6. Koszykarze

96 3 0
                                    

W.

Wczoraj mieliśmy duże szczęście, że Ezra wypatrzył Charlotte. Gdyby nie ona, to najprawdopodobniej skończylibyśmy w jakimś klubie albo kasynie. Przynajmniej takie były plany Jacksona. Dzięki niej za to udało nam się zobaczyć trochę miasta, a nawet poszliśmy w miejsca, do których sami nigdy byśmy się nie zdecydowali wybrać, jak na przykład tamta knajpka, w której jedliśmy obiad.

Z zewnątrz nie wyglądała zbyt zachęcająco. Była mała i miała, wyblakłą już od ciągłego wystawienia na promienie słoneczne, elewację, a gdzieniegdzie odpadał tynk. Razem z chłopakami byliśmy naprawdę średnio do niej nastawieni, ale postanowiliśmy zaufać dziewczynie i zamówiliśmy tam sobie jedzenie.

Na szczęście, to co tam serwowali, smakowało lepiej, niż wyglądał sam budynek. Lokal prowadziła starsza pani, która z tego co się od niej dowiedzieliśmy, pochodziła z Kuby, a do Miami przeprowadziła się przed kilkunastoma latami ze względu na męża. Restauracja nie była duża, więc złożyło się tak, że właścicielka nas obsługiwała. Dostaliśmy od niej jej popisowe danie — palamillo, czyli jak nam wytłumaczyła stek wołowy z dodatkiem kwaśnej pomarańczy. Była przy tym bardzo sympatyczna i nie dało się odczuć tego, że byliśmy w knajpie. Czułem się dosłownie, jakbym pojechał do babci na obiad.

Jeśli zaś chodzi o samą dziewczynę, Charlotte, to okazała się naprawdę super towarzystwem. Była bardzo radosna i dość gadatliwa. Dużo opowiadała nam o samym Miami i miejscach, do których jechaliśmy. Wydaje mi się też, że to z Ezrą złapała najlepszy kontakt z całej naszej grupy. Dosłownie przegadali całą drogę powrotną, a ja tylko słuchałem ich radosnego trajkotania, skupiając się na drodze. Zaangażowanie dziewczyny w rozmowę podbijało gadulstwo mojego przyjaciela i tylko słyszałem, jak co chwila płynnie przechodzą między różnymi tematami. Zanim zdążyliśmy dojechać do ośrodka, sprzedał jej chyba wszystkie informacje o nas, w ogóle się tym nie przejmując.

Co jakiś czas wracałem do imprezy i momentu, w którym zapukała do drzwi, a raczej okna. Nie było to jakieś nieustanne myślenie, ale przyłapywałem się na tym, że wspomniałem te wydarzenia. Może to była kwestia alkoholu, ale Charlotte wywarła wtedy na mnie lekkie wrażenie. Widziałem, że nie czuła się zbyt pewnie kiedy stała w progu naszego domku, ale nie powstrzymywało jej to przed tym, żeby odgryźć się swojej koleżance. Przyjemnie się patrzyło, jak dawała lekki pstryczek w nos tamtej dziewczynie.

Nie miałem też pojęcia, czemu wtedy pod galerią zacząłem ją namawiać do tego, żeby pojechała z nami. Zanim zdążyłem pomyśleć, słowa same wypłynęły mi z ust. I nie tylko ja byłem tym zdziwiony. Zazwyczaj podczas takich sytuacji siedziałem cicho i przypatrywałem się, jak się rozwiną, a kiedy już dochodziło do momentu, w którym trzeba było interweniować, zwykle robił to Ezra.

Chłopak był bardziej charyzmatyczny ode mnie i potrafił gadać z ludźmi. Nie miał problemu z zagadaniem do pierwszej osoby, która mu się napatoczyła. Zresztą pokazał to wczoraj zaczepiając Charlotte kiedy nawet nie był pewny czy to ona.

Tego dnia postanowiliśmy zostać w ośrodku. Jackson dowiedział się, że na terenie znajduje się boisko do gry w koszykówkę i stwierdził, że musimy się tam wybrać.

Ja, Jackson i Ezra należeliśmy do uniwersyteckiej drużyny, w której to nasz starszy kolega był kapitanem. Wszystko zaczęło się od tego, że Jack zaciągnął mnie i mojego przyjaciela na początku roku na trening koszykówki. Po kilku takich spotkaniach trener Johanson zaproponował nam dołączenie do zespołu. Dobrze dogadywaliśmy się z całą drużyną i, co chyba najważniejsze, świetnie współpracowaliśmy z nimi na boisku. Na początku wstąpiliśmy jako rezerwowi, a z czasem coraz częściej trener wybierał nas do głównego składu. Póki co były to mniej ważne mecze, ale i tak było ich już więcej niż kiedy zaczynaliśmy.

A SUMMER TO REMEMBERWhere stories live. Discover now