Rozdział 2. Ktoś ma kłopoty.

8 5 0
                                    

(Perspektywa Sportacusa)

Kiedy tylko zaczął wiać większy wiatr, a deszcz coraz mocniej padać szybko zabrałem dzieciaki do domu burmistrza. Po wejściu zamknąłem drzwi, a Stephanie dała każdemu po ręczniku by wytarli się. Kazałem im zostać w domu oraz odłączyć wszystkie elektroniczne przedmioty od prądu. Wybiegłem z budynku i przebiegłem się po całym Leniuchowie upewniając się, że burmistrz, Bessie i Robbie są bezpieczni. Nikogo nie znalazłem więc wróciłem do domu wujka Stephanie. Od razu po wejściu zauważyłem Bessie i burmistrza. Trixie podała mi ręcznik. Wziąłem go i zacząłem się wycierać z deszczu. W międzyczasie zauważyłem jak robią gorące kakao i herbatę.

-Paskudna pogoda.- Powiedział Ziggy kiedy wycierałem swój kark. Stanąłem przy oknie patrząc jak burza robi swoje.

-Odłączyliście wszystko co jest podłączone do prądu?- Zapytałem się, a dzieci skinęły głowami. Wiedziałem doskonale, że jeśli Pixel jest przy swoich komputerach to wyłączył wszystko dla bezpieczeństwa. Nagle rozległ się głośny grzmot na co Ziggy krzykną przestraszony chowając się za stół. Nie dziwie się jemu. Każdy ma jakieś lęki które trudno pokonać. Nagle mój kryształ zaczął dawać charakterystyczny dźwięk. Spojrzałem na niego po czym na pozostałych.- Ktoś ma kłopoty. Zostańcie tu. Zaraz wrócę do was.- Powiedziałem po czym nałożyłem swoje gogle i wybiegłem z budynku. Zacząłem biec jak najszybciej rozglądając się. Obawiałem się, że w kłopoty wpadło jakieś zwierzę lub co najgorsze Robbie Zgniłek. Długo biegałem rozglądając się. W pewnym momencie zauważyłem coś leżącego koło jednego z drzew. Zacząłem tam biec. Gdy się zbliżałem coraz bardziej przeraziłem się widząc leżącego Robbiego. Podbiegłem do niego i klęknąłem przy nim. Był nieprzytomny, a na nim leżała dość duża gałąź. Zdjąłem ją odrzucając w bok. Spojrzałem kiedy piorun uderzył w drzewo. Gałąź zaczęła spadać. Szybko przyciągnąłem do siebie Robbiego przez co gałąź uderzyła w ziemie dzieląc kilka centymetrów od nóg Zgniłka. Przybliżyłem ucho do jego ust. Poczułem i usłyszałem jak oddycha. Jednak zauważyłem coś na ziemi. Krew. Spojrzałem na Robbiego. Na jego tylnej części głowy oraz na czole były rany od mocnego uderzenia. Podniosłem go powoli i zacząłem biec do szpitala. Jakiś czas temu napisałem list do prezydenta kraju by w Leniuchowie powstał na wszelki wypadek szpital. Owszem dzieciaki nie raz wpadną w kłopoty. Ale gdy będę je ratować przecież mogą albo potłuc sobie rękę lub na przykład zadrapać kolana. Na szczęście prezydent wziął moje słowa do serca i w jednym z pustych budynków stworzono szpital. Oczywiście wszyscy pracowaliśmy. Ja, dzieciaki, burmistrz, Bessie no i lekarze z pielęgniarkami którzy przyjechali mając ze sobą sprzęt. Długo trwało to ale się opłacało. Przynajmniej jedna z lekarek zrobiła dzieciakom tydzień kursu z pierwszej pomocy. To było nawet zabawne bo jak byli w plenerze musieli sami wymyślić jak usztywnić złamaną rękę na przykład. Pomysłowe i praktyczne. Kiedy wbiegłem do środka na mój widok lekarz kazał pielęgniarkom przynieść łóżko. Gdy przywieźli położyłem na nim Robbiego. Zaczęliśmy iść kiedy zabierali Robbiego na badania.

-Co się właściwie stało Sportacusie?- Zapytał się lekarz gdy weszliśmy do sali by zrobili temu leniuchowi tomografię głowy.

-Nie mam pojęcia. Dostałem sygnał, że ktoś ma kłopoty. Biegnę szukając tego kto ma kłopoty. Zauważyłem Robbiego. Leżał nieprzytomny pod drzewem, a na nim była gałąź. Kiedy odsunąłem go przed spadnięciem kolejnej zauważyłem krew i rany.- Powiedziałem kiedy zaczęli robić Robbiemu tomografię. Pielęgniarka zabrała mnie do pokoju lekarzy gdzie dała mi szpitalną piżamę, kapcie oraz ręcznik. Musiałem się przebrać by nie wpaść w hipotermię lub nie przeziębić się. Kiedy przebrałem się podszedłem do sali gdzie leżał już opatrzony, przebrany i podpięty do szpitalnej aparatury Robbie. Dalej nie odzyskał przytomności. Miałem nadzieję, że nie będzie miał żadnego krwiaka lub guza. Powiesiłem mokre ubrania na grzejniku po czym wyszedłem z sali. Podszedłem do jednego z telefonów. Wybrałem numer Bessie i zadzwoniłem.- Spokojnie nic mi nie jest. Jestem w szpitalu.- Powiedziałem spokojnie kiedy lekarka okryła mnie kocem. Nie musiała ale wiedziałem, że powinienem się rozgrzać.

-Ale jak w szpitalu? Nic ci się nie stało przez tą ulewę?- Zapytała się z przejęciem Bessie.

-Jedynie trochę zmokłem Bessie. Na prawdę nic poważnego mi nie jest. Jednak nie mogę tego samego powiedzieć o Robbiem. Gałąź go uderzyła i do teraz się nie wybudził. Mam nadzieje, że się obudzi. Najlepiej przyjdźcie jutro. Robi się powoli późno, a lekarze jak nic będą chcieli monitorować całą noc Robbiego.- Powiedziałem. Oczywiście Bessie jak i inni się o mnie martwili. No cóż o Robbiego trochę mniej. Sądzę, że też powinni się o niego martwić ale no cóż... On nie raz chciał by Leniuchowo było leniwe lub bym ja czy Stephanie opuścili na zawsze miasteczko.

Strata pamięciWhere stories live. Discover now