rozsuwam je zamaszystym ruchem i usadawiam się wygodnie na szerokim parapecie, który wygląda trochę, jakby stworzono go do spędzania na nim bezsennych nocy.

Gdy opieram czoło o chłodną szybę, moją skórę niemal natychmiast pokrywają ciarki. Podciągam nogi pod brodę i wysuwam spod pościeli kurczowo zaciskany w dłoni telefon, a następnie klikam na ikonkę komunikatora sprawdzając, czy przy nazwisku mojej siostry nie pojawiło się przypadkiem zielone kółeczko.

Bez przyszłości | WYDANEWhere stories live. Discover now