5.

41 9 5
                                    

- Niezła historia! - Grzesiek dopija szóstego browara i kręci głową, siedzimy tu od co najmniej trzech godzin. Lokal zdążył opustoszeć. Oprócz nas zajęte są tylko dwa stoliki, przy jednym siedzą całkiem niezłe laski, przy drugim dwóch starszych kolesi. 

- No, żałuję, że miałem tak durny pomysł. Ale z drugiej strony jestem ciekawy czy naprawdę coś przyślą.

- Ciekawe kto wysyła tę paczkę... - Wzdrygam się na samą myśl o ogłoszeniach jakie widziałem w darkwebie. Jeśli jedna z tych osób zajmuje się hobbystycznie wysyłaniem mystery boxów to nie jestem taki pewny czy chcę ją odbierać. - Czytałem kiedyś taką historię. Dziewczyna zamówiła coś z darkneta i dostała jakieś kolorowe tabletki. Myślała, że to MDMA i wzięła jedną. Okazało się, że to jakiś syf i następnego dnia znaleźli ją martwą... 

- No co ty, nie jestem debilem, żeby brać jakieś gówno niewiadomego pochodzenia. Poza tym ta historia pewnie jest zmyślona.

- Rok temu trąbili o tym we wszystkich wiadomościach. 

- Nie wiem, nie oglądam.

    Po rozmowie z Grześkiem czuję jeszcze większy niepokój. Po cholerę pakowałem się w coś takiego. Osoba wysyłająca ma mój adres i numer telefonu. O czym ja wtedy myślałem? 

Zmieniamy temat i przez następne dwie godziny wysłuchuję żali przyjaciela na żonę. A więc Julisia nie jest taka idealna, jak mi to wcześniej przedstawiał. Cieszę się, że ja nie mam takich problemów. Gadamy jeszcze o pracy, chociaż ja w tym temacie nie mam za wiele do powiedzenia. Nie robię nic specjalnego, siedzę w papierkach i tabelkach, nudziarz ze mnie. 

- To co, papierosek i spadamy? - Grzesiek odsuwa się na krześle.

- Jasne, idziemy.

    Wysiadam z taksówki koło kamienicy. Jest grubo po trzeciej w nocy. Chwieję się na nogach i dziękuję w duchu za pustą ulicę. Mam nadzieję, że nikt nie zobaczy mnie w takim stanie. Próbuję wcelować kluczem do dziurki w zamku, ale kiepsko mi to wychodzi. Poddaję się i wpisuję kod do domofonu. 

"Kod nieprawidłowy" - Ciszej, kurwa. Baba z domofonu za chwilę wszystkich obudzi.

Trzęsącą się ręką, nie wiem, czy to z nadmiaru alkoholu czy nerwów, wpisuję kod kolejny raz. 

"Drzwi otwarte, proszę wejść" - Udało się. Chwytam się poręczy i jak najciszej gramolę się na drugie piętro. Jakieś pięć minut zajmuje mi włożenie klucza do zamka w drzwiach, na szczęście w końcu ustępują. Wpadam do mieszkania i odrobinę za głośno zatrzaskuję drzwi. 

- Hej futrzaku. - Głaszczę kota po głowie i kładę na stół telefon. Robiąc to, wciskam przycisk odblokowania ekranu i widzę, że dostałem wiadomość.

"Czekasz na mnie?" - Wysłana równo o trzeciej. Robi mi się gorąco, otwieram okno i odpalam papierosa. To przestaje być zabawne. Spoglądam w dół, na ulicy nie ma żywej duszy. Dopalam fajka i sprawdzam czy na pewno dobrze zamknąłem drzwi wejściowe. Chyba łapie mnie jakaś paranoja. A procenty zawarte we krwi tylko ją potęgują. Wyciszam telefon i kładę się do łóżka.

                                                                                                ***

    Ze snu wyrywa mnie ostry rock dobiegający z budzika. Przyciskam guzik i obiecuję sobie, że jeszcze tylko pięć minut. Po jakichś piętnastu podnoszę się i idę zaparzyć kawę. Wczorajszy dzień upłynął mi leniwie. Obudziłem się z potężnym kacem, jakby dwa wieczory mojego picia skumulowały się razem tworząc mordercze samopoczucie. Od rana rzygałem jak kot, nie pomogła nawet mięta i rumianek. Potem spałem i siedziałem przy komputerze. Na szczęście nie dostałem już żadnych podejrzanych wiadomości. Pewnie jakiś dzieciak chciał mnie nastraszyć, bo miał mój numer telefonu. Nigdy więcej nie będę miał podobnych pomysłów. Byłem tylko zestresowany przez prawie cały weekend. 

- Co do chuja... - Zamieram wychodząc z mieszkania. Na wycieraczce stoi sporych rozmiarów paczka, zwykły brązowy karton sklejony żółtą taśmą. Prawdziwe przerażenie jednak wzbiera we mnie to co jest na niej napisane.

"Nie odbieraj mnie" - co to ma znaczyć? Zastanawiam się czy od razu jej nie wziąć i wyrzucić na śmietnik w drodze do pracy.

- O, ekspres dotarł? Mam nie czekać? - Kurwa, skąd ona się tu wzięła. Pojawia się zawsze znikąd i zawsze wtedy, kiedy jest najmniej oczekiwana. 

- Nie, nie pani Leokadio. To coś innego, ostatnio dużo zamawiałem. - Chwytam paczkę, stawiam ją na płytkach w przedpokoju i pospiesznie zamykam drzwi. Sąsiadka słynie z plotek, jakby zobaczyła ten napis, pewnie rozpowiedziałaby wszystkim, że zamawiam jakieś szatańskie produkty. Nic dziwnego, napis wygląda jakby został zrobiony krwią. Zamykam drzwi na klucz i schodzę na dół, nie mam już czasu wracać do mieszkania.

   Parkuję przed firmą pięć minut po czasie. Sytuacja z paczką tak wytrąciła mnie z równowagi, że jechałem chyba trzydzieści na godzinę. Myślami na pewno byłem gdzie indziej. 

- Szlag - mruczę raz po raz pod nosem, bo nie mogę znaleźć wolnego miejsca. Typowy poniedziałek. Po dziesięciu minutach parkuję na krawężniku i pędem biegnę do drzwi wejściowych. 

- Oho, jednak się pan pojawił. - No nie. Szef. Co za jebany pech. Dzień jeszcze się dobrze nie rozpoczął, a ja już marzę o tym, żeby się skończył. Wrócę do domu, wyjebię tą cholerną paczkę do śmietnika i obejrzę jakiś durny film na rozluźnienie. Może nawet zamówię pizzę? O tak, należy mi się.

- Przepraszam, korki, wie pan jak to poniedziałki. - Silę się na słaby uśmiech i próbuję go wyminąć.

- Często trafia pan na korki w drodze do pracy. Może trzeba wstawać wcześniej?

Co za buc. Mam ochotę powiedzieć, żeby cmoknął mnie w dupę.

- Oczywiście, to się nie powtórzy. - Zaciskam zęby i odliczam w myślach od dziesięciu w dół.

- Ile razy to już słyszałem... - Szef wzdycha i wychodzi na zewnątrz. Mam nadzieję, że odpuści i nie będzie wzywał mnie do siebie na dywanik. Wrzucam dwuzłotówkę do automatu i chwytam espresso. Zapowiada się długi dzień.

***

   Szesnasta! W końcu się doczekałem. Gdy zegar wybija pełną godzinę zrywam się na równe nogi i niemalże biegnę w stronę wyjścia. Po pierwsze, nie chcę żeby szef mnie gdzieś wyczaił, a po drugie chcę jak najszybciej pozbyć się tego cholerstwa ze swojego domu. W przeciwieństwie do porannej jazdy tym razem mknę tak, że fotoradar robi mi zdjęcie. Ekstra. 

Parkuję pod kamienicą i lecę biegiem na górę, otwieram drzwi. Odór, który wydobywa się z mieszkania przyprawia mnie o mdłości. Nigdy nie czułem nic tak ohydnego. Zatykam nos ręką i wpadam do środka. Z paczki wylewa się jakaś czarna maź. Nie mam pojęcia co to jest, podstawiam nos, ale nie śmierdzi. Smród wydobywa się ze środka paczki... 

   Wchodzę do kuchni w poszukiwaniu rękawiczek. Muszę jak najszybciej pozbyć się tego gówna z mojego mieszkania. Ręce mi się trzęsą kiedy kolejno otwieram każdą z szuflad. Muszą gdzieś tu być. Przypominam sobie, że ostatnio włożyłem je do szuflady biurka. Wchodzę do pokoju. Nagle cały świat zaczyna mi wirować.
Nie, nie, nie.
Nie wiem, co tu się wydarzyło. Fred leży nieruchomo koło kanapy.

Nie Odbieraj MnieWhere stories live. Discover now