9.

29 7 4
                                    

    - Za pięćdziesiąt metrów skręć w lewo. - Jest dziesiąta rano. Zostawiłem słabiutkiego Freda u pani Leokadii, spakowałem się i wyruszyłem w drogę. Mam wyrzuty sumienia, kot jeszcze do końca nie wydobrzał. Ale pocieszam się tym, że jest w dobrych rękach. Sąsiadka będzie go rozpieszczała na każdym kroku. Jak wrócę, to pewnie będzie ważył dwa razy tyle. Uśmiecham się pod nosem przypominając się jak ledwie go poznałem po powrocie z dwutygodniowego urlopu. Zwróciłem sąsiadce uwagę, a ta wzruszyła tylko ramionami i powiedziała, że nie potrafi mu odmówić, kiedy tak na nią patrzy tymi swoimi oczami. Cwaniak. Podporządkował sobie staruszkę z łatwością.
    Na szczęście w pracy nie było problemu z wzięciem urlopu. Szef od razu się zgodził i wpisał wolne. Dobrze, że nie zadawał zbędnych pytań. Przecież nie powiedziałbym mu, że tak szefie, jadę na drugi koniec Polski, żeby uratować nastolatkę z rąk psychopaty. Jakbym nie wrócił to proszę szukać kogoś na moje miejsce, pewnie już nie żyję.
    Czasem moje poczucie humoru mnie przeraża. Ale wolę do każdego tematu podchodzić z dystansem. Tak jest łatwiej. Chociaż w głębi duszy panicznie się boję i trzy razy już zdążyłem się zatrzymać, żeby zawrócić. Nie mam pojęcia dlaczego to robię, ale po prostu czuję, że powinienem. A może po prostu mam już dosyć mojego nudnego i przewidywalnego życia?
- Za dwieście metrów, na rondzie, trzeci zjazd.
Mam przed sobą jeszcze jakieś siedemset kilometrów. Punkcik docelowy wskazuje środek lasu, nie mam pojęcia czy dam radę tam wjechać autem. Tak naprawdę nie wiem nic. Mam ze sobą torbę z ciuchami, laptopem, wodą i kilkoma konserwami. Jadę cholera wie gdzie i nie mam większego planu. Ba, nie mam żadnego planu. Jestem nienormalny. 
    Po piętnastu minutach skręcam i wjeżdżam na puste, wiejskie drogi. Mijam gospodarstwa i w prawie każdym widzę na dwumetrowym łańcuchu biednego psa. Kurwa, mamy dwudziesty pierwszy wiek, a te patusy dalej nie potrafią uszanować zwierząt. Staram się nie zerkać na boki ale to jest ode mnie silniejsze. Widzę burka stojącego smętnie przy atrapie budy i do moich oczu napływają łzy. Kiedy ja stałem się taki uczuciowy? Skupiam się na drodze i życzę wszystkiego najgorszego tym cholernym podludziom.

    Po kolejnych dwóch godzinach jazdy jestem już tak zmęczony, że kleją mi się oczy. Wpisuję w nawigację słowo "motel" i szukam najbliższego. Nie chcę wydawać pieniędzy na drogie hotele i luksusy, to nie są wakacje. 

"Motel Przystań - śniadanie w cenie"

Klikam miejsce na ekranie i ruszam w dalszą drogę. Przekonało mnie darmowe śniadanie. Dobra, na pewno jest wliczone w cenę ale sześćdziesiąt złotych za pokój to wcale nie jest tak dużo. Parkuję pod obskurnym budynkiem przypominającym starą szkołę. Wygląda jak nawiedzony, ale nie mam zamiaru narzekać. Na jedną noc wystarczy. 

- Dzień dobry. - Wchodzę do recepcji, za wiekowym biurkiem siedzi kobieta koło pięćdziesiątki.

- Witamy w Motelu Przystań, w czym mogę pomóc? - Co za durne przywitanie, żal mi jej, że musi witać gości w taki sposób.

- Chciałbym zatrzymać się na noc, jutro z rana muszę jechać dalej.

- Oczywiście, pokój jednoosobowy?

Nie, jestem z przyjacielem. A, nie widzi go pani? Cóż, podobno widzę go tylko ja. Poproszę dwuosobowy. Niestety, nie mogę powiedzieć tego na głos. Jeszcze mnie wyrzucą, a ja naprawdę muszę się przespać. Rzucam więc szybkie:

- Tak.

Kobieta podaje mi kluczyk i informuje, że pokój ma numer trzynaście. Nie wierzę w szczęśliwe czy pechowe liczby, ale wszyscy wiedzą, że trzynastka uznawana jest za tą drugą. Może to jakiś znak? 

- Co ja pieprzę... - szepczę do siebie mocując się z drzwiami. Ze zmęczenia nie myślę trzeźwo. 

   Pokój ma może sześć metrów kwadratowych, jest maleńki. Z prawej strony są obdrapane, białe drzwi prowadzące do łazienki. A raczej do malutkiego pomieszczenia z sedesem na środku i prysznicem za zasłonką.

- O kurwa! - krzyczę zapalając światło w toalecie. Po podłodze rozbiega się mnóstwo małych punkcików, tu są karaluchy! Powstrzymuję odruch wymiotny i zatrzaskuję drzwi. Rozglądam się po reszcie pokoju i otwieram okno, żeby tu wywietrzyć. Zapalam papierosa i spoglądam na tabliczkę zakazującą tego procederu. Mam to gdzieś, ten pokój to i tak jeden wielki syf. 

    Siedzę, a raczej zapadam się w zbyt miękkim materacu. Otwieram konserwę i odpalam laptopa. Wpisuję hasło "zaginęła" i datę z esemesów. Klikam w pierwszy artykuł.

"ZAGINĘŁA TAMARA TRZECIAK! 

Zrozpaczona rodzina prosi o pomoc. Tamara Trzeciak wyszła z domu szesnastego lipca i dotąd nie wróciła. Miała wyjść na imprezę do swojej koleżanki. Jednak nigdy tam nie dotarła. Ubrana była w czarne spodni rurki, błękitną koronkową bluzkę i czarne trampki. Może mieć przy sobie smartfon z różową obudową i kolorowymi naklejkami. Niestety, telefon nie odpowiada."

Przechodzi mnie dreszcz. To ja mam ten telefon.

Zjeżdżam niżej.

"AKTUALIZACJA - TAMARA TRZECIAK

Dziewczyna była widziana w nocy pod klubem nocnym przy ulicy Poznańskiej. Była w towarzystwie trzech mężczyzn, niestety na głowach mieli kaptury i nie widać ich twarzy. Dziewczyna paliła papierosa przed wejściem, następnie udała się w stronę parku. Tam ślad się urywa. Każdego kto ma jakąkolwiek informację prosimy o niezwłoczny kontakt pod podanym mailem lub numerem telefonu. Zgłoszenie jest anonimowe."

Akurat, nie wierzę w to. Jakbym zadzwonił, nawet anonimowo, to za chwilę by mnie namierzyli. Wpadłaby do mojego domu policja, a gdyby się dowiedzieli, że wyjechałem, od razu rzuciliby na mnie wyrok.

Wchodzę na Facebooka i odnajduję profil matki dziewczyny. Ściska mi się serce, gdy widzę, że dziś opublikowała kilka nowych ogłoszeń. Ona dalej wierzy, że jej córka wróci do domu... Po ponad roku.

- Odnajdę ją, obiecuję - szepczę do monitora i zamykam klapę. Czas odpocząć, jutro czeka mnie ciężki dzień.

Nie Odbieraj MnieWhere stories live. Discover now